VI Piekielna wataha

147 15 0
                                    

Luiza wychodzi właśnie z sali, gdzie odbyła prywatne zajęcia z etyki, manier i savoir vivre'u. Lekcja trwała dużo ponad półtorej godziny, przez co jej mózg ledwie radzi sobie z zakresem materiału, jaki został jej przedstawiony, i który mimowolnie wchłaniała jednym uchem. Zapominała przy tym jednak, że mogłaby drugą stroną wypuszczać coś tak nieprzydatnego i nieistotnego w jej życiu, ponieważ przecież cały czas ma zamiar zniknąć stąd razem z Darią. To na tej kwestii powinna skupić się w pierwszej kolejności, a nie na tych mącących w głowie zasadach związanych z grzecznościowymi ukłonami.

Teraz jednak wydawać by się mogło, że jest prowadzona na rzeź, przez Martina, który w milczeniu przemierza korytarze tak kręte i tak jednakowe, że Luiza nie potrafi zorientować się gdzie jest. Czasem ma nawet wrażenie, że Martin sam się gubi, gdyż jest pewna, iż już tu byli. Niestety wewnętrzny strach przed jego osobą nie pozwala jej się odezwać, a tym bardziej zapytać, dokąd właściwie idą.

Wreszcie jednak pokonują kolejne, bardzo długie schody prowadzące głęboko w dół, a jej oczom ukazuje się szklany korytarz, którego ściany są zbudowane z witraży, ale takich przez które nie przechodzą wiązki światła, gdyż prawdopodobnie właśnie znajdują się w piwnicach watahy. Podłoga jest za to bardzo gładka, jakby wykonana z polerowanego kryształu. Jej pantofle omal nie tracą na przyczepności, gdy stawia po niej swoje pierwsze kroki. Jednak dziewczynę najbardziej trwoży sufit, który wydaje się oddalony od niej niczym niebo, dlatego nie jest w stanie ocenić jego wyglądu.

Miejsce to wygląda bardzo krucho i niebezpiecznie. Zupełnie jakby miało za moment runąć. Jednak nie to sprawia, że Luiza prawie zatrzymuje się w półkroku. Jej prawdziwy niepokój wywołuje odczucie, że jest obserwowana przez wiele par oczu. Oczu, których nie potrafi spostrzec.

– Nie rozglądaj się, luno – mówi Martin, a jego głos niesie się echem. Jego dłoń nagle chwyta ją za łokieć, aby dziewczyna skupiła się na drodze, zamiast na tym co wokół. Dopiero po chwili doprecyzowuje: – To miejsce zostało skonstruowane z myślą o nieproszonych gościach, którzy mogą pojawić się w pobliżu tejże sali.

– Tejże sali? – powtarza Luiza, marszcząc czoło. – Jakiej sali? Ja nie widzę tu nic poza witrażami.

Chłopak wzdycha zniechęcony, a mimo to odpowiada:

– Sala znajduje się na końcu tego korytarza, który to ciągnie się przez całą długość budynku. Na tym samym piętrze znajdują się jeszcze dwa inne tego typu korytarze, ale do nich prowadzą inne schody.

– A dlaczego sufit jest tak wysoko, że...

– Nie zadawaj pytań, na które nie chcesz znać odpowiedzi – urywa Martin, fukając z dezaprobatą.

I na tym kończy się ich krótka rozmowa, a cisza zaczyna się przeciągać, aż do chwili, gdy wreszcie docierają przed potężne, dwuskrzydłowe wrota wykonane jakby w całości ze złota.

Luiza aż wyczuwa emanującą od nich moc i siłę, które utrzymują je zamknięte przed niechcianymi gośćmi, o których wspomniał Martin. Zastanawia ją nawet czy i ona jest jednym z takich gości...

Martin stuka miedzianą kołatką w drzwi, które ustępują przed nimi w chwilę, a ze środka sali wylewa się białe światło, jakby oboje właśnie stali przed bramami niebios. Blask jest tak intensywny, że Luiza nie jest w stanie dostrzec nic poza nim, do momentu, w którym nie pokonuje progu, a wtedy...

Znajduje się jakoby w nowym miejscu. Oświetlonym z zewnątrz, jakby wcale nie znajdowała się w podziemiach watahy. Jakby przeszła przez pewnego rodzaju portal do innego świata. Z tym, że ten świat jest wciąż tylko pomieszczeniem.

Wpojony przeznaczonyWhere stories live. Discover now