III Wataha

252 19 0
                                    

Przez dłuższy czas nikt nie raczy się odezwać, zaś sam Dorian wygląda, jakby próbował nad sobą panować. Jego sylwetka jest spięta, a mięśnie napięte do granic możliwości, zaś piwne oczy mienią się złotymi plamkami, co nasuwa Luizie na myśl, że młodzieniec nie chce dopuszczać do siebie jakichkolwiek emocji.

Co nie do końca mu wychodzi.

W końcu, gdy pierwszy szok mija, głos zabiera kobieta w zieleni, trzęsąc się z ewidentnego oburzenia:

- To... Toż to skandal! Mate? W tych czasach? Dorianie! Co powie na to alfa, kiedy się dowie?

Odpowiedź otrzymuje natychmiast.

- Powiem wówczas, że to jego wina. On kazał je tu przyprowadzić.

- Ależ jej pojawienie się, jest skazą na twym wizerunku, mój chłopcze.

- Może. Co nie zmienia faktu, że teraz jestem za nią w pełni odpowiedzialny.

Do rozmowy wtrąca się wówczas rudy mężczyzna, dostawiając krok i chrypiąc krótkie:

- Udowodnij nam, że należy do ciebie. Że naprawdę jest twoją mate.

Ostatnie słowo podkreśla, jakby chciał podważyć słowa Doriana. Ten jednak zachowuje zimną krew i rozluźniając mięśnie, przywołuje do siebie młodego blondyna. Mężczyzna ten stał cały czas kilka kroków za główną trójką, przez co dziewczęta wcześniej nie mogły go dojrzeć. Wygląda on na nieco ponad dwudziestoletniego betę i to dość wysoko postawionego. Ma on zielone oczy i fryzurę zaczesaną na lewy bok. Jego postura przypomina raczej posturę przeciętnej delty, aczkolwiek nie widać po nim, by parał się on brudną robotą czy chociażby walczył przeciwko komukolwiek. Zdaje się być człowiekiem pokoju, pracującym raczej przy biurku wypełnionym papierami i wszelkiego rodzaju dokumentami.

- Martinie. - Dorian znów przeszywa Luizę intensywnym, złotym wzrokiem. - Zaprowadź moją przeznaczoną do pokoju luny. Będzie tam bezpieczna.

Obie osoby stojące za plecami chłopaka i przywołanego doń Martina, są ewidentnie porażone tymi słowami, bowiem pokój luny jest miejscem, gdzie każda przeznaczona alfy czy też młodego alfy, po przekroczeniu progu zostaje oficjalną władczynią stada. Dlatego też krok ten odbywa się z reguły dopiero po ślubie. Nic dziwnego więc, że po rozkazie Doriana kobieta w zieleni blednie i mało nie mdleje na wypolerowane kafelki, a rudy mężczyzna...

- Jak możesz to robić, Dorianie?! - Jego twarz pokryta jest wyraźnym, czerwonym rumieńcem rozwścieczenia. - Jak możesz tak hańbić imię swojej zmarłej matki?! To nie jest...

- Hańbić? - Złotooki wchodzi mu w słowo. - Albercie. Jakże bym śmiał zhańbić twoją świętej pamięci lunę? Bowiem to żadna obraza dla jej majestatu. To cud!

- Jaki cud?! Czyś ty już kompletnie zwariował? Postradał zmysły?

- Dzięki niej wzmocnimy morale stada - odpowiada Dorian całkowicie opanowany i spokojny.

Albert zgrzyta zębami.

- A jeśli stanie się z nią to samo co z twoją matką? A jeśli ją też stracimy?!

Luiza sztywnieje, co momentalnie zauważa Dorian i wyciąga doń dłoń. Cofa ją jednak nim zdąży dotknąć delikatnej skóry swojej przeznaczonej.

- Nie dostaną jej. Nie po tym co zrobili mamie i wszystkim innym.

Teraz jego wzrok ląduje na dziewczynie o krótkich, kręconych włosach. Na Darii trzęsącej się ze strachu, jakby w pomieszczeniu panował potężny chłód.

- A ty? Kim jesteś? - mruczy Dorian pod nosem, zaś Luiza wyciąga rękę w bok tak, by zasłonić nią przyjaciółkę.

- Nikim! Nie dotykaj jej nawet, bo flaki z ciebie wypruję!

Wpojony przeznaczonyWhere stories live. Discover now