10

4 2 0
                                    

26 lipienia, za dnia.

Koszmary nie ustępowały. Ludmiła coraz bardziej i bardziej pogrążała się w smutku i strachu. Im głębiej wpadała w rozpacz, tym bardziej zamykała się w sobie. Niemal całkowicie ograniczyła kontakty z ludźmi i całe dnie spędzała w domu, wychodząc tylko wtedy, gdy naprawdę musiała. Ostatnio przestała stosować lekarstwa, które zaleciła jej Dobrosława, czym Ziemowit, jej mąż, martwił się najbardziej. Cała rodzina powtarzała jej, aby poszła ze swoimi problemami do wieszczki, której, zdawało się, Ludmiła stara się unikać. Nie było zbyt jasne dlaczego kobieta boi się z nią porozmawiać. "Przecież to jest jedyna osoba, która realnie może ci pomóc" - mówili jej. A ona tylko zbywała ich półsłówkami i ciągłym gadaniem, że "poprawdzie to już jest lepiej", i że "ostatnio to już nawet udaje jej się przespać ponad połowę nocy".

Kłamała. Ziemowit wiedział o tym. Ileż to razy budziła go, wiercąc się w łóżku i mamrocząc coś pod nosem. A on próbował jej pomagać, budzić, usypiać, uspokajać. Z dnia na dzień stawało się to coraz trudniejsze. Mężczyzna głowił się, jak by tu dopomóc żonie w tym nieznośnym cierpieniu.

Gdy wszedł do domu, siedziała w kuchni. Zauważył, że płakała, choć starała się to ukryć. Początkowo Ziemowit pomyślał, że opłakuje Bojesława, zmarłego przed kilkoma dniami. Potem przypomniał sobie, iż nie darzyła go sympatią, podobnie zresztą jak i Kaliny. Nie chcąc jej drażnić, przywitał się tylko, ucałował w czoło i podszedł do paleniska, szukając obiadu. Wziął garnek i łyżkę, nalał sobie piwa, przysiadł przy stole i począł jeść bez słowa.

Ona patrzyła na niego, również nie odzywając się. Dumała. Nagle prychnęła, jakby śmiejąc się do własnych myśli. Ziemowit spojrzał na nią.

- Nic, nic - pokiwała głową.

Mąż począł jeść dalej. Po krótkiej chwili Luda przerwała ciszę.

- Wiesz... - zaczęła - ludzie tak często gadali mi, żebym poszła do zielarki, że śnię o tym teraz praktycznie cały czas.

- A co śnisz? Że idziesz do niej? - dopytał, nie okazując zbyt wielkiego zainteresowania. Wiedział, że z jakiegoś powodu nie chce ona spotkać się z Dobrosławą.

- Nie. To raczej takie... - zastanowiła się - słowa. Słowa śnię.

- Słowa?

- Tak. Choć powykrzywiane, jakby głoszone prześmiewczo. Rozumiesz?

Ziemowit pokiwał głową. Dopiero teraz przestał skrobać łyżką po dnie garnka.

- A co ci mówią te głosy?

- Mówią coś jakby: "Jeśli z tym wszystkim pójdziesz do Sowy, odejdą te wszystkie straszne koszmary". I tak ciągle, i ciągle, i ciągle. Różnymi głosami, twoim, naszych córek, demonów, samej Sowy.

- No więc idź - podsumował mężczyzna.

Ona westchnęła i zebrało jej się na płacz.

- Luda, kochana - pokręcił głową, nieco zirytowany - nie możesz tak. Idź do niej.

Usta zaczęły jej drżeć.

- Boisz się? Czego?

Ona nie odpowiadała. On położył rękę na czole i wypuścił nosem powietrze.

- Musisz się odważyć, głupia. Bo będzie tylko gorzej. Nie próbuj siebie oszukiwać. Lepiej odwiedzić Sowę i zapytać co to może oznaczać. Może ona będzie wiedziała? Zna się na tych wszystkich tajemnych sprawach... - powiedział.

Luda zaczęła płakać i ukryła twarz w dłoniach. Ziemowit wstał i przytulił ją.

- Musisz to zrobić. Jeśli dziś jeszcze się boisz, rozumiem. Nie wiem dlaczego i nie dopytuję, bo widzę jak temat ten drażni cię. Jeśli nie dziś, to jutro, jeśli nie jutro, to pojutrze. Złóż sama przed sobą postanowienie, że, na przykład, do końca lipienia pójdziesz do niej. Przygotuj się wewnętrznie i pójdź. A z początkiem sierpnia, być może, będziesz odmienionym człowiekiem.

I objął ją mocno. Ona nie odwzajemniła uścisku.

- Martwię się o ciebie... - wyszeptał.

A tej nocy znów śniła obleśne, czarne macki, znów słyszała świsty i krzyki, a pośród tych krzyków donośne głosy, niby demoniczny chór:"Jeśli z tym wszystkim pójdziesz do Sowy, odejdą te wszystkie straszne koszmary".

Miłość jest jak burza [POL]Where stories live. Discover now