8

5 1 0
                                    

20 lipienia, popołudnie.

Popołudniowe światło wpadało przez okno do chatki. W środku zapach lawendowego kadzidełka mieszał się ze słodkim aromatem gotowanego piwa.

- Marny będzie ten napitek, Więcka, oj marny - stojąca nad paleniskiem Sławomira pokiwała głową, raz po raz doglądając garnuszka z kipiącą cieczą.

- A cóżli mam uczynić, skoro muszę słód oszczędzać? - odparła Więcesława, po czym zwróciła się do Ludmiły:

- I pomagają te zioła od zielarki?

Kobieta siedziała przy stole i rozmyślała. Przed nią, w zdobionej, rytowierskiej kadzielnicy, paliło się lawendowe kadzidełko.

- Tak, chyba. Trochę pomogły. Nie wiem, koszmary nie przeszły.

- A czego one dotyczą? Możeli to bies jaki? - dopytała Niedomira wyraźnie zmartwiona.

- Ach, no. Przerażające wizje! - Ludmiła aż podniosła głos - jakby cienie takie najmroczniejsze wokół mnie spowite. Jakby macki jakie, palce czarne wyciągają się w moją stronę. I szepczą. Dobrosława spać kazała na innym posłaniu, niźlim do tej pory spała, a do tamtego położyć zawiniętą w pierzyny kukłę. Dusiołka przypuściła i powiedziała, że bies nękał nie będzie, jeśli człowieka z lalką pomyli. Ale to nie pomogło. Demon, jeśli to w istocie jest demon, w nowym miejscu odnalazł mnie.

Posmutniała i wzdrygnęła się na wspomnienie o przerażających snach.

- A coże szepczą te mary? - przeraziła się Niedomira.

- A szepczą i krzyczą - kobieta machnęła ręką z przejęciem - rzeczy przeróżne, a tak strasznie, że powtórzyć je nie sposób.

Kobiety wyraziły zrozumienie i współczucie, kiwając niemo głowami. Luda zacisnęła wargi i przełknęła ślinę.

Wspomniała, jak czarne, lepkie odnóża wpełzają pod jej pierzynę. Jak potem próbuje się wyrwać, choć nie może się ruszyć. Usłyszała ponownie ten przerażający, koszmarny śmiech. Wpierw cichy, tuż nad uchem. Potem głośniejszy, acz jakby dobiegający z zewnątrz. Dalej zaś okropny, nienaturalny, brzmiący jednocześnie jak łamane drzewo i pisk kobiety, jak kruszony kamień i wyjący wilk. I te nieustanne szepty, docierające do jej uszu.

"Zbyt wolna! Zbyt wolna!"

"Oczy. Oczy zbyt ślepe! Jedno w drugie zapatrzone!"

"Ręce. Ręce nie sięgną!"

"Nogi. Nogi za krótkie!"

"Nie ucieknie! Nie ucieknie!"

Kipiący na palenisku jęczmienny zacier zasyczał. Więcesława podeszła do niego i lekko przesunęła gliniany garnek. Ludmiła wpatrywała się weń, cały czas przed oczami mając owe wspomnienia. Czuła, że drżą jej ręce.

Niedomira dotknęła jej dłoni.

- Będzie dobrze, Luda...

Kobieta nie odpowiadała. Wypełniał ją jedynie strach. Była blada jak śnieg.

- Właśnie, pamiętaj cośmy ci mówiły - wtrąciła Sławomira.

- Tak jest. Jeśli z tym wszystkim pójdziesz do Sowy, to odejdą te wszystkie straszne koszmary...

- Otóż to. Pójdź do niej i powiedz, że ten dusiołek, czy co to tam jest, nie odszedł. Czegóż się boisz?

I nie odrzekła im Luda nic, zamknąwszy strach głęboko w sercu.


ⰴⱁⰱⱃⱁⱄⰾⰰⰲⰰ

22 lipienia, wieczór.

Miłość jest jak burza [POL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz