❝Deszcz❞

155 22 8
                                    


Chmury powoli zaczęły zasłaniać błękitne niebo, które chwilę wcześniej było bez żadnego przykrycia. Drzewa poruszały się niespokojnie, jakby w obawie. Ich liście i gałęzie pocierały się o siebie nawzajem, wtórując grzmotom w oddali. Od ziemi odbijały się kopyta, które w tamtym miejscu były głośniejsze niż natura. Wszystkie ptaki, myszy, zające, sarny a nawet dziki umilkły, bojąc się, że to one będą następną ofiarą.

Nieregularne świsty przecinały powietrze. Strzały, jedna po drugiej, wyskakiwały z łuku, żeby następnie niecałą sekudnę później bezbłędnie wbić się w ustawione w lesie tarcze. Te, zwiasły, powieszone na pniach, choć nikt nawet nie wiedział, jakim prawem jeszcze się trzymają. Lotki precyzyjnie w nie uderzały, dodatkowo z ogromną siłą. Okręgi nabyły już dużo wgnieceń. Były poszarpane, zużyte, niemal do wyrzucenia. Jednak ich posiadacz nie zamierzał nabyć nowych.

Jego smukła, lecz umięśniona dłoń, mocno trzymała drewno. Miało na sobie liczne wyrzeźbione nożykiem wzory. Szczupłe palce zaciskały się na przedmiocie, dotykając wyżłobień, jak i wybrzuszeń, z niebywałą lekkością, oraz delikatnością. Natomiast druga ręka cały czas sięgała po to nowe strzały, do pojemnika zawieszonego na plecach.


Trafienia były bezbłędne, w same środki tarcz. Ruchy szybkie i zdecydowane. Zielone, jak szmaragdy oczy, były niezwykle bystre. Ich posiadacz miał cela, większego, niż zdecydowana większość wojowników. Nie jeden z nich zazdrościł mu tych oczu, tych rąk, tego skupienia, a może nawet tego szczęścia.

Bo trzeba mu przyznać, oprócz wytrenowania, miał ogromny talent. Miał to coś.

Jego czarna, jak najciemniejsza z nocy klacz, galopowała przez las, wcale nie dając jej panowi dużo czasu na wymierzenie i strzał. Ale on tego nie potrzebował. Był w tym najlepszy ze wszystkich.

Sięgnął ponownie do pojemnika, już wypatrując kolejny cel wśród drzew, lecz jego dłonie nie odnalazły w nim żadnej strzały. Zielonooki westchnął, i wzniósł oczy ku niebu. Dla niego była to oznaka, że czas wracać, choć i tak ciemno robiło się już wcześniej, a nadchodząca burza dawała o sobie znać. Opuścił rękę, w której trzymał swój ukochany łuk, a drugą złapał za lonżę, gwiżdżąc przeciągle.

Koń, jakby zaczarowany, zaczął od razu chamować. Chłopak pociągnął za linę, po czym zaczął nawracać łeb zwierzęcia na lewo, żeby wykonać obrót. Następnie szturchnął go lekko nogą w bok, nakazując ruszyć się z miejsca. Zaczęli więc jechać z powrotem, tyle że już w dużo wolniejszym tempie.

Poprzednio czujne i uważne oczy złagodniały. Wpatrywały się w zieleń przyrody, napawając się zapachem natury. Raz po raz zaciągał się wonią liści i kory, trawy, oraz wilgotnego powietrza przez zbliżający się deszcz. Chłopak odchylał głowę do tyłu, patrząc na niebo, które niemal w całości zakrywały przed nim gałęzie pokryte roślinnością. Rozglądał się na boki, przypatrując się tak dobrze znanym mu terenom. Uwielbiał ten las, tą przyrodę, te zapachy, oraz to, jak bardzo był wolny.

Jego lekko falowane, zielone jak oczy włosy, opadały mu na czoło, i częściowo na policzki, które były usiane piegami. Długie, ciemne rzęsy poruszały się spokojnie, a za nimi kryły się szmaragdowe, niczym najbardziej wartościowe kamienie szlachetne, oczy. Były głębokie, ale jednocześnie tajemnicze, skryte. Urzekały niejedną osobę, i on sam szczerze je lubił.

Pełne, duże usta były lekko rozchylone, chłonąc każdy najmniejszy zapach. Nie zwracały wtedy uwagi na słodkie, lecz nie mdłe, zwalające z nóg, uzależniające, wręcz idealne feromony. Jednak wargi jedynie zaciągały się całą resztą, której już niedługo miały nie czuć. Były piękne, jakby różane, ale nie zwykłe. Zawierały coś pociągającego, choć nikt nie potrafił określić, co to dokładnie jest. A może wszystko?

♤𝐓𝐡𝐞 𝐋𝐚𝐬𝐭 𝐨𝐟 𝐓𝐡𝐞𝐦♤bakudekuOnde as histórias ganham vida. Descobre agora