XVII. Ashley

1.2K 76 1
                                    

Wróciłam do domu po jakiś pięciu dniach. Spędzałam ten czas z rodziną Shane'a i było świetnie. Czułam się zrelaksowana, po prostu spokojna i zadowolona.
Póki nie nadchodziła samotna noc, gdy Białego Kła nie było w pobliżu. Wtedy rozpoczynało się piekło. Ciągle wracałam myślami do Blake'a i Donny. Byłam świadoma, że wybrał ją i może gdzieś tam spędzają czas, razem. Może się śmieją, a może całują? Popychają, a może przytulają?
To myślenie wprowadzało mnie w depresję. Dostawałam huśtawki nastrojów. Raz byłam niesamowicie wściekła i groziłam cicho tylko po to, żeby za pięć minut zwinąć się w kłębek i zanurzyć w rozpaczy.
Ciągle wracała myśl:
Mój Blake, on jest mój. Mój partner. Blake jest mój.
Raz byłam tak skoncentrowana na swoich myślach, że nie usłyszałam Stacey, dopóki Biały Kieł nie dobił się do moich myśli i nie poprosił o otworzenie drzwi.
Ale nie ja jedyna miałam problemy. Tak jak wspomniałam, Białego Kła coraz więcej nie było. Znikał na coraz dłużej. Strasznie polubił Sandrę, kuzynkę z Polski Shane'a i Stacey. Nic dziwnego, to bardzo miła i fajna dziewczyna, jednak bardzo zamknięta w sobie. Podczas naszego pierwszego spotkania to nasza trójka musiała ją zaczepiać i popychać do rozmowy, bo sama by się nie odezwała pewnie w ogóle.
Biały Kieł nie odstępował jej praktycznie na krok, gdy spędzaliśmy wszyscy razem czas. Ciągle siedział przy niej, zaczepiał ją, żeby go głaskała, drapała, bawiła się z nim, albo po prostu obejmowała go i do niego mówiła. Nie słuchał mnie, gdy kazałam mu się od niej odsunąć lub zostawić ją w spokoju. A naprawdę rzadko zdarzało się, że Biały Kieł mnie nie słuchał - a mówiąc rzadko, mam na myśli nigdy.
Gdy wróciliśmy do Los Angeles potrafił przesiedzieć w lesie, patrząc się w jeden, daleki punkt, w stronę Północnej Ameryki, lub siedział na lotnisku, wyczekując. To już naprawdę wydało mi się dziwne.
Jakim cudem mógł tak szybko się przywiązać do Sandry? W niecały tydzień?
A jakim cudem ja tak szybko przywiązałam się do Blake'a i tęsknię za jego widokiem, dotykiem, głosem?
No cóż, nie było pytania.
- Ashley! - zaszczebiotała Mia, wchodząc do mojego pokoju w akademii bez pukania. - Popatrz, co tutaj mam! - Wskazała na torbę zwisającą z jej dłoni.
Popatrzyłam na papierową torbę.
- Jakiś ciuszek? - strzeliłam bez entuzjazmu.
Załamała ręce z niezadowoloną miną.
- Tak, i to w dodatku dla ciebie, ale nie dostaniesz go, jeśli będziesz wyglądała, jakbyś miała zejść z tego świata!
Uśmiechnęłam się smutno.
- Patrz, jak bliskie to jest prawdy - zauważyłam.
Moja przyjaciółka patrzyła na mnie przez chwilę, nie do końca rozumiejąc mój komentarz.
- Och, Ashley... - Zakryła dłonią usta, gdy załapała. - Naprawdę cię przepraszam. Nie chciałam. - Podeszła do mnie i usiadła obok mnie na łóżku. - Nie pomyślałam. - Objęła mnie mocno, a zarazem pocieszająco.
Oddałam uścisk.
- Przecież nic się stało. Nie możecie wszyscy się pilnować z tego powodu - zauważyłam.
- Mimo to...
- Nic się nie stało, więc się nie obwiniaj - przerwałam jej.
Ktoś zastukał w framugę drzwi. Okazało się, że to była Chandra.
- Hej - odezwała się. - Można wejść?
Prychnęłam, odzyskując trochę humoru z powodu pojawienia się mojej w miarę nowej znajomej.
- I ty się jeszcze pytasz? Chodź, kobieto.
Weszła do mojego małego azylu, jak się okazało, również z torbami.
- Też masz coś dla niej? - spytała Mia. - Byłam pierwsza, jakby co.
Chandra wzruszyła ramionami.
- Spodobało mi się, a uznałam, że będzie jej pasować.
- Hej - wtrąciłam się - czy ja mam jakieś swoje święto dzisiaj, o którym nie wiem? Skąd te prezenty? O co chodzi?
Dziewczyny popatrzyły po sobie.
- No cóż, powiedziałaś nam o tym Shanie... - wspomniała Mia.
Pokiwałam twierdząco głową.
Owszem, powiedziałam im o moim pobycie w Kanadzie i nowych znajomych. Muszę się przyznać, że nie oszczędzałam słów, jeśli chodziło o chłopaka. Spodobał się im już z samych moich opowieści.
- Dzwonił on do ciebie wczoraj, gdy byłaś na treningu - kontynuowała Chandra.
- I powiedział nam, że przyjeżdża tutaj na jakiś czas, specjalnie dla ciebie, żeby ci pomóc w pewnej kwestii. - Mia zmarszczyła nos. - Nie chciał mam powiedzieć, o co chodzi. Tylko, że to sprawa prywatna. A potem dodał, że nie jesteście parą.
- A z waszych rozmarzonych głosów wywnioskowałyśmy z Avril i Ricki, że warto byłoby spróbować was połączyć, gdy tu przyjedzie. - Chandra klasnęła w dłonie.
- Świetny pomysł - podsumowała Różowa Bliźniaczka.
- Tylko, że to miała być niespodzianka - odezwała się ta Zielona Bliźniaczka, wchodząc do pomieszczenia.
Za nią wkroczyła Ricki.
- Shane do mnie dzwonił i nic mi nie powiedziałyście? - upewniłam się.
Bliźniaczki wzruszyły ramionani.
- Tak naprawdę to miała być niespodzianka - Chandra powtórzyła słowa Avril.
- No to już po niespodziance - rzekła Ricki.
- Skoro już po niespodziance powiecie mi, kiedy on ma przyjechać? - spytałam je.
- W piątek - odpowiedziała Mia.
Poczułam radość, że za dwa dni Shane ma przyjechać do Los Angeles. Jednak ta radość nie mogła się równać z siłą uczucia na pomysł, że Blake mógłby się zebrać na takie coś względem mnie.
Dotknęłam łańcuszka na mojej szyi, znajdującego się pod moją bluzką. Naprawdę go nie dostałam, chyba że szłam się wykąpać lub kładłam się spać. Ciężar serduszka działał na mnie kojąco.
- A Shane wie, że nic mi nie powiedziałyście o jego przyjeździe? - wróciłam do przesłuchiwania czwórki dziewczyn.
Avril podrapała się po karku.
- No... Niby tak...
- Ale jednak niby nie - dowiedziała Mia.
Ściągnęłam brwi.
- To on w końcu wie czy nie?
- Chyba myśli, że ci przekazałyśmy - powiedziała Ricki.
Pokiwałam w zamyśleniu głową.
- W każdym razie Shane przyjedzie w piątek do Los Angeles. - Uśmiechnęłam się. - Fajnie. Jeszcze żeby tylko przyjechała w końcu Sandra. Biały Kieł znowu ją pewnie wymęczy.
- To ta kuzynka Shane'a - przypomniała sobie Chandra. Chciałabym ją poznać.
- Tak, ja też - poparła ją Avril.
- Na pewno spotkamy się wszystkie - zapewniłam je.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę. - Wstałam na widok pani pedagog akademii.
- Ashley, wrócił twój ojciec - rzekła. - Chciał się z tobą zobaczyć.
Chciał się że mną zobaczyć? Okej, to jeszcze nic wielkiego. Gorszy był fakt, że nie zadzwonił do mnie, a przysłał panią Johnson. Tak było zawsze, jeśli coś poszło niezgodnie z jego wyobrażeniami lub stało się coś poważnego.
Czy ja coś ostatnio zrobiłam? Przecież przez prawie tydzień mnie nie było w kraju, a wszystko miałam ustalone z mamą.
W każdym razie odpowiedziałam:
- Oczywiście, zaraz do niego przyjdę. Jest w swoim gabinecie, prawda?
- Owszem. Przy okazji. - Wskazała na Ricki. - Masz się u mnie stawić jeszcze dzisiaj. Do widzenia, dziewczęta. - Odeszła.
Wszystkie popatrzyłyśmy na Ricki.
- Co zrobiłaś? - pierwsza spytała Avril.
- Nie jestem pewna - przyznała. - Może chodzi o tego durnego starszaka, któremu włosy na całym ciele zamieniłam w...
- Poczekaj - przerwałam jej. - Dokończysz gdy wyjdę, bo nie jestem pewna, czy chcę tego słuchać. Pójdę do ojca i zobaczę, o co chodzi? Poczekajcie, okej?
- Poczekamy - zawołały zgodnie.
Wyszłam szybko i ruszyłam w stronę gabinetu mojego ojca. Nie minęło dużo czasu, a zaczęłam biec. Jeśli mój ojciec jest zły, lepiej nie kazać mu czekać.
O ile on jest właśnie zły.
Nie zwracałam na nikogo uwagi, skupiona na jak najszybszym dotarciu do celu. Zorientowałam się że coś plącze mi się przed oczami.
Stanęłam gwałtownie, odgarniając zdziwiona z twarzy swoje włosy.
Już dawno nie miałam rozwiązanych włosów. Tata kazał mi je zacząć wiązać. Nie wiem, dlaczego, ale nauczyłam się ich nie rozpuszczać. Nawet gdy byłam sama.
Zaraz, dlaczego teraz rozpuszczone?
Odwróciłam się powoli.
Parę metrów ode mnie oparty o ścianę stał Blake, a w ręku trzymał moją gumkę.
- Zastanawiam się, czy ci ją oddać, czy wyrzucić - odezwał się, gdy ja tego nie zrobiłam. Zaczął się do mnie zbliżać.
Na jego widok i głos poczułam falę radości, czułości, nawet nieśmiałości. Również poczułam złość; przecież wybrał Donnę.
Kazałam mu dać sobie ze mną spokój.
Otrząsnęłam się że swoich myśli.
- Dlaczego rozważasz wyrzucenie mojej gumki? - spytałam. Ja też zrobiłam parę kroków w jego stronę.
- Nigdy ich nie rozpuszczasz - wyjaśnił. - A wyglądasz w nich ślicznie.
Poczułam rumieńce wkradające się na moje policzki. I, o Boże, zachichotałam.
Blake uśmiechnął się szeroko i ogarnął kolejny kosmyk z mojej twarzy.
- No cóż, możesz mi ją oddać? Idę właśnie do mojego taty. - Skrzywiłam się. - Wysłał do mnie pedagog i nie jestem pewna, dlaczego.
- Hm... Może dlatego, że wyjechałaś niewiadomo gdzie na w sumie tydzień i nic nie powiedziałaś.
Zmarszczyłam brwi.
- Powiedziałam dziewczynom i mamie.
- A może nie jest zadowolony z tego, dokąd wyjechałaś. Bo wyjechałaś do...?
- Co to za różnica? Och. - Załapałam. - Jesteś ciekawy, gdzie byłam, co?
Tym razem to chłopak się skrzywił.
- Tak trochę. To powiesz gdzie? - Wskazał na gumkę. - Wtedy oddam ci twoją własność.
Parsknęłam, ale odpowiedziałam:
- Byłam w Kanadzie.
Położył gumkę na mojej wyciągniętej dłoni, a ja szybko związałam z powrotem włosy.
- Po co? - zadał kolejne pytanie.
O cholera.
- Wiesz, muszę już iść. Lepiej, żebym nie kazała tacie dłużej czekać.
- Okej... Może spotykamy się, gdy będziesz mogła?
Zagryzłam wargę.
- Może. A teraz lecę. Cześć. - Pomachałam mu, a potem pobiegłam.
Chociaż może powinnam powiedzieć, że uciekłam?
W ekspresowym tempie znalazłam się przed drzwiami z napisem: Dyrektor Akademii, William Black. Zapukałam i nie czekając na odpowiedź weszłam uchyłkiem do środka.
- Ashley - przywitał mnie mój ojciec dość normalnym tonem. Wskazał na sofę. - Usiądź.
Dobrze, nie jest tak źle. Nie kazał mi stać ani siadać na krześle, tylko na sofie.
Wykonałam polecenie.
- Czy coś się stało, tato? - spytałam bez wstępów, mimo to grzecznym tonem.
Skinął głową na moją bezpośredniość.
- Nie rozmawiałaś jeszcze z Danem.
Zamknęłam oczy i odetchnęłam.
O to chodzi. To nie jest tak źle.
- Ponieważ jeszcze nie wrócił - wytłumaczyłam.
- Wrócił podczas twojej nieobecności - poprawił. - Znaleźli Jeva.
Potarłam skroń.
O matko.
- Czy wszystko z nim dobrze?
- Na tyle, ile może być dobrze z tym młodym człowiekiem.
Parsknęłam, próbując stłumić śmiech. Nie mogłam się po prostu powstrzymać.
Całe szczęście mężczyzna posłał mi tylko lekki uśmiech. Potem rzekł:
- W następnym tygodniu przyjedzie do nas Dan. Mam nadzieję, że w końcu porozmawiacie. Trzeba wrócić do ustalania inicjacji.
Westchnęłam ciężko.
- Dobrze.
Nie byłam w stanie mu się sprzeciwić. Jeszcze nie. Nie zdążyłam sobie jeszcze tego wszystkiego poukładać.
- Tato... - zaczęłam w pewnej chwili - w piątek przyjeżdża mój znajomy z Kanady. Czy mógłby u nas przenocować swój pobyt? Ja właśnie byłam wtedy u jego rodziny.
- Nie ma sprawy - zgodził się. - Ty w końcu spałaś u nich, więc możesz się odwdzięczyć. A teraz już idź, muszę jeszcze coś załatwić.
Podziękowałam i pożegnałam się, po czym cicho wyszłam z gabinetu. W drodze powrotnej tworzyłam w głowie listę moich zadań.
1. Muszę zapytać się Shane'a o to, czy zechce być moim (nie)poważnym chłopakiem.
2. Muszę porozmawiać z ojcem i Danem na temat mojej zmiany zdania co do inicjacji.
3. Powinnam - nie, muszę zapomnieć o Blake'u.
Zapowiadało się, że to ostatnie zadanie będzie najtrudniejsze do wykonania.

Miłość według czarownicy ✓Where stories live. Discover now