IV. Blake

1.9K 118 1
                                    


Myślisz, że przyjaciółka twoich sióstr jest twoją partnerką?--- spytał mój przyjaciel, Zayn, przez telefon. Opowiedziałem mu o spotkaniu z Ashley. Wydawał się być zaskoczony.--- No i co teraz zrobisz? Bliźniaczki tego nie poprą.
--- Mam gdzieś, czy one to poprą--- przyznałem--- liczy się to, że znalazłem swoją partnerkę. Problem w tym, że...
--- Jest młodsza? Nigdy nie gustowałeś w młodszych.
--- To też, ale również o to, że ją obraziłem. Ja jej praktycznie nie znam. Avril i Mia ukrywały ją przede mną.
Zayn zachichotał.
--- Najwyraźniej skutecznie.
Zmrużyłem oczy, choć on tego nie widział.
--- Nie zajmowałem się siostrami, bardziej ganiałem za bratnią duszą.
--- Którą znalazłeś w młodszej o dwa lata dziewczynie--- uzupełnił przyjaciel.
--- No właśnie.--- Westchnąłem.--- A ona nie pokazuje, że jest mną zainteresowana, choć w tym najmniejszym stopniu.
--- Blake, wszystkie dziewczyny przybiegną do ciebie na twoje zawołanie. Uwierz mi, jeśli ona jest twoją bratnią duszą, to jest tobą zainteresowana, tylko nie koniecznie musi to wiedzieć, albo się do tego nie przyznaje. Susan nie mogła tego zaakceptować przez dwa tygodnie i pomiatała mną, dopóki się na nią nie wydarłem i nie powiedziałem, że nieważne co powie, jest moją partnerką i należy do mnie.--- Znowu mój przyjaciel zachichotał.
Uśmiechnąłem się.
--- Och, Zayn. A właśnie, jak tak u Susan? Jak wam idzie w piekle?
Mogłem sobie wyobrazić, jak Zayn się wzdryga.
--- Okropnie.--- Wypuścił udręczony oddech.--- Dziwnie się czuję ze świadomością, że chce szukać swojego byłego, a mi każe zostać razem z jej ojcem w piekle.
Partnerka Zayna, Susan, jest w małej części córką diabła, na co wskazuje jej temperament. Zayn jest dalekim krewnym anioła. Mi, choć ciężko w to uwierzyć, bliżej do diabła. Każdy z nas się rodzi bliżej jakiegoś miejsca. Potomkowie Lucyfera są bliżej piekła, a potomkowie Archanioła Gabriela mogą trochę mniej starać się o zbawienie. Jednak wszyscy możemy trafić i tu, i tu, bez względu na pochodzenie. Wystarczy się starać--- lub nie.
Potomkowie Lucyfera nie dążący do zbawienia i potomkowie Gabriela nie starający się podtrzymać statusu należą do plemienia Czerwonych. Aniołki przeprowadzające starszych ludzi przez ruchliwą ulicę i byłe demonki z różańcami w dłoni należą do plemienia Błękitnego. Ciekawe, do którego plemienia należy Ashley?
--- Uch, dobra, muszę kończyć. Susan mnie woła. Wiesz, ponoć Jeva już pojechał szukać jego brat bliźniak, więc może mi się uda ją przekonać, żeby nie jechała. Do zobaczenia.
--- Pozdrów Susan--- powiedziałem i pierwszy się rozłączyłem. Schowałem telefon do kieszeni dżinsów. Skierowałem się do kuchni z zamiarem wzięcia puszki pepsi. Podszedłem do drzwi kuchni. I zobaczyłem ją.
--- Rozumiem, tato--- mówiła do telefonu podczas krojenia cytryny. Westchnęła na coś, co powiedział jej ojciec.--- Tato, proszę cię. To jest moja sprawa, dlaczego nie. To... skomplikowane.--- Podeszła do zamrażarki i wyciągnęła lód. Ukruszyła kilka kostek i wsypała do czerech wysokich szklanek.--- Tak, wracam w poniedziałek. No jak, przecież pojechali do Nevady. Jak wrócę to zrobię z tym porządek. Zrobiłam jeden błąd w zapisach.--- Zesztywniała na coś, co powiedział jej ojciec i wypuściła drżący oddech.--- Rozumiem. Przepraszam.--- Poczekała na następne słowa ojca i spuściła głowę.--- Obiecuję, że to wyjaśnię. Dobrze, zostanę. Też cię kocham. Pa, tato.--- Rozłączyła się, odłożyła telefon i otrząsnęła z rozmowy, po czym wróciła do przerwanej czynności.
--- Problemy z ojcem?--- spytałem nagle, nie mogąc się powstrzymać. Podskoczyła i pisnęła przestraszona, a ja się uśmiechnąłem.--- Pytałem, czy są problemy z ojcem. Czy to jest powód do tak przerażonej reakcji?
Odwróciła się i spiorunowała mnie wzrokiem. Miałem ochotę się trzepnąć w głowę. Po raz kolejny ją obraziłem, choć przynajmniej sprowokowałem do nie lubienia mnie! Poczułem się jak idiota z określeń bliźniaczek.
--- Nie--- wysyczała przez zęby, a ja się skrzywiłem.--- Jednak zaskoczenie wywołane obecnością kogoś, kogo się nie spodziewałam się spotkać.
Zaraz, co? Nie spodziewała się mnie w mojej obecności w mojej własnej kuchni?
--- No cóż, mieszkam tu. To ja powinienem być zaskoczony twoją obecnością tutaj, nie sądzisz?--- Skrzyżowałem ręce na piersi, irytując się na jej stwierdzenie.
Spojrzała mi prosto w oczy, w których dostrzegłem w tej chwili niemal dobrze ukryty smutek. Niemal.
--- Sądzę, że gdybyś bywał tu częściej, a nie tylko dwa razy w miesiącu i na święta byśmy zdążyli się poznać już jakieś dwanaście lat temu--- powiedziała spokojnie, po czym odwróciła się do mnie plecami. Zaparło mi dech na widok diamentowego motyla na jej lewej łopatce. To nie był prawdziwy diament, nie można wbijać w tak delikatnie wyglądającą skórę kamieni. Prawda?
Jakby wyczuwając mój wzrok zarzuciła długiego kucyka za ramię, ukrywając przede mną tatuaż, czy cokolwiek to było. Wzięła dwa przygotowane drinki, odwróciła się i mijając mnie przeszła do schodów i zaczęła wchodzić powoli na górę.
--- Nie umiesz się teleportować?--- spytałem.
Zesztywniała przez chwilę, po czym kontynuowała wędrówkę.
--- Umiem--- odpowiedziała chłodno, nie dodając nic więcej.
Westchnąłem i spojrzałem na dwie pozostałe szklanki. Siłą woli teleportowałem napoje do pokoju siostry. To samo zrobiłem z popcornem. Podszedłem do lodówki i wyciągnąłem z niej pepsi w puszcze, po czym usiadłem na jednym ze stołków.
--- Och, Ashley.--- Znowu westchnąłem i otworzyłem puszkę. Upiłem spory łyk gazowanego napoju.--- I co ja mam z tobą zrobić?

Miłość według czarownicy ✓Where stories live. Discover now