17 - Nowe stare chwasty

19 4 28
                                    

Pierwsza randka okazała się totalnym niewypałem. Poryczałam się jak emocjonalna idiotka, rozmawialiśmy o pieluchach i dzieciach. I o rozstaniu. To nie wróżyło dobrze na przyszłość.

Siedzieliśmy na plaży aż do zachodu słońca. Niewiele słów już padło między nami. Obserwowaliśmy słońce zniżające się do linii horyzontu, objęci, milczący. Próbowałam zapamiętać każdą sekundę tej naszej randki, żeby móc karmić się tym wspomnieniem przez najbliższy rok. Tak podpowiadał mi rozum. Serce było rozdarte.

Kiedy wróciliśmy do domu, musiałam mieć rozpacz wypisaną na twarzy, bo Kasia spojrzała groźnie na Roberta, a potem wzięła mnie w obroty. Dopiero z jej pytań – a nie przebierała w słowach – wywnioskowałam, że wyglądałam jak ofiara przemocy. Na szczęście moje wyjaśnienia uratowały Roberta przed przedwczesną i bolesną śmiercią.

Czas okazał się względny. Nagle dwa tygodnie, które minęły od poznania Roberta, wydały mi się wiecznością. A te, które były przed nami do jego wyjazdu z Jastrzębiej Góry, zdawały się śmiesznie krótkim okresem...

Mama Roberta najwyraźniej odetchnęła z ulgą, kiedy się zorientowała, że plany wyjazdu nie ulegną zmianie. Miałam cichą nadzieję, że wynikało to bardziej z radości związanej z pobytem w Stanach, niż z liczeniem na ulotność kiełkującego uczucia między mną i jej synem. Utwierdziłam się w przekonaniu o jej życzliwości co do mojej osoby po tym, jak parę razy zagadnęła mnie przy okazji wspólnego gotowania czy wieszania prania w ogrodzie. Były to dość niezobowiązujące pytania o szkołę, zainteresowania, plany. Ważniejsze od treści pytań były dla mnie serdeczny ton głosu pani Pauliny i towarzyszący tej rozmowie uśmiech.

Czekające nas rozstanie nie było żadną wymówką przed domowymi obowiązkami, w których udział wszyscy zadeklarowaliśmy. Niewielkim pocieszeniem było to, że mnie przypadł w udziale głównie ogród. I Robert do pomocy. Mogliśmy zatem spędzać ten czas razem i we względnym oddaleniu od reszty rodziny.

Pewnego przedpołudnia doszliśmy wreszcie do etapu, o którym wspominała ciocia Irenka – wykopywania cebulek kwiatów wiosennych. Ta część prac ogrodniczych podobała mi się nieco mniej niż wyrywanie chwastów, bo trzeba było bardzo uważać, żeby przypadkiem nie uszkodzić cebulek. A biorąc pod uwagę, że do wykopywania wzięło się dwoje amatorów, którzy w dodatku nie mieli pojęcia, gdzie kopać, to czułam się bardziej jak saper niż jak ogrodnik.

W dodatku martwił mnie Robert. Przystąpił do tych zajęć nachmurzony i nie chciał mi powiedzieć, co się stało. Szarpnęło mną znów nieprzyjemne Przeczucie i pomyślałam sobie, że zdecydowanie miałam za dużo tych negatywnych wrażeń w ostatnim czasie. Zamiast więc czekać aż chwasty, które rozpanoszyły się w duszy mojego chłopaka, pięknie się rozrosną, przystąpiłam do usunięcia przyczyny jego złego samopoczucia.

– Widzę, że coś cię gryzie... – powiedziałam wprost.

– Zaraziłaś mnie myśleniem... – odparł po dobrej chwili kopania w milczeniu.

– To wcześniej nie wiedziałeś, jak się używa mózgu? – spytałam z ironią.

– Bardzo śmieszne! Miałem na myśli to analizowanie wszystkiego... Zaraziłaś mnie tym – mruknął niechętnie i wrócił do kopania.

– Robert? – odłożyłam swoją łopatkę i chwyciłam go za rękę. – Rozmawiaj ze mną...

– Tombak... – wyznał po chwili cicho, nie patrząc na mnie.

Serce we mnie zamarło na chwilę, bo to nazwisko nie padło między nami od naszej pierwszej randki w zeszłą niedzielę.

– Teraz ciebie będzie prześladował? – spytałam, marszcząc brew.

MarzeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz