MATKA

341 13 0
                                    

Wróciłam do domu , około trzeciej. Ten dzień to był dzień roboczy , ale zdecydowałam się że wyjątkowo nie pójdę do szkoły. Szkołę miałam na ósmą , a zapadłam w sen dopiero o czwartej. Cały dzień spędziłam na śpiewaniu świątecznych piosenek , z uwagi na to , że , grudzień ruszył pełną parą. Bawiłam się także z Lissy. 

- Lissy , chcesz się pobawić ? - spytałam.

 - Tak , tak ! - krzyknęła dziewczynka która wyraźnie potrzebowała czyjejś atencji.

 - Klocki !

 - Chcesz klocki ?

 - Tak , tak !

 - To chodź , pójdziemy po nie. Wiesz gdzie są ?

- W moim ulubionym pokoju!

 - Zaprowadzisz mnie do niego ? 

- Tak , tak ! - po raz kolejny potwierdziła dziewczynka. Weszłyśmy na schody. A raczej ja. Bo dziecko trzymałam w ramionach. Weszłyśmy do pokoju. Miał ciemną aranżację. Wyglądał bardzo...podejrzanie. 

- Lissy , co to za pokój ? 

- Mój ulubiony...

Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Stało tu kilka foteli , wraz z czarną komodą i wiszącymi półkami. Odruchowo otworzyłam jedną z szafek. Znalazłam tam mnóstwo dziecięcych zabawek. Ale nie tylko. Wsadziłam rękę głębiej.

- Ciociu ?

- Tak , słońce ?

 - Bboję się. - jej niebieskie oczy zaszły łzami. Przytuliłam ją i zapaliłam światło.

 - Już , wszystko dobrze. - pocieszałam dziewczynkę. Uścisnęłam jej rękę i zaczęłam szperać dalej w tej szafce. Dotknęłam czegoś co w dotyku przypominało spust. Przez przypadek nacisnęłam go. Rozległ się dźwięk strzału , a szafka została przebita kulką. Lissy pisnęła i odskoczyła. Dogrzebałam się do narzędzia. Czarny jak smoła pistolet , błyszczał w blasku lamp. Oczy bratanicy rozszerzyły się z przerażenia. Szybko zostawiłam pistolet i wybiegłam z nią z pokoju.

- To nie mój ulubiony pokój...

- I lepiej. Idziemy po klocki do twojego pokoju. 

Nie wiedziałam co mam robić. Mroczny pokój z dziecięcymi zabawkami , między którymi znalazł się pistolet z nabojami ! Wzdrygnęłam się. Zabrałam z pokoju Lissy te cholerne klocki i zeszłam z nimi na dół , wraz z bratanicą. Nagle , zamarłam. W naszym salonie , stała jakaś kobieta. Krótkie , kasztanowe włosy , powiewały na wietrze który wpuściła przez okno , które jak mniemam wybiła , by dostać się do środka. Lissy przytuliła się do mojej nogi. Szmaragdowe oczy , pełne furii i pogardy z iskrami podziwu , wodziły wzrokiem po pomieszczeniu. 

- Eliza ?

- Kim jesteś!? Kto. Do. Jasnej. Cholery. Cię. Tu. Wpuścił!- zagrzmiałam. 

- Twoją matką.

 Przecież moja matka nie żyje ! Ale...są trzy opcje :

1. Moja matka nie żyje , a ta baba się za nią podaje.

2. To moja rzeczywista matka.

3. To sen.

- Dobrze , więc...jak nazywa się ulica , na której był szpital , w którym się urodziłam?

- Habohowa.

- Chrabąszczowa !

 - To nie moja wina , że nie umiem polskiego ! 

- Mogłaś przynajmniej to zapamiętać. Dobrze , ile masz dzieci , jak się nazywają , ile mają lat , jak wyglądają , kiedy ostatnio je widziałaś ?

- Elizabeth Luna Monet oraz Hailie Eveline Monet. Elizabeth ma trzynaście lat , a Hailie dziewiętnaście. Hailie ma brązowe włosy i oczy , jest niska i szczupła. A Elizabeth , jako niemowlę była chuda , z zielonymi oczyma i brązowymi włosami. Elizabeth , jako noworodka , a Hailie jako czternastolatkę. 

To. Była. Moja. Matka.

 - Vincent ! - zawołałam płaczliwie , łamiącym się głosem. Brat natychmiastowo pojawił. W jego oczach widoczne było przerażenie , i zaskoczenie. 

- Ta kobieta , gdy schodziłam już tu była ! Podaję się za moją matkę i ona zna odpowiedzi na wszystkie pytania ! 

- Jakie pytania ! Masz mnie w takiej sytuacji od razu wołać ! Marsz do swojego pokoju ! - fuknął. Sprowadziłam zapłakaną Lissy na piętro , do mojego pokoju i zamknęłam drzwi.

𝐑𝐨𝐝𝐳𝐢𝐧𝐚 𝐌𝐨𝐧𝐞𝐭. 𝐒𝐳𝐦𝐚𝐫𝐚𝐠𝐝Where stories live. Discover now