Rozdział Dwudziesty Szósty: Szkodniki Część Trzecia

9 1 0
                                    

 Gazkanw wpatrywał się w Otchłań, a ona szczerzyła się do niego olbrzymimi kłami w pełni przemienionego w swą pierwotną formę niegotona.

 Gdzieś pod wężowo wijącymi się z przerażenia myślami zabrzmiała w głowie Generała myśl by coś zrobić a nie ino bezczynnie oczekiwać na zgubę. O dziwo, posłuchał człeczyna własnych resztek rozsądku.

 Poszurał prawą dłonią po śliskich blachach zbroi, wbił palce w roztłuczoną skórę szarą i wyciągnął rozbity w drzazgi bełt z natury rozpryskowy. W drgawkach uniósł wiotczejącą z chwili na chwilę rękę i nie spuszczając wzroku z głębi paszczy, wykonał żałośnie mizerny rzut.

 Drewienka poobracały się w powietrzu troszkę by upaść w rozorane niedźwiedziowymi szponami truchła samemu potworowi nawet kudłów nie muskając. Mimo to, szlachcic dumnego herbu Rybitwa był zadowolony. Teraz wszak przodkowie jego, rycerze smokobójcy, paladyni hydrobijcy a komturowie wiwerny zabijający, nie uznają go za tchórza.

 Jak na złość znów powróciły mu przebłyski z tyluż to lat zmarnowanych na wegetacji a nie wielkich czynach czynieniu. Zgryzota za gardło ścisnęła, parzące jak cytrusowy sok rany, łzy popłynęły w zagajnik brody.

 Wtem przybył Atleinejr, o mały włos a zabiłby. Dał cel, dał władzę. A poprzez lęk wraz z radością wymieszany, przebijała się nadzieja. Tycząca się choćby tego, iż jako aktor główny Gazkanw nie padnie nieżyw przed finałem spektaklu o Królestwie.

 Oto jednak śmierdzący uryną klęczał w trupach, przed nim zaś srożyła się bestia.

 Niegoton mlasnął ozorem chlapiąc czerwoną od juchy śliną, zafalował nabrzmiałymi wargami. Wisząca u góry jak katowski młot nad kołem skazańcami obwiązanym, łapa poleciał w dół. Wizg poruszanego powietrza boleśnie wywracał bębenki uszne.

 - Generale!!!

 Chrapiący wrzask jakby paraliż wdał we włochatego potwora. Bułaty pazurów zawisły nad beretem. Smrodliwy dech wypełzł z czeluści gardzieli. Natomiast Gazkanw na skrzypiącej szyi odwrócił głowę i samemu doznał paraliżu zdziwienia.

 Indywiduum wzbogacającym swym rykiem kakofonię bitwy, okazał się pędzący w słoniowym galopie bosman Pierwszej Armii Starostęp, Trwała Rana. Wielkolud, kolos wręcz. Nie obmierźle tłusty czy przesadnie urzeźbiony paszą z grzybów dżunglowych a wojownik w każdym skrawku cielska.

 Napięte pasma mięśni okryte rytualnymi szramami tatuaży szkarłatnych błyszczały demonicznie. Po równi cieknącą krwią rozdrażnioną a brzechwami wbitych bełtów, sterczącymi makabrycznie sztyletami wrażonymi pod rozmaitymi kątami. Lewe udo potężnie grube, przeszywał nawet miecz, od lędźwi ponad kolano, na wskroś.

 Dbondekrra zdecydowanie szukający chwalebnej śmierci na polu boju, taszczył w mocarnych łapskach nie żadną maczugę czy choćby pięściak z głazu. Rana targał ze sobą zniekształcony strzęp zagniecionych blach szmelcowanych oklejających coś co do niedawna było żyjącą istotą.

 Niegoton zahuczał wibrująco warkliwie, uszyska na sztorc nastawił i z łomotem łap skoczył na pojedynek. Ciała poległych a ziemię pod nimi poruszył zrywem gwałtownym jak ta sekwoja co po wielu stępionych piłach nareszcie upada las gruchocząc.

 Ochryple piszczący Gazkanw został przysypany. Przed piekącymi od łez oczyma mignęły mu powykrzywiane twarze elfów, ludzi, lamii czy obrzydliwie małpich dbondekrra. Jego cudnie wielkich żołnierzy co to mieli zapału by na pałac suzerena iść jeszcze dziś.

 Beret gdzieś spadł, w brodę zaplątały się skrawki czyiś wątpi. Próbując się wygrzebać na trupią szarówkę tegoż dnia po stokroć przeklętego, dłonie zatopiły mu się w czyjejś paskudniej ranie. Szrama cięta jak kłosy jęczmienne sierpem, spazm całego ogona w zielonkawą łuskę, od dotyku brudnych kończyn człowieczych.

Wspólny Wróg i Mętna Woda TOM IWhere stories live. Discover now