Rozdział Czwarty: Cmentarzysko

35 8 6
                                    

 Wbijał okute w żelazo buty w bebech pieniącego się kuca, z wysoką częstotliwością nie zwracając uwagi na protesty pędzącego jak szalony zwierza. Bagienny odpowiednik konia tłukł łapami o ziemię tak szybko jak tylko mógł, ryczał przy tym wypluwając pianę w ciemność przed nimi. 

 I znów, pewnie byłby się zgubił gdyby nie wskazujące kierunek jemioły. 

 Po drodze dostrzegał jakieś nocne stwory czające się w zaroślach, jednak nie decydowały się na atak. Pewnie z powodu łuskowatego kuca, który doprawdy rzęził przerażająco. A kiedy Atleinejr zmuszał zwierzę do skrętu szarpiąc za guzki na łbie, kuc wydawał z siebie wrzask porównywany do skowytu hien hferko, słynących z siedmiu paszcz ściśniętych jak winogrona w kiści.

 Gnał więc rzężącego kuca kolejnymi ciosami pod żebra i szarpnięciami za guzy. Wprost do jamy wiedźmy, wyjaśnić sobie pewne kwestie. Oczywistym, że zwierz raczej nie przeżyje potwornego wysiłku.


 Horszam przewrócił się na drugi bok. Ziewnął mlaskając jęzorem. Przewrócił się z powrotem. Zaburczało mu w kiszkach, znów ziewnął i postanowił wreszcie wstać. Próbował z cztery razy, udało się dopiero za piątym. 

 Z jękiem potępieńca przerwał wylegiwanie się w ciepłych futrach i poderwał się do pozycji siedzącej. Ogonem pomacał wokół chcąc się rozeznać gdzie się tak właściwie znajduje. Oczy miał bowiem wciąż zlepione sennym klejem. 

 Napotykając na kościane ramy łoża, a do tego czując skałę pod bosymi stopami, skonstatował że znajduje się w jaskini gdzie wczoraj zawiodła go wiedźma Kiritja. Już miał wrócić do spania, gdy nagle kolejny raz odezwały się jego wątpia. Musiał coś zjeść. 

 Pomagając sobie pazurami, rozwarł powieki i odsłonił błonę migawkową chyba tylko dzięki sile woli. Rozejrzał się dookoła, nigdzie Kiritji czy kogokolwiek innego. Nie przejął się tym za bardzo, oto na wielkim stole nieopodal dostrzegł pęki pięknie rosnących grzybów i skupiska wżartych w drewno pluskw. Oblizał się tocząc ślinę. 

 Wstając musiał podpierać się ogonem by zachować równowagę. Zakręciło mu się pod kopułą, aż przymrużył oczy. 

 - Ten cały Dusidusza to faktycznie mocny... - wysyczał sam do siebie. 

 Ociężałym krokiem skierował krok ku stołowi, w pół drogi potknął się i o mało nie wyrżnął w blat łbem. Zaparł się na szczęście rękami. Prostując postawę, zaczął jeść surowe borowiki i równie surowe pluskwy. 

 Czuł się niesamowicie głodny, niczym smok jakiś. Żarł z przymkniętymi oczami wpychając sobie do paszczy po dwie pluskwy albo cztery zgniecione borowiki. Wtem, usłyszał jak ktoś się zbliża. Uniósł wzrok znad bufetu i zobaczył rozpromienioną Kiritje trzymającą szeroki kosz pełen jabłek, cytrusów i plastrów mięsa. 

 Przez myśl przemknęło mu, by jednak porzucić morze, a co najważniejsze Upiora, i zamieszkać tutaj, na Gubikowych Moczarach. 

 - Widzę żeś głodny kapitanie. 

 Nie wiadomo jak, lecz słowa wiedźmy zdawały się oblepiać uszy. 

 - Dla ciebie, droga Kiritjo, po prostu Horszam - wybełkotał z pełną paszczą i skłonił się. 

 Przeżuty odwłok pluskwy wypadł mu na stół, wprost na pergamin z dokładnym anatomicznym opisem statystycznego przedstawiciela rasy jaszczuratów płci męskiej.

 Kiritja zachichotała i zrobiła zapraszający gest dłonią. Poszedł za nią bez namysłu.

 Zawiodła go w głąb jaskini, do komory oświetlonej słabym blaskiem zarastającego sklepienie mchu. Na środku stał stolik i coś jakby gniazdo, konstrukcja z gałęzi, mchu i skór, na której można było zarówno wygodnie leżeć jak i siedzieć. 

Wspólny Wróg i Mętna Woda TOM IWhere stories live. Discover now