Rozdział Trzynasty: Były Major

27 3 7
                                    

 Stał na szczycie. Na samiusieńkim wierzchołku. Wyżej lewitowały jedynie najszlachetniejsze, szczerozłote gwiazdy.

 U swych stóp widział niemożliwie rozległe ziemie. Większe niźli Kontynent czy tym bardziej Bezimienna Wyspa. Jak w roztłuczonej termitierze, na ziemi tej roiło się od wojsk. Były kawalerie na stepach, floty na morzach, piechurzy w dolinach, smoki pikujące ponad nimi...

 Ciężkie, złote kurtyny światła nagle otoczyły jego postać. Pomiędzy zwojami luminescencji rozedrgał się głos. Tak głęboki, tak potężny jakby był trąbą powietrzną walącą o skarpy najwyższych szczytów Utbarii. 

 - Ugniesz kark przed Księciem. 

 Padł na kolana. Wzniósł ręce w górę. Rozpłakał się. 

 Kulił się na szczycie. Na zwichrowanym ogniem wierchu. Wyżej znajdowała się ino bestia. 

 Gargantuiczna, nieobejmowalna wzrokiem zwykłego, skarlałego człowieczka. Właśnie odrywała majestatyczny łeb od księżycowych oceanów, roztrącając masywy chmur, wybijając z orbit gwiazdy, miażdżąc mgławice pochyliła się nad szczytem. 

 - Będziesz służył. 

 Już nie płakał ani łkał, ryczał jak zagryzany przez bezdomnego kundla noworodek. 

 Kaskady, stalagmity, kawalkady, stalagnaty, kosy li stalaktyty zębów. Bestia zamknęła swą wszechstronną paszczę wokół. Zapadła ciemność, on jednak wiedział że to dlatego, iż Amfisbaena pożarła i Słońce, i Szramę i Posłańca. Wyssała życie z gwiazd, pochłonęła blask Fagonii. 

 Obudził się.

 Spadł z łoża z hukiem. Przeturlał się po kamiennej posadzce komnaty i zarył czołem w nogę krzesła. Plując przekleństwa na zmianę ze śliną, zgramolił się na równe nogi. Zwiotczały oparł się o siedzisko. Mebel zaskrzypiał żałośnie. 

 Wymięta kryza opinająca jego szyję uciskała niby chwyt samej Kostuchy. Zaczął ściągać ozdobę, nie szło mu to za dobrze, cały był bowiem oblany potem. Kiedy palce ześlizgnęły się ze zżółkłego materiału po raz wtóry, nie wytrzymał. 

 Krzesło poleciało na blat stołu zawalonego pergaminami. Zaraz potem na podłogę spadł z owego stołu kałamarz. W górę uleciało kilka mniej znaczących wykazów czy też notatek, to pod nimi spoczywał sztylet. 

 Mężczyzna zachwiał się i walnął plecami o ścianę. Lewą dłoń przycisnął do piersi niby podtrzymując całe swe ciało. Prawica zaś zakleszczała ostrze. Dotyk stali był tak chłodny, że aż ognisty. Człek jęknął i desperacko szarpnął brzytwą. 

 Ciężka od potu kryza upadła na podłogę, jedną końcówką wpadłszy w kałużę atramentu. Z wolna jęła się nasycać smolistą cieczą. Chwilę potem o polerowany kamień trzasnął sztylet. 

 Człowiek odetchnął jakby właśnie zrzucił niewolnicze okowy. Wolnym krokiem wrócił na posłanie. Zgarbił się, przeczesał włosy i przycisnął dłonie do twarzy. 

 - Będę służył. Na Duchy Wszechświata. Który to już raz nawiedzają mnie te koszmary? Będę... 

 Wtem rozległ się łomot w drzwi. Natarczywy acz silący się na delikatność. Mąż drgnął zrywając się z siennika, pośpiesznie otarł mokrą twarz pergaminem z rozkładem wacht na wschodniej bramie i doskoczył do drzwi. 

 Charknęła kłódka, pisnęły zawiasy. 

 - Gylt? Czego znowu. Mówcie żołnierzu - ozwał się  człek do człeka, siląc się na groźny ton. 

 Młody adiutant zamrugał nerwowo i jojcząc troszkę, oświadczył:

 - Pa... Panie podpułkowniku. By... Był kolejny atak. Ale ubito... Ubito skurwysyństwo! 

Wspólny Wróg i Mętna Woda TOM IWhere stories live. Discover now