Rozdział Dwudziesty Trzeci: Żarna Mielą

21 2 2
                                    

 Na jednym z bardziej odosobnionych dziedzińców, dotrzymujących towarzystwa niemal pożartym przez florę ruinom, powstał labirynt. Budowla wielosegmentowa jak regiment obładowanych wozów bojowych, łącznikami ze skórzastych baldachimów trzymana w całości. Parawany pawężowych liści, kotary pnączy obłożonych mchem, namorzynowego korzenia kopuły w namioty zamienione. Choć wyglądała ta prowizoryczna budowla na siedlisko druidów, dalece było jej zarządcy do szlachetnych opiekunów zieleni.

 Nad paleniskami czadziły kwaśne dekokty, kompulsywnie napuchłe pismem tabliczki gliniane walały się pod nogami. Na kamiennych stołach misy jak znicze na grobowych płytach, a każda z nich trochę inny wymaz, dziwniej spreparowany organ prezentowała. Piramidy beczek przyprawiających o mdłości pewnego jaszczurata, srożyły się masywem zepchnięte w cień statku. Odór gwałtownej śmierci niemal namacalnym szlakiem roztaczał się od tej jednostki latającej.

 Zaciągnięty na garbach co mocarniejszych goryloludów, Gowpież prócz masywnych kolein pozostawił w Mieście niewyraźne echa pomruków ze swych dolnych pokładów.

 A teraz okręt i jego wielokroć przeklęty załadunek, stanowił serce polowego laboratorium. Choć nie górował nad mniejszymi zwaliskami ruinnego gruzu i łukowego rumowiska, swą drewnianą skorupą i tlącymi się koksownikami przejmował najzwyklejszą grozą.

 Na to drążące uczucie można było się jednak uodpornić, na przykład wpadając w szaleńczy wir konsumowania wciąż nabywanej wiedzy. Owy trans wprawiał w lunatyczny pląs wężowy ogon, drętwieniem napuszczał rozwidlony język, mimo chłodu późnej nocy gorącem napuszczał chaos tatuaży na półnagim ciele.

 Funkuluan z zapałem skrobał własnoręcznie wykonanym rysikiem po cienkiej płycie gliny. W obliczu kilku zaledwie świec z sadła, żonglował składnikami z mis jakie go otaczały. Nie zważając na wymagające zmiany opatrunki na torsie, parł dalej w swych pracach. Gniótł gąbczaste purchawy golemowym moździerzem, pomagając sobie czarowaniem wiatru przerzucał notatki, odmierzał szczypty z kiści endemicznych dla dżungli chwastów.

 Uwijał się jak mrówka, termit wznoszący jeno kielnią wieżę mającą wykolić oczy pierwszemu bożkowi co się napatoczy. Na chwałę Księcia Wskrzesiciela. 

 A w międzyczasie nie zapominał o pieszczotliwym obmacywaniu obiektu swych zazdrosnych spojrzeń wiedzy rządnych. Doprawdy czynił to tak często, iż zamarynowany formaliną zezwłok wyżarł mu odciski na palcach.

 Leżała owa mieszanka zarżniętych heloulokeri komicznie połamana w beczce, a ogon Funkuluana częstokroć zaciskał się wokół niej z nienawiścią. Wnet trzask jak krzemienia z masy ściany misy oblepiającej, krokodyli syk lamii połączony z przełamaniem w palcach rylca. Czarodziej chuchną zaklinając powietrze i posłał nieudany amalgamat na ziemię.

 - Do demona, do licha sskurwyssyna! Jak niby mam czynić posstępy sskoro nie mam nawet żywego okazzu!?

 Wygiął się, uniósł na ogonie ponad blat stykając owiniętą chustą głowę z baldachimem. Opanował się jednak szybko, opadł powoli, nie był przecież sam. Zamrugał lekko zawstydzony, rozejrzał się, czy aby któryś z jego asystentów nie przebudził się ze względnie zasłużonego spoczynku.

 Wioskowy guślarz ozywający siebie szamanem, Zakrzywiony Palec pochrapywał gdzieś przy dzbanach na tubylcze, prymitywne narzędzia pseudolaboratoryjne. Ohydny na ciele a żałosny na umyśle, Grasant leżał jak martwy rozciągnięty na kamieniu jak wylinka. Potwór zwierzył się majorowi iż ponoć nie spał od tysięcy lat i utracił tą potrzebę ze szczętem. 

 Najwyraźniej jednak, obecność niewiadomym lamii sposobem udomowionego, gothowa działała cuda. Nawet jeśli puchata kulka miała w zwyczaju żuć stopy tak zwanego ogkigra. Zjawiła się znikąd, dnia poprzedniego wyrzucona w dżungli. Był to pewnikiem znak iż bardzo ceniła sobie obecność owadziej kryptydy.

Wspólny Wróg i Mętna Woda TOM IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz