Rozdział 7.

9 2 0
                                    

Rozdział 7. Radek.
Nie zdążam na ten temat pomyśleć. Po dwóch dniach od naszej rozmowy z Michałem, w czwartek wieczorem zjawia się w moich drzwiach nasz najgorszy koszmar.
Ledwo wróciłem z pracy. Zuzia jest na angielskim, a Lena u mamy. Na szczęście.
Umówiłem się z Martą, że pojedziemy po Zuzię razem, bo nie chce wychodzić z nikim innym, ale też nie chce ciągle siedzieć w domu. I słusznie. Musi zacząć wychodzić i żyć.
Lubię, jak na mnie czeka, rozświetlając się na mój widok.
Ledwo zdejmuję kurtkę i buty, chcąc udać się do kuchni, kiedy dzwoni dzwonek do drzwi.
Kurwa, myślę sobie. Kto to.
Jeśli to Michał, to lepiej, aby miał dla nas dobre wieści, myślę sobie.
Otwieram drzwi, nie spojrzawszy uprzednio przez wizjer i to mój, kurwa, błąd. Jakbym wiedział, kto za nimi stoi, na pewno bym nie otworzył.
Matka... Magdy, Michała i Marty.
Mój wróg numer jeden.
Nie czeka nawet na zaproszenie. Po prostu wchodzi i zaczyna wrzeszczeć. Na nią, nie na mnie.
– Tu się zaszyłaś! Szukam cię po świecie! Martwię się! Co ty sobie myślisz!
Spoglądam w stronę Marty widząc, że jest przerażona i to nie są żarty. Staję więc pomiędzy nimi, ukrywając ją za swoimi plecami, wyciągam lewą dłoń, aby mogła ją chwycić i wyrzucam jej matkę za drzwi.
– Nigdzie się bez niej nie ruszę.
– Ona nie jest pani własnością do cholery, może być gdzie chce. W tym wypadku u mnie!
– Do tych ludzi przyjechałaś? Którzy cię okłamią i omamią? – odzywa się, ale wiem na pewno, że Marta jej nie uwierzy.
– Jedyną osobą, która kłamie w tym pomieszczeniu jest pani. Dlaczego ją pani oddała?
– Nie twój interes!
– Mój! Jest pani w moim domu! Albo zaraz powie nam pani prawdę albo żegnam.
Po chichu wyjmuję telefon, dzwonię do Michała i wrzucam go z powrotem do kieszeni. A niech wie, co narobił.
– Oddaj mi córkę!
– Nigdzie z tobą nie pójdę! – krzyczy w końcu Marta.
– Dobra, dość tego. Albo pani wychodzi, albo dzwonię na policję. Już.
Chcę ją jeszcze trochę zatrzymać, mając nadzieję, że Michał odebrał i nas słyszy, a najlepiej, jeśli tu już jedzie. Wolałabym, aby załatwił to poza moim drzwiami, żeby już Marty więcej nie narażać.
– Marta. On cię szuka, a bezpieczna jesteś tylko ze mną.
– Niech pani stąd idzie i da nam wszystkim święty spokój – powtarzam po raz kolejny.
Patrzy na mnie z pogardą. Nie rozumiem tego kompletnie... w ogóle jej nie rozumiem. Co to ma być? Oddała jedno dziecko do adopcji, potem dwoje dzieci, które jej potrzebowały zostawiła wpizdu samym sobie, błagając Martę o przebaczenie. A teraz to już kompletnie nie wiem, czego chce.
– Marta... proszę. Tyle ci pomogłam, obiecałam cię chronić. Tak źle miałaś?
– Zamknięta w czterech ścianach, z jego i twoim oddechem na plecach? – odgryza się Marta. – To nazywasz pomocą? Boję się przez ciebie wyjść z domu! A po tym, co zrobiłaś Magdzie... i Michałowi...
– Lepiej im było beze mnie!
– Mi było lepiej bez ciebie – stawia sprawę jasno Marta. Słysząc te słowa jestem pełen podziwu... myślałem do tej pory, że jest całkowicie wyobcowana i wystraszona do tego stopnia, że sam będę musiał z nią walczyć, aby ją tu zatrzymać. Byłem pewien, że jak zjawi się jej matka, potulnie skuli głowę i będzie chciała z nią odjechać. Na całe szczęście się pomyliłem.
– Tu ci będzie dobrze, tak? Wśród tych ludzi, koło twojego brata, który zabił człowieka?
Dokładnie w tym samym momencie otwierają się drzwi do mojego domu, a w nich staje Michał. Doprawdy nie wiem, jak szybko musiał tu jechać, że już się zjawił.
Oczywiście słyszał ostatnie słowa matki, których... no nie życzę nikomu, aby usłyszał. Michał się bronił i bronił siostrę przed utratą czegoś więcej niż dziewictwa i godności. Być może uratował im życie. A ich matka...
– Idziemy – mówi bez ogródek ciągnąć szarpiącą się Elkę za ramię.
– Odwal się!
– Zaraz się odwalę, pozwolę ci tylko spotkać się z tym światkiem... z mojej przeszłości, aż rozerwą cię na strzępy.
Sam nie wiem, czy wierzyć w te słowa. Nie mam pojęcia, czy ma jakieś kontakty z ludźmi, z którymi był w więzieniu, to było tak dawno temu...
Ale wystarczy, że Elka wierzy. Patrzy wielkimi, niebieskimi oczami na Michała i odpowiada:
– Nie ośmielisz się.
– Sprawdź mnie. A teraz do bagażnika, ale już!
Nie wiem, co się dzieje dalej i nie chcę wiedzieć. Drzwi za Michałem się zatrzaskują, a ja wracam do roztrzęsionej Marty i chwytam ją w ramiona.
– No już. Spokojnie. Pojechali. Na pewno więcej się na to nie odważy.
– Jak mnie tu znalazła? No jak?
Sadzam Martę na kanapę, nie wypuszczając z objęć.
– Po pierwsze, rozmawiała wtedy ze mną na parkingu. Po drugie... Michał chciał się dowiedzieć czegoś o adopcji... I do niej dzwonił kilka razy. Chyba się domyśliła.
Marta drży, ale nie płacze, wciąż nie odsuwając się ode mnie. Powinienem zaraz jechać po Zuzię, ale... nie mogę przerwać takiej intymnej chwili, pełnej jakiegoś porozumienia i spokoju.
– Muszę odejść, Radek.
– Co?! – wrzeszczę zszokowany patrząc w jej oczy.
– Muszę. Ktoś mnie szuka. Na pewno mnie znajdzie. Nie mogę was narażać.
– Ale kto to jest? To jego tak się boisz? To przed nim matka cię ukrywała?
Kiwa tylko głową, nie mówiąc nic.
– Boję się. Nie o siebie, teraz to nie jest ważne. O... dzieci. O twoje dzieci, o Elizę. Nie... ja naprawdę muszę...
– Nic nie musisz – przerywam. – Tu ani tobie, ani im włos z głowy nie spadnie. Przysięgam.
– Nie wiesz, o czym mówisz, Radek.
– Nie pozwól, żeby jakieś gadanie cię zastraszyło. Co z twoimi planami? Resztę życia chcesz spędzić uciekając, bojąc się wyjść z domu, tak? To po co żyć?
Daję jej argument nie do zbicia. Nie ma na to żadnej odpowiedzi. Widzę, że myślami jest gdzieś daleko, bo łzy zbierają się w jej oczach i płyną.
Dzwonię do mamy.
– Odbierz Zuzię proszę – mówię i nie wyjaśniając niczego, rozłączam się.
– Radek...
– Opowiedz mi. Wszystko mi możesz powiedzieć. Możesz mi zaufać.
Uśmiecha się przez łzy.
– Jesteś jedynym człowiekiem, któremu ufam. Pójdę... się położyć. Przepraszam, ale jestem...
– W porządku. Jak będziesz gotowa..
– Może nigdy nie będę – rzuca już na schodach i znika na górze.
Co tam się, kurwa, stało, myślę sobie. Kiedyś, jak Magda ukrywała przede mną prawdę, wymyśliłem tysiąc różnych scenariuszy. I historia się powtarza. Jestem dokładnie w tym samym miejscu, co prawie piętnaście lat temu, mam te same rozterki. Ale nie mogę się zachować tak samo. Muszę ją jakoś przekonać, że powinna się tym podzielić. Ze mną czy Michałem. Że my jej pomożemy.
Kiedyś Magdy nie przekonałem. Dałem jej dużo czasu, aż pokochała mnie głęboko i zaufała tak, że wyjawiła w końcu brutalną prawdę. A ja tego nie udźwignąłem. Tym razem tak nie będzie, obiecuję sam sobie.
Po pół godziny przyjeżdża moja mama z dziewczynami, które natychmiast szukają cioci.
– Położyła się. Źle się czuła, proszę abyście były dzisiaj trochę ciszej, żeby jej nie przeszkadzać.
Słuchają mnie jak nigdy dotąd, znikając każda w swoim pokoju.
– Co się stało? – pyta mama.
– Kurwa, Marty matka tu była. Wściekła jak osa. A teraz... Michał ją gdzieś zabrał. Martwię się o niego, nie chcę, żeby zaślepiony zemstą, narobił jakichś głupot.
– Dzwoniłeś?
– Nie odbiera.
– A do żony?
– Myślała, że jest u nas. Teraz pewnie sama się martwi – odpowiadam szczerze.
Po chwili dostaję wiadomość, że Michał jest w ich garażu, który wynajmują. Całkiem niedaleko od mojego domu. Edyta pisze, że go zlokalizowała po numerze.
– Mamo, zostań jeszcze chwilę z nimi. Proszę.
– Jedź dziecko. I uważaj na siebie.
Docieram na miejsce po dziesięciu minutach dokładnie w tym samym momencie, co Edyta i razem puszczamy się biegiem pod konkretny numer. Mrozi mi krew w żyłach na myśl, że być może on ją tam...
Nie, chyba by zwariował.
Edyta otwiera drzwi własnymi kluczami, a w środku zastajemy przywiązaną do krzesła i zapłakaną Elżbietę. A naprzeciwko niej Michała. Też na krześle.
Moja teściowa nie ma... nie wygląda na pobitą, ani w ogóle na skrzywdzoną. Jest tylko przerażona.
Michał jest załamany i zapłakany. Edyta do niego podchodzi, a ja rozwiązuję Elkę z tych więzów, odklejam taśmę i po tym muszę wysłuchać wszystkich wyzwisk świata, pod naszym adresem. Jezu dobrze, że Marty tu nie ma.
A potem moja teściowa zwyczajnie ucieka. Jak sobie poradzi – nie mam pojęcia, ale wracam do domu natychmiast mając w głowie jedno: jej auto tam właśnie zostało.
Myślę, że Edyta sobie poradzi. Potem z nimi porozmawiam, choć nie wiem, czy chcę wiedzieć, co się stało.
Czym prędzej wpadam do domu. Trzy z moich czterech dziewczyn siedzą w salonie. Zuzia czyta książkę, a mama gra z Leną w chińczyka.
– W porządku? – rzucam w pośpiechu patrząc na schody. Auto teściowej wciąż stoi nieopodal naszego domu. – Marta wychodziła?
– Nie wychodziła. Pukałam, ale chyba śpi.
No, mam nadzieję, że nie uciekła przez okno.
– Jadłyście coś? – pytam, zapominając, że ja też jestem bez kolacji.
– Tak, ale niewiele masz w lodówce. Zrobiłam tylko kanapki, dla ciebie też zostały. – Mama daje mi wyraźne znaki oczami, ale kręcę nieznacznie głową, jakbym jej chciał powiedzieć: nie teraz. I mama to rozumie.
– Dobra dziewczyny, do kąpieli i spać. Jutro ostatni dzień, a w weekend pojedziemy do Wrocławia. Do mamy.
Obie aż huczą z radości.
Żegnam mamę spoglądając przez okno w kuchni. Auto zniknęło. Odjechała.
– Porozmawiamy jutro – obiecuję jej, zabieram Lenę do wanny bijąc się z myślami, czy zajrzeć do Marty, choć na chwilę. Była w złym stanie wchodząc tutaj. Jej głowa jest pewnie podobnie jak moja – pełna.
Moje życie wywróciło się nagle do góry nogami. Jak kiedyś, gdy poznałem Magdę na basenie. Nie zajmuję się odpowiednio swoimi córkami, poświęcam im mniej czasu, zajęty innymi problemami..., których zamiast coraz mniej jest coraz więcej.
Ja tego chcę. Muszę się na chwilę poświęcić Marcie, ona tego potrzebuje. I ja potrzebuję być jej oparciem, być blisko niej. Zdobyć jej zaufanie, pomóc. To wszystko.
A może i nie wszystko.
Wyjątkowo Lena żąda dzisiaj jakiejś bajki na dobranoc i jestem zmuszony jej poczytać. Słyszę jak Zuzia wchodzi pod prysznic zaraz po nas, a potem cichutko puka do drzwi Marty, ale ta nie odpowiada.
Może rzeczywiście śpi.
Lena usypia dzisiaj dosyć długo, jakby mi na złość, bo spieszy mi się strasznie, aby móc stąd wyjść.
Zaglądam jeszcze do Zuzi, daję jej buziaka, ale przekręca się na drugi bok. Po angielskim zawsze usypia szybciej.
Idę na dół wziąć zimny prysznic. Coś  na pewno jest nie tak... muszę się tego dowiedzieć.
Ale czy powinienem? Może... nie powinienem. Może chce zostać sama.
Prysznic nie pomaga. W głowie dwie myśli biją się ze sobą: pójść do niej, czy nie pójść.
Decyduję jednak, że pójdę. Cokolwiek nie powie, nawet jeśli będzie chciała milczeć, będę obok.
Pukam cichutko, ale nie odpowiada. Nie daję się jednak. Otwieram drzwi i wchodzę.
Wciąż jest w ubraniu... leży pod kocem, na łóżku, obrócona tyłem do drzwi. Słyszę, że szlocha.
Niewiele myśląc, okrążam ramę i kładę się obok, nie zwracając uwagi na to, czy będzie protestować. Ale nie protestuje.
– Przepłakałaś cały wieczór? – pytam ją kładąc telefon na stoliku.
– No – odpowiada szczerze wycierając noc chusteczką.
Obracam się na bok, aby na nią patrzeć... na tę skrzywdzoną przez życie osobę i ogarnia mnie może czułości... I możliwe, że czegoś więcej. Zbliżyłem się do niej tak bardzo, jak... kiedyś do Magdy, a nawet mocniej. Wszystko we mnie drży na myśl, że coś ją trapi, a ja wciąż nie wiem, co.
– Porozmawiaj ze mną, Marta. Proszę.
Zanosi się niepohamowanym, niekontrolowanym szlochem, który wydobywa się gdzieś z głębi niej, a ja pragnę jej tego oszczędzić.
– Radek... ja... Zrozum, że nie jestem nauczona rozmawiać o problemach, bo nigdy nie miałam nikogo, kto by ich wysłuchał. – Rozumiem to. Przeżywam to po raz drugi, jak jakieś cholerne de ja vu. – Póki nie poznałam ciebie – dodaje po chwili.
Wyciągam ramię i wsuwam jej pod głowę, na co wtula się w zagłębienie mojego obojczyka, ręką obejmując tors. Wzbudzą we mnie tym gestem uczucia, o których zapomniałem. Znowu ogrzewa moje zmarznięte serce... Kiedy jest taka potrzebująca i niewinna. I to we mnie szuka ochrony przed światem.
– Dokąd wychodziłeś? – pyta oczekując szczerej odpowiedzi.
– Powstrzymać Michała... od głupoty życia. I nam się udało.
Jest zszokowana, widzę, że czeka na ciąg dalszy, ale przecież sam nie wiem, co się później stało. Dzwoniłem do Edyty, ale napisała mi tylko krótkie „nie teraz” więc dałem sobie spokój. To opowiadam Marcie.
– Boże... myślisz, że chciał ją...
– Nie sądzę. Ale... wiem, że w nim to też siedzi głęboko. Może tego potrzebował. Nie wiem, słonko.
Na dźwięk tego słowa, aż przechodzi przez nią dreszcz, czuję to wyraźnie, ale nie reaguję. Mógłbym go używać cały czas, gdyby tego chciała i na to pozwoliła. Być może jestem w niej zakochany. Tak dawno nie bylem zakochany, że już zapominałem, co to. Ale też... miłość do Magdy była zupełnie inna. Mniej dojrzała i problematyczna, choć przecież w życiu przeszliśmy tak wiele... I na sam koniec ją straciłem.
– Radek... człowiek, przed którym... uciekam jest recydywistą, który przed niczym się nie zawaha. I chce mnie.
Coś takiego chodziło mi po głowie, więc nie jestem tak do końca zszokowany, ale przecież muszę wiedzieć więcej, aby wymyślić, jak ją chronić.
– To jego poznałaś, podczas studiów?
– No... nie do końca. Poznałam go na imprezie. Wpadł... mi w oko. Ja jemu też. Niestety.
Już się boję, co będzie dalej.
– Wiesz... to był mój pierwszy facet... nie spotykałam się wcześniej z nikim... wszyscy patrzyli na mnie trochę współczująco i... no jak na dziewczynę z domu dziecka. Biedaczkę, bez rodziców.
Łzy stają mi w oczach na to wyznanie, ale domyślam się, że taki był świat. Taki jest, niestety.
– Trochę odżyłam wyjeżdżając do Olsztyna. Tam mnie nikt nie znał, nie mówiłam o swojej... przeszłości. Dostałam stypendium, matka też za coś tam płaciła. Nie było mi źle. I poznałam go. Zaimponował mi... powierzchownością. Był szarmancki, sympatyczny, starszy, już... wiesz doświadczony przez życie. Okazał się być oszustem.
Myślę sobie, że ja też byłem wobec Magdy taki... chociaż może nie. Ja chciałem ją naprawdę i z głębi serca. Pokochałem ją niemal od razu, nie oczekując niczego w zamian poza miłością i zaufaniem, którym mnie obdarzyła, a ja to zniszczyłem. No prawie.
– I... zaczęliśmy się spotykać. Mówił, że zajmuje się handlem samochodami. Zabierał mnie... no wszędzie. To było dla mnie coś nowego, wiesz... ja nigdy tego nie miałam, i to mi się podobało. Przyjeżdżał po mnie pod uczelnię, koleżanki patrzyły zazdrośnie. Zakochałam się, choć nie rozumiem dlaczego.
Ale ja rozumiem. Każda kobieta, zwłaszcza tak skrzywdzona i zamknięta w sobie tego potrzebuje. Bliskości, miłości, oparcia. Potrzebuje, żeby ktoś przy niej był, komu może zaufać.
– To było, jak studiowałaś?
– No... kończyłam pierwszy rok. Nie miałam żadnego doświadczenia... w sprawach damsko-męskich. Ani łóżkowych... – dodaje po chwili ostatnie, a ja znów mam wrażenie, że przeszłość wraca do mnie niczym bumerang. Tak samo było z Magdą. Boże, one były bliźniaczkami i wygląda na to, że nawet ich historie są podobne. Jak to możliwe?
– Gdzieś tam byłam w liceum... na jakich dyskotekach, ale wszytko czego doświadczyłam, to jakieś pokątne pocałunki. Nic więcej. I... zaufałam mu. Opowiedziałam, że... jestem z domu dziecka i o tym wszystkim, co mnie spotkało. O matce, która powróciła. Wysłuchał tego, nie uciekając. Powiedział mi wtedy, że teraz on będzie moją rodziną. Jedyną. Szkoda, że wtedy nie dostrzegłam, co dokładnie ma na myśli.
Ale ja dostrzegam od razu, myślę sobie. Gorzej już trafić nie mogła. Taki facet... tylko czeka na taką okazję, aby podporządkować sobie kobietę, która mu ufa i świata poza nim nie widzi.
– A on... był starszy od ciebie?
– Osiem lat.
Ja pierdolę. Nawet to się łączy. Ja też jest osiem lat starszy. Byłem starszy osiem lat od Magdy. Ale to wszystko jest jakoś połączone pajęczą nicią, jak w bajce.
Tylko, że bajki mają szczęśliwe zakończenia.
– Potem... poszliśmy do łóżka. Już... byłam na drugim roku. I choć nie naciskał, chciałam tego. Kochałam go, ufałam mu. Wierzyłam, że on też mnie kocha.
– Marta, nie musisz...
– Muszę. Muszę to wyrzucić, Radek.
Nie chciałem wkraczać w tak intymne sfery jej życia. Przecież to normalne. Ludzie są ze sobą, potem się zakochują, potem idą do lóżka. Tak było ze mną i Magdą. A potem... już nikogo nie pokochałem i w moim życiu było tylko łóżko.
– To był.. chyba jedyny raz, kiedy był wobec mnie delikatny, bo bardzo cierpiałam. A potem... to już byłam zdobyczą. Co robiliśmy... nie chcesz wiedzieć. Ale od początku czułam, że to nie jest coś... odpowiedniego. I nie dla mnie. Ale... w sumie myślałam, że tak powinien wyglądać seks. Bo nie znałam niczego innego.
Nie chcę sobie tego wyobrażać, ale w głowie krąży mi obraz przywiązanej do łóżka Marty, leżącej jak kłoda, a on... aż potrząsam głową, próbując tę myśl od siebie odpędzić.
– I tak... stawał się coraz bardziej zaborczy. Powolutku. Najpierw kręcił nosem na wychodzenie z koleżankami, na jeżdżenie do Suwałk do matki. Potem... nie chciał, abym mieszkała w akademiku, bo tam wielu mężczyzn. Zgodziłam się z nim zamieszkać, jak skończyłam drugi rok. Wyjechaliśmy razem do Holandii na wakacje, aby trochę kasy zarobić i wynajęliśmy mieszkanie.
– Matko, Marta. Opowiadasz tak, że boję się dalszego ciągu.
Uśmiecha się krzywo.
– Bo potem było tylko gorzej. Najwięcej spokoju miałam, kiedy jeździł na te swoje handle. Nie było go wtedy dwa, trzy dni, a ja mogłam oddychać. Próbowałam z nim rozmawiać i tłumaczyć, że kocham tylko jego, a to, że z kimś na przykład porozmawiam nic nie znaczy. Przytakiwał wtedy, kilka dni był spokojny, a potem znowu się zaczynało.
Już sobie to wyobrażam. Zamknięta w czterech ścianach, bez możliwości wyjścia, z jego ciągłym oddechem na plecach.
– Matka mnie ostrzegała wiesz... nie lubiła go. Ten jeden raz mogłam jej posłuchać. Ale nie słuchałam zakochana po uszy. Później... myślę, że to było już przyzwyczajenie i strach, co może mu odjebać. Potem... dowiedziałam się, że trochę ćpa, a jego... interesy nie są do końca uczciwe. Ale było wtedy... późno. Byłam na trzecim roku, a jego... zamknęli. Na moje nieszczęście po pół roku wyszedł.
Wtedy zaczyna ponownie płakać, a ja tulę ją jak skrzywdzone dziecko, którym jest. Tak bardzo chciałbym jej tego oszczędzić i jakoś pomóc. Ale... mam wrażenie, że ta rozmowa i zaufanie, które mi okazuje, już jej pomagają. Sam fakt, że się otworzyła, wiele znaczy. I to przede mną.
– Ciężko... ciężko mi było utrzymać mieszkanie samej, więc wynajęłam pokój koleżance. Trochę odetchnęłam. Ale nie na długo... On wyszedł... I wrócił do mnie. Przez tydzień mieszkaliśmy we troje, ale moja koleżanka od razu się wyniosła widząc... z kim ma do czynienia. I miała rację. Ale ja musiałam zostać i słuchać, że puszczałam się jak jego nie było, choć przysięgam ci, że tego nie robiłam. Nie tylko dlatego, że się bałam. Ale po prostu... nie chciałam się w nic pakować po takim ciężkim związku, który myślałam, że jest już za mną.
To zrozumiałe. Po takiej traumie, każdy by potrzebował chwili spokoju, zajęcia głowy czymś normalnym, a nie chorym pojebem u boku.
– Po kilku tygodniach... wprowadził do nas kolegę – słowo „kolega” wypowiada tak ironicznie, że znowu zaczynam drżeć na myśl, co tam się wyrabiało. – Jego też się bałam, zwłaszcza, że patrzył na mnie... pożądliwym wzrokiem, niemal śliniąc się na mój widok. Robili te swoje... przekręty, w zaciszu naszego mieszkania.. aż doszło do sytuacji, w której policja czegoś się dowiedziała i mnie zaczęli ciągać na zeznania... Ale przecież niczego nie wiedziałam.
– Pewnie ci nie wierzyli?
– No nie. Ale za każdym razem słyszeli to samo i w końcu odpuścili. Ale jego mieli na oku. Może i na szczęście, bo dzięki temu ja czułam się bezpieczniej. Kiedyś... jego kolega... – Tu Marta znowu zaczyna pochlipywać, a we mnie gotuje się z gniewu. Jestem świadomy, co zaraz mogę usłyszeć.
– Jego kolega... chciał mnie...
– Marta, Jezu... – Przerywam, przytulając ją mocniej, aby poczuła, że dla mnie to nie ma znaczenia. Tak czy tak, będę przy niej. Na zawsze, jeśli kiedykolwiek zechce.
– Nie zdążył. Mój... eks wróci do domu w odpowiednim momencie. Dostał szału. Tak go pobił... I ten w zemście doniósł na niego, na policję.
Nie zdążył. Oddycham z ulgą. Nie dość, że nie miała w łóżku tego, o czym marzy, będąc z ukochaną osoba, to... mogła całkowicie stracić na to chęć. Po takim czymś, z pewnością niełatwo się pozbierać.
Długo milczy, jakby dobierała słowa. Nie wiem, która jest godzina, nie wiem, jak długo tutaj leżymy, ale mam świadomość, że oboje tego potrzebujemy. W szczególności jednak ona.
– I zamknęli go znowu. Ale tym razem prokurator się postarał, aby wszystko mu... poodwieszali. Wydzwaniał do mnie z więzienia milion razy, aż poszłam tam powiedzieć mu, że to koniec.
– Ale to się chyba nie tak skończyło?
– No nie... bo, kurwa, puścili go na przepustkę i nie wrócił tam. W ostatniej chwili się o tym dowiedziałam i uciekłam z Olsztyna. Długo nie wychodziłam z domu, bojąc się własnego cienia. Musiałam porzucić studia... I to wszystko, co było dla mnie namiastką samodzielnego życia. Wtedy zaszyłam się u matki.
– A on... cię nie szukał? Nie widział, gdzie jesteś?
– Pewnie szukał. Nie wiem. Ale nie znalazł. Po kilku miesiącach zadzwonili z policji, że go mają. Wtedy pomalutku dochodziłam do siebie, poszłam do pracy. Zaczynałam żyć. Ale... wiesz strach pozostał. Do dziś.
– Wierzę. Chciałbym ci... tego jakoś... oszczędzić. Jakoś... zabrać część tego, czego się boisz. Mogę ci tylko obiecać, że zrobię wszystko, abyś była bezpieczna.
– Nie rozumiesz. On się nie cofnie przed niczym. Uważa mnie za swoją własność. Przed rokiem.. mnie znalazł i dopadł, bo poczułam się bezpiecznie... na tyle bezpiecznie, żeby chodzić do pracy i robić to, co inne młode kobiety. Spotykać się z przyjaciółmi, chodzić na zakupy, spacery i imprezy. Przypadek mnie uratował od nieszczęścia. Od tamtej pory... prawie nie opuszczam domu. Nigdzie... nie czuję się bezpiecznie. Nie chcę i nie mogę was narażać.
– Nie ma mowy, że gdziekolwiek stąd odejdziesz. Trzeba położyć temu kres, Marta.
– Nie chcę, żebyś czuł się za mnie odpowiedzialny, Radek. Jestem dorosła, jestem psychologiem, powinnam umieć sobie radzić z problemami dużo lepiej, niż inni ludzie. A tymczasem wcale sobie nie radzę i jestem coraz bardziej... zagubiona.
– Ale czuję się odpowiedzialny... ściągnąłem cię tutaj, być może wyrywając z dobrej kryjówki, skomplikowałem ci życie pragnąc poznać i pomóc, nic o tobie nie wiedząc – oponuję, przeklinając się w duchu.
– To najlepsze, co mogłeś mi podarować. Jeśli kiedykolwiek mnie znajdzie i zabije, chociaż to ze mną zostanie.
Na dźwięk słowa „zabije” wstrząsa mną dreszcz. A więc tak to daleko zaszło, że Marta nawet i to bierze pod uwagę.
Wysuwam ramię spod jej głowy i chwytam jej twarz w dłonie. Jest taka słodka... nawet taka zapłakana. Nie mogę pozwolić, aby coś jej się stało. Potem pomyślę, jak nie pozwolić.
– Włos ci z głowy nie spadnie. Proszę, żebyś nie myślała o jakiejś ucieczce albo odejściu, bo tego nie przeżyję. Wszyscy tego nie przeżyjemy.
Nie jest zaskoczona moimi słowami... domyślam się, że może czuć... że coś się między nami rodzi. Myślę, że z jej strony też. Te wszystkie słowa... o zaufaniu, o tym, że dzięki mnie przeżyła najpiękniejsze dni swojego życia. To przecież musi znaczyć coś więcej.
Ale co?
Czy to nie pomyłka? Czy to nie jest tylko przyjaźń i współczucie? Dlaczego nie zakochałem się w kimś... innym tylko w kobiecie identycznej, jak moja żona?
Identycznej, a jednak innej, która przeżyła coś innego, a strach przed życiem wciąż siedzi w niej głęboko, jak we mnie ból po stracie Magdy. Więc coś nas niezaprzeczalnie łączy.
– Wiesz... że nawet nigdy z mężczyzną nie leżałam jak z... tobą teraz, tylko po to, aby porozmawiać, żeby pooddychać?
Uśmiecham się, na powrót wtulając ją w swoje ramiona.
– A ja tęskniłem... za czymś takim. Nie masz pojęcia jak brakowało mi rozmów, zwierzeń, z kimś... tak bliskim. Dobrego słowa na dzień doby i dobranoc. Pomocnej dłoni.
– Ale... mam to życie skomplikowane – kwituje swoją opowieść Marta.
– E tam. Przyjdzie czas, że i ono się poukłada. Zobaczysz.
Na tym kończymy... i w sumie zasypiamy wtuleni, jak przyjaciele, którymi jesteśmy, bo kiedy dzwoni mój budzik, patrzę na śpiącą obok Martę.

Odzyskana więźWhere stories live. Discover now