Rozdział 6.

6 2 0
                                    

Rozdział 6. Radek.
Wstaję po siódmej. Szykuję dziewczynom kanapki do szkoły, a także śniadanie dla nas wszystkich. Wczoraj z Martą zastała nas północ. Dobrze nam się rozmawiało, o wszystkim i niczym. Chyba oboje poszliśmy spać spokojniejsi, bez tych kłębiących się ciągle myśli.
Dziewczyny schodzą na śniadanie... wprawiając mnie w szok. Lena jest już uczesana. Nawet tego nie słyszałem.
Pytam więc, jak to się stało.
– Bo ciocia nie ciągnie, jak ty – odpowiada moja młodsza córka, na co wybucham śmiechem.
– Siadajcie. Marta, kawy?
– Zrobię sobie. Ty też coś zjedz.
Cieszy mnie to, nie powiem. Coraz bardziej czuje się jak u siebie, a mi właśnie na tym zależy.
Chwytam za obiadowe pakunki moich dziewczyn i każdej podaję pudełko, po czym sam siadam do stołu i biorę sobie chleb, który smaruję masłem.
– Ja dzisiaj do piątej, także babcia was odbierze.
– A może ciocia nas odbierze?
Spoglądam na Martę... nawet nie wiem, czy ma prawo jazdy. Mogłaby pożyczyć auto od mojej mamy... gdyby  chciała, ale... przecież nie zna Opola.
– Marta? – pytam.
– Ja... nie mam prawa jazdy. Niestety. – I sytuacja staje się jasna.
– No, to jednak babcia. Chyba, że po zakupach z Edytą uda wam się odebrać wszystkie trzy dziewczyny, to wtedy...
Zuzia nie pozwala mi skończyć.
– No tak! Świetny pomysł może i my się na jakieś zakupy załapiemy!
– Jakby wam czegoś brakowało – mówię z ironią, ale cieszę się, że wszystko się układa.
Piętnaście po ósmej, pakuję dziewczyny do auta i zostawiam Martę... Samą w moim domu widząc, że nie jest z tego zadowolona.
– Hej – mówię chwyciwszy ją za ramiona. – Zaraz będzie po ciebie Edyta. Jeśli... wciąż się boisz lub martwisz, zamknij się od środka. Zostawiłem ci drugą parę kluczy.
– Ja... nie... ja... po prostu się czuję najbezpieczniej w twoim towarzystwie.
Nie macie pojęcia, co te słowa dla mnie znaczą. Jakby słońce wyszło zza chmur po wielu miesiącach.
– Marta. Zawsze możesz do mnie zadzwonić, a ja zawsze odbiorę.
Chyba trochę ją uspokajam, bo uśmiecha się nieśmiało. Nie powinna się tak ode mnie uzależniać... ale, co na to poradzę, że mi się to podoba i chcę więcej?
Mrugam do niej okiem i wracam do auta.
Najpierw podwożę Lenę do przedszkola, zaprowadzam ją, a potem ruszam z Zuzią do jej szkoły.
– Tato, ale ciocia nie wyjedzie?
Nie chcę jej okłamywać. Nie znam planów Marty.
– Nie wiem, kochanie. Może będzie musiała pojechać po jakieś rzeczy, pozałatwiać jakieś sprawy. Nie wiem. Ale zrobimy z wujkiem Michałem wszystko, aby została.
To ją trochę uspokaja i jest prawdziwe, jak sam wszechświat.
Nie pozwolę, żeby wróciła do Elki, do tego pustego życia, już nigdy.
Zuzia żegna mnie cmoknięciem w policzek, a ja udaję się do pracy.
Mam dzisiaj dwie sprawy notarialne o podział majątku między rodzinami. Jedna z nich powinna pójść gładko, ale druga... no cóż. Zwaśnione rodzeństwo i żadne nie chce ustąpić.
Mój przyjaciel wita mnie zdawkowym cześć, po czym zaszywa się w swoim gabinecie. Proszę naszą sekretarkę o kawę i udaję się wprost do niego wyjaśnić sytuację.
Na początku mi nie wierzy patrząc na mnie jak na wariata, ale obiecuję mu, że w odpowiednim czasie pozna Martę i sam się przekona.
– No, a tobie udało się kogoś poderwać? – pytam dla rozluźnienia atmosfery, a po jego uśmiechu widzę, że chyba tak.
– Miłość mojego życia. Za trzy miesiące ślub.
Rozbawia mnie. Zawsze tak mówi, kiedy spotka jakaś kobietę... a potem przyznaje, że nie mógłby być monogramistą, bo to nie leży w jego naturze.
Siedzę w robocie jak na szpilkach. Wysyłałem SMS-y i do Edyty, i do Marty, ale chyba są zajęte i się dobrze bawią, bo obie odpisały zdawkowe „wszystko ok”.
Zwaśnione rodzeństwo wkurza mnie do tego stopnia, że najpierw im mówię, żeby się opamiętali, zanim stracą coś ważnego w życiu, a potem każę szukać innej kancelarii notarialnej. Nie zamierzam się użerać z niedojrzałymi gówniarzami. Jestem na to za stary i zbyt leniwy.
Potem przygotowuję kilka potrzebnych dokumentów na kolejny dzień i po czwartej dzwonię do Marty.
– Oj, cześć. My wciąż w mieście. Teraz jest nas pięć.
Uśmiecham się. Cieszę się, że dobrze się bawią i dogadują. Też chciałbym tam być.
– Dobra to ja jadę do domu, szykować jakąś kolację.
– Nie szykuj! Coś przywieziemy! – krzyczy do telefonu Zuzia i słyszę jak wszystkie dziewczyny zaczynają się śmiać jedna przez drugą.
Nie kontynuuję tej rozmowy, bo i tak niewiele rozumiem i słyszę. Żegnam się z Martą, ale nie od razu pozwala mi się rozłączyć.
– Radek... dziękuję.
Płomień w moim sercu rośnie.
– Nie ma za co.
– To drugi, najszczęśliwszy dzień mojego życia.
– A jaki był pierwszy?
Milczy przez chwilę. Już chcę ją ponaglić, ale nie daje mi dość do słowa.
– Jak się pojawiłeś w drzwiach kawalerki w Suwałkach – oświadcza i się rozłącza.
Ja pierdolę. Co ta kobiet mi właśnie zrobiła.
Zanim zdążę wyjść z kancelarii, w biurze zaskakuje mnie Michał.
– O, a ty już po pracy?
– Urwałem się wcześniej, żeby z tobą pogadać.
– No to mów.
– Chodź na kawę tu obok – prosi i z pewnością nie mogę odmówić.
– Wolałbym usłyszeć, że się czegoś dowiedziałeś.
Macha ręką.
– A daj spokój. Niczego. W starych papierach niczego nie ma. Mój akt urodzenia i Magdy. To wszystko. Ani śladu po Marcie. Byłem w szpitalu, ale tamta porodówka już nie istnieje. Byłem w ośrodku adopcyjnym, ale nie mogą mi udzielić takiej informacji.
– Może Marcie będą mogli udzielić? W końcu to jej dotyczy.
– A ty nie widzisz jaka jest wystraszona całą tą sytuacją, o której ewidentnie chce zapomnieć? Mam jej jeszcze dokładać, kiedy tak... dobrze się z nami czuje? Czy ściślej mówiąc... z tobą?
Zapowietrzam się. Edyta mu powiedziała, na bank.
– Ze mną?
Prycha sarkastycznie na moje durne pytanie.
– Widziałem wczoraj, jak na ciebie patrzy. Słuchaj... ja wiem, że ona... przypomina ci Magdę...
– Czemu do cholery wszyscy tak o tym myślicie? – wkurzam się. – Jest do niej tylko podobna. Ja wcale tak nie myślę. I nic nas nie łączy, dla twojej informacji.
– Ale jak dalej będziecie tak blisko, połączy. I nie mówię, że bym tego nie chciał, bo lepiej by sobie nie mogła wybrać, ale jeśli ją skrzywdzisz jakimś niedojrzałym zachowaniem, jak kiedyś Magdę sztylet znajdzie się w twojej tętnicy – ostrzega mnie Michał i mam świadomość, że mówi serio.
Ale ja też jestem poważny i wystarczająco dorosły.
– Nie skrzywdzę jej. To ostatnia rzecz, którą zrobię w życiu. Lecz się.
Uśmiecha się, jakby moje słowa go rozbawiły i odrobinę obaj się rozluźniamy.
– To jaki mamy plan? – pytam.
– Dzwoniłem do matki. Oczywiście nie odbiera, ale napisałem jej SMS-a, że ma się ze mną skontaktować natychmiast.
Chwytam powietrze niczym ryba wyciągnięta z wody.
– Zwariowałeś, tak? Teraz na pewno się domyśli, że Marta tu jest, a to przed nią uciekła! Ściągniesz Elkę Marcie na głowę!
– A jak inaczej chcesz się czegoś dowiedzieć?
To prawda. Jeśli jej nie przesłuchamy, nie dowiemy się prawdy. Ale to nie jest dobry sposób.
– Lepiej było Martę do urzędu wysłać, niż wydzwaniać do Elki. Ja pierdolę, ale wymyśliłeś.
Widzę, że chciałby przyznać mi rację, bo ją zwyczajnie mam. Teraz to nie wiadomo, co będzie.
Ale z drugiej strony Marta nie może się wiecznie ukrywać. To się musi jakoś wyjaśnić i skończyć.
Po kawie z Michałem wracam do pustego domu. Nie mam pojęcia, gdzie zabalowały dziewczyny, ale to im na pewno dobrze zrobi.
Wracają przed siódmą wypakowane po uszy, ledwo mieszcząc się w drzwiach. Dopadam Edytę przy aucie i pytam, jak było.
– Świetnie. Marta to świetna dziewczyna.
– Kupiłaś jej...
– Wszystko, nie zważając na protesty. Kilka tysiączków ci ubyło – mówi oddając mi kartę, ale dla mnie to nie ma znaczenia.
Eliza prześlizguje się pod moim ramieniem i wsiada do auta.
Dziewczyny w domu są zajęte rozpakowywaniem i oglądaniem rzeczy, patrzę na to z radością, wyjmując kolację na wynos z pudełek. Jeszcze ciepłą.
– A po zakupach gdzie byłyście?
– W kręgielni i bawialni. Na kawie i ciastku. Wszędzie. Jestem tak pełna, że nie wiem, czy coś wcisnę – odpowiada Marta.
– Ale ty nie wiesz, że to makaron z naszego ulubionego chińczyka. Tato powiedz jej, że jak tego nie zje, zawsze będzie żałować – wtrąca się Zuzia.
– Będziesz, mówię ci – odparowuje z uśmiechem, nakładając porcje na talerze.
Marta zbiera puste pudła i wynosi do śmieci, po czym wraca, a widząc, że nagle zostałem sam, chwyta mnie za dłoń. To... pierwszy tak osobisty gest, który wykonała w moją stronę. Aż... mój fiut podrywa się do góry. I serce też.
– Dziękuję Radek. W życiu się tak dobrze nie bawiłam i... w życiu nie miałam tylu ciuchów, a Edyta nie pozwoliła mi wejść do żadnego lumpa.
Wybucham śmiechem.
– Zakazałem jej wiesz, ona się mnie boi.
– Oddam wszystko, jak... stanę na nogi. Obiecuję.
– Nie musisz, pamiętaj. Dziewczyny, na kolację i do lekcji.
Znowu spędzamy miły wieczór, słucham z przejęciem opowieść o tym, co dzisiaj robiły, gdzie były, aż siłą muszę zagonić Zuzię do lekcji, a Lenę do kąpieli, którą Marta deklaruje się jej zrobić.
Wszystkie rzeczy, które kupiły leżą w torbach na kanapie, ale moją uwagę przykuwa króliczek... na reklamówce.
Rozglądam się po domu jak szpieg, bojąc się, że Marta mnie nakryje, jak grzebię w jej osobistych rzeczach, ale słyszę je wciąż na górze.
Wyciągam komplet zajebistej, czarnej, koronkowej bielizny i pod spodem widzę coś jeszcze czerwonego i chyba fioletowego, ale więcej nie grzebię wkładając czym prędzej to cacko do środka. Idealne, żeby postawić mojego przyjaciela na równe nogi. Już sobie wyobrażam to na Marcie. Matko boska, post uderza mi do głowy. Nie powinienem o niej tak myśleć. A przynajmniej nie teraz.
Ale po co to kupiła? Żeby leżało? Teraz codziennie będę się zastanawiał się, czy ma to na sobie. Wykończę się.
Kiedy dziewczyny idą spać, siadamy na sprzątniętej już kanapie jak co dzień odkąd się pojawiła i znowu robię nam po słabym drinku.
– Nie mogę się przyzwyczajać tak do alkoholu... nie powinnam.
– Jak uznam, że pijesz za dużo, powiem ci o tym. Alkohol też jest dla ludzi, wszystko trzeba robić z głową, Marta.
– No tak. A... tobie, jak minął dzień?
Nie macie pojęcia, jak mi tego brakowało. Wieczornej, spokojnej rozmowy, z bliską osobą, która oczekuje szczerej odpowiedź na pytanie, co u ciebie. I masz świadomość, że to ją interesuje naprawdę.
– Oj, miałem kilka ważnych spraw. Notarialna nuda.
– Wiesz co... pomyślałam sobie, że skoro... planuję tu zostać...
– A planujesz? – pytam zaskoczony.
– No pewnie. A gdzie chciałabym wyjechać od takich fajnych ludzi? Nigdzie.
Normalnie mam ochotę skakać z radości i Martę ewidentnie cieszy mój szeroki uśmiech.
– No to, co sobie pomyślałaś?
Bierze oddech i opowiada.
– Bo... Edyta pracuje w szkole. Mówi, że na pół etatu mogłaby zagadać..., żeby mnie przyjęli jako... taką pomoc psychologiczną. Ja kiedyś pracowałam... w zawodzie. Ale... – zamyśla się na chwilę, a ja z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy. – Ale nie udało mi się skończyć studiów. Do magisterki został mi rok.
– To dokończysz tutaj, co to za problem.
– No tak... ale chciałabym najpierw pójść do pracy wiesz..., żeby mieć jakieś swoje pieniądze, choćby najskromniejsze.
Rozumiem to. Też szybko chciałem się uwolnić z tatusiowego garnuszka.
– No dobrze powiedzmy. I co dalej?
– No... gdyby mnie przyjęli na pół etatu, a ja w tym czasie skończyłabym studia, może udałoby mi się albo załapać na cały etat, albo... poszukać czegoś innego. Może lepszego, nie wiem...
Idealne plany. Te słowa oznaczają jedno: zostanie tutaj. Nigdzie się nie wybiera.
– Świetne pomysły Marta. Naprawdę. Ja ci we wszystkim pomogę.
– Naprawdę tak uważasz?
– No pewnie. Cieszę się, że nie zamierzasz wyjeżdżać.
Rumieni się... zupełnie jak jej siostra.
Niezaprzeczalnie coś do niej... zaczynam czuć. Nie wiem tylko, co. Czy to chęć opieki i pomocy, czy coś więcej.
Ale jak to sprawdzić?

Odzyskana więźWhere stories live. Discover now