Rozdział czterdziesty czwarty

Start from the beginning
                                    

Oboje popadamy w zamyślenie, nie skupiając się na głównym zadaniu. Nie można ciągle poddawać się emocjom, wiem o tym. Gdyby nie nagły, niedaleki dźwięk sapania, nie zauważylibyśmy ofiary. Nate wraca do swojej pozycji przyczajonego łowcy, stara się złapać cel. Po paru sekundach, ukazuje się naszym oczom dzik. Ryje swoim pyskiem w glebie na szczęście nas nie wyczuwając. Chciałabym pośpieszyć Nate'a by strzelał, bo zaraz nam ucieknie ale wie co robi, choć ręce tak jak mi drżą z zimna. Bierze głęboki wdech i... Strzela. Strzała trafia w kark, a zwierzę na chwilę upada, po czym z zaskakującą siłą podnosi się z kwikiem by zacząć uciekać. 

- Jane bierz go, BIERZ GO! - krzyczy do mnie.

Przystawiam celownik kuszy do oczu, zmarzniętymi dłońmi próbując nacisnąć spust. Niecierpliwość brata nie pomaga, presja czasu tymbardziej. Jeśli spudłuję, nie będzie co jeść. Pomyśl o innych. Myśl o innych. Musisz to zrobić. Nie zawiedź ich... Kiedy czuję, że jestem gotowa, wystrzelam. I trafiam dzika prosto w łeb, w momencie gdy miał już zniknąć w gąszczu. Wypuszczam z siebie głośno powietrze, z ulgi muszę przysiąść. Nate zdążył już podbiec do martwego zwierzęcia i wyciągnąć z niego strzały. Podnoszę się i na drętwych nogach dołączam do niego. Wpatruję się w nieruchome oczy ofiary. 

- Dobra robota siostro. - chwali mnie. - Brawa za trafny strzał. Jesteś dziś zdecydowanie lepsza ode mnie.

- Na ile powinien wystarczyć?

- Dla naszej grupy? Może na dwa dni. Zależy, co postanowią dobrego z nim zrobić. Musimy go przywiązać do konia. Dasz radę wziąć go za tylnie kopyta?

Chwytam je za nogi, Nate za przednie i udaje nam się przetransportować zwierzę do koni, które czekały cały czas na nas na brzegu lasu. Ten kawał mięsa jest bardzo ciężki i jestem już spocona z wysiłku. Wiążemy je dokładnie, a drugą końcówkę sznura mocujemy do siedzenia mojego Cukra. Będę musiała jechać ostrożnie i nie szybko, by zwierzęcia zbytnio nie poobijać. 

- Ciekawe czy pozostałym udało sie coś zdobyć.

- Miejmy nadzieję. - Nate jednym sprawnym ruchem wchodzi na swojego konia. - A teraz jedźmy, bo nie czuję już własnej dupy.

Mój brat zna na pamięć cały system bocznych dróg, dzięki którym udaje nam się spokojnie przejechać bez dodatkowych podejrzeń. Za każdym razem, gdy przekraczam bramę miasta czuję się jak intruz. To uczucie doskwiera mi od dawna. Albo raczej łatwiej było by zapytać gdzie nie czuję się jak intruz? Poczucie zadomowienia z jakimkolwiek miejscem jest mi zupełnie obce.

Pod naszą kamienicą przy stajni dostrzegamy kilkoro mężczyzn. Podjeżdżamy bliżej i rozpozaję wśród nich między innymi... Briana. Klnę w myślach bardzo głośno, bo nie jestem gotowa na to spotkanie. Chłopak odwraca się w naszą stronę i łapiemy kontakt wzrokowy. Na jego twarz wpływa lekki uśmiech. Zatrzymujemy się i schodzę z konia z oporem. Mężczyźni zdążyli się już przywitać z bratem i wychodzi na to, że czekali z jakąś sprawą właśnie na niego. Brian podchodzi bliżej mnie i omiata wzrokiem martwego dzika.

- Niezła zdobycz. - komentuje. - Miło cię widzieć, Jane.

- To zasługa mojej małej-dużej siostry. - Nate wchodzi w rozmowę. Brian gwiżdże.

- A więc może kiedyś dasz się porwać na wspólne łowy?

Nie wiem co powiedzieć, więc milczę. Cholera jasna, dlaczego przy tym chłopaku nie jestem w stanie wydusić z siebie jednego poprawnie złożonego zdania? Na moją nieufność i nieśmiałość co do tego człowieka składałoby się wiele czynników. 

- I wybijecie dla was całą zwierzynę? Nie ma mowy! - rzuca Nate w żartobliwym wydźwięku, po czym zostaje o coś zapytany przez pozostałych mężczyzn. Zostałam na boku sama z Brianem.

Królowa ColdwaterWhere stories live. Discover now