Rozdział 6

39 6 13
                                    

   Pomimo wieku, Clay dalej nie umiał poradzić sobie z tym co go otaczało. Miał dwadzieścia trzy lata - i dalej obwiniał się za smierć swojej babci.
   Być może, gdyby został wtedy w domu - potraktowałby życie jako wyzwanie i zmagałby się z byciem idealnym dalej. Może byłby w stanie jej pomóc.

   Poszedł na studia - był w Londynie.
   Skończył je - zaczął prace.
   Chciał zostać kucharzem. Jednak praca w restauracji nie była wystraczającą. Właściwie nie zarabiał praktycznie nic a Londyn był dość drogim miastem w Wielkiej Brytanii.

~

—Hej!—krzyknął kelner, który niedawno przyjął zamówienie—klient prosi cię o rozmowę.
—Że co?—spytał, krojąc warzywa.
—Tak—mówi—jest dość bogaty, musisz pójść!
—Myślisz, że dostanę opierdol za niedobry posiłek?
—Wątpię—powiedział—ta restauracja żyje tylko dlatego, że gotujesz tu ty! Twoje jedzenie jest przysnę!
—Dzięki—powiedział, po czym wyszedł z kuchni kierując się do stolika nieznanemu mu mężczyzny.
   Wyglądał strasznie - może nie strasznie, ale był strasznie bogaty. Bał się rozmowy z facetem. Po jego głowie latało dużo złych myśli.
Danie mogło mu nie smakować - myślał.
   Głupi jeszcze nie wiedział na co się pisze.

—W czym mogę służyć?—spytał, podchodząc do stolika.
—Dzień dobry—mężczyzna się do niego uśmiechnął—ty jesteś twórca tych wspaniałych dań?
—Tak. Dziękuje bardzo za taką opinie.
—Jak ci na imię?—spytał.
—Clay.
—Clay, naprawdę te jedzenie—westchnął—to najlepsze co w życiu jadłem.
—Miło mi to słyszeć—uśmiechnął się.
   Jego przewidywania wcale się nie spełniły - w zamian dostał niesamowicie dużą ilość komplementów.
—Zastanawiałeś się kiedyś...

~

   W centrum Londynu, w piętrowym budynku na swojej białej kanapie siedział właśnie brunet o ciemnych jak węgiel oczach.
   Nie był zadowolony. Właściwie rzadko widywano go z uśmiechem na twarzy. Musiało się wydarzyć coś naprawdę niesamowitego, aby chłopak wpadł w ten nastrój.
   Był pogodny. Żadna emocja się nie przeważała.
—Znaleźliście kogoś?—spytał niezadowolony.
—Jeszcze nie.
—Czy ja mam tu kurwa głodować?
—Masz dwie ręce—powiedział jego menadżer.
—Tylko dwie—wywrócił oczami—a potrzebował bym sześciu, żeby przyrządzić posiłek. Nie mogę żyć na jebanych kanapkach!
—George, to tobie żaden z kucharzy nie pasuje.
—Bo ich jedzenie było po prostu niejadalne!
   Menadżer George'a Davidsona był jedyną osobą, która potrafiła mu się postawić - co było dziwne.
   W większość pracowników chłopak wywoływał strach, ludzie się go bali - lub bali się konsekwencji krzyknięcia na niego.

—Hej!—krzyknął Ben, prawa ręka menadżera Georga'a.
—Co tam?—spytał swoją prawą rękę Jack.
—Chyba mamy nowego kucharza—Ben się uśmiechnął—jednak zanim go zatrudnimy. George usiądź—powiedział pokazując im paczkę świeżego jedzenia, które kupił gdy był w restauracji.
—Wreszcie!

   Usiadł grzecznie na wskazanym miejscu i czekał aż jego posiłek wyjmą na talerz. To jedyna szansa, żeby znaleźć odpowiedniego kucharza dla tej rozważonej gwiazdy.
   Wsadził kęs dania do buzi.
—Skąd to masz?—spytał Ben'a.
—Z pobliskiej restauracji, a co?
—Smakuje mi.
   To był moment wielkiego przełomu. Ben zdecydowanie zasłużył na podwyżkę.
—Nie wiedziałem, że to w ogóle jest realne.
—Prawda.
—Musicie mnie obgadywać, kiedy jem przy was pyszne, ciepłe jedzenie?—spytał George wcinając resztę jedzenia.
—To nie obgadywanie, raczej stwierdzanie faktu.
   Bla, bla, bla - mówił sobie w myślach brunet, gdy mężczyźni rozmawiali o tym co chłopak ma zaplanowane na następny tydzień.
—Musimy o tym rozmawiać dzisiaj?
—Jest sobota—odezwał się Jack.
—Tak. I od takich rozmów mamy niedziele.

Nie z tego świata ~ DNF Where stories live. Discover now