Rozdział 17

2.6K 152 23
                                    

POV Alarien


Wpatrywałam się tępym wzrokiem w krzesło naprzeciwko mnie. Widziałam jego każdy, nawet najmniejszy szczegół. Wykonane było z ciemnego i sądząc po wyglądzie wiekowego drzewa. Miało zielone, materiałowe obicie, na którym widać było wieloletnie ślady użytkowania. W centralnym punkcie podparcia znajdowała się mała, przetarta wypustka, swym kształtem przypominająca koło. To właśnie w ten punkt zwrócił moją uwagę, lecz była to tylko kropla w morzu moich myśli. Nie wiedziałam, dlaczego akurat teraz, w tym momencie wróciły do mnie wspomnienia. W głowie miałam jasne włosy, rozłożone na zimnej, marmurowej posadce niczym na poduszce. Złoty fale zostały zabarwione przez szkarłat krwi, wylewający się z głowy ich właścicielki. Jej otwarte, niebieskie oczy wpatrywały się w jeden punkt. Był to wzrok zasnuty i jakby nic niewidzący. Usta elfki ułożone były w jakby geście zdziwienia, zadając nieme pytanie. Dlaczego? Ale odpowiedzi na to Eladriela miała już nie otrzymać. Odeszła z tego świata, nie wiedząc, dlaczego jej życie musiało skończyć się tak gwałtownie. Minęło tyle czasu, a tajemnica jej śmierci nadal pozostała niewyjaśniona. Obawiałam się, że to miało się nigdy nie zdarzyć.

-Kochanie- do rzeczywistości przywrócił mnie szept ukochanego. Spojrzałam na niego, a na moją twarz wpłynął delikatny uśmiech. Thranduil znajdował się około dziesięciu centymetrów ode mnie i wpatrywał się we mnie smutnym wzrokiem. Nagle wyciągnął rękę w moją stronę i powolnym ruchem starł łzę spływającą po moim policzku. Dopiero teraz zauważyłam, że tam była.

-Dlaczego płaczesz?- szepnął.

-Wspomnienia- odparłam cicho. Nie chciałam nic więcej mówić, a on mnie do tego nie zmuszał, po prostu mnie mocno przytulił i zaczął delikatnie gładzić moje plecy. Owinęłam ramiona wokół niego, jednocześnie kładąc głowę na jego twardej, ale mimo to wygodnej piersi. Zamknęłam oczy, wzdychając z rozkoszy. Tylko on potrafił mnie pocieszyć i ocalić od smutku przez ostatni, bardzo ciężki rok.

-Dziękuję- wyszeptałam, po dłuższej chwili- za to, że jesteś, gdy cię potrzebuję.

-Zawsze będę- odrzekł, całując mnie w czoło.

-Kocham cię- powiedziałam. Nim zdążył odpowiedzieć, obok nas rozległ się cichy płacz, a dosłownie sekundę później dołączył do niego kolejny głosik. Uśmiechnęliśmy się szeroko i podbiegliśmy do płaczących istotek. Już po chwili w moich ramionach znajdował się mały, ciemnowłosy elf, a mój ukochany delikatnie tulił drugiego chłopca.

-Cśś, mały- szeptał, uśmiechając się do niego czule.

-Czy wy musicie zawsze płakać jednocześnie?- zapytałam ze śmiechem, jednocześnie podnosząc do góry, trzymanego przeze mnie malucha. Elrohir w odpowiedzi uśmiechnął się do mnie. Był to uśmiech tak rozczulający, że czułam, jakbym się rozpływała. Nagle do komnaty weszli Celebriana i Elrond.

-Słoneczka moje się obudziły!- zawołała elfka i po kolei ucałowała synów.

-Nie namęczyli was zbytnio?- zapytał władca Rivendell, wyciągając Elladana z objęć mojego ukochanego- potrafią nieźle namęczyć.

-Przestań!- odparł Thranduil, ze śmiechem- przecież to aniołki!

-Chyba jak śpią- zaśmiała się moja przyjaciółka, biorąc ode mnie drugiego z chłopców.

-Przesadzasz- rzekłam, mrugając do dziecka, które uśmiechnęło się szeroko.

-Głodny jesteś?- zapytał czule Elrond, okręcając syna w powietrzu- po co ja się pytam. Przecież ty zawsze jesteś głodny!

Zaśmialiśmy się głośno, po czym razem z ukochanym opuściliśmy komnatę, zostawiając ich samych. Rozejrzałam się wokół, a na moją twarz wpłynął błogi uśmiech. Kochałam Rivendell za wszystko. Za niesamowitych mieszkańców, rześkie powietrze, wesołą atmosferę, ale przede wszystkim za jego piękno. Gdzie by nie spojrzeć, rozciągały się malownicze widoki, mające w swych odmętach wiele wodospadów, gór i pagórków. Z każdego miejsca tej krainy można było dostrzec różnorodne tarasy i ogrody, których wydawało się, że jest nieskończenie wiele. Każdy pięknie rzeźbiony budynek miał swoje miejsce i swoją niepowtarzalną magie. Wszystko wokół tworzyło idealną harmonię. Mój wzrok powędrował ku najwyższej z wież, gdzie dostrzegałam nieruchomy obecnie dzwon. Teraz uśmiechałam się już szeroko bowiem, przypomniało mi się, że Elrond ma lęk wysokości. Było mi go szkoda, ponieważ tracił przez to niezapomniane przeżycia. Zamknęłam oczy, wracając do odległych wspomnień. W umyśle widziałam jak razem z Celebrianą spędzałyśmy tam prawie całe dnie, po prostu rozmawiając i przypatrując się wszystkiemu z góry. Było to tak realne, że prawie czułam wiatr we włosach i tą niepohamowana wolność.

Nad życie (1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz