Rozdział 20

2.6K 145 39
                                    

POV Thranduil

Z rękami założonymi za głowę, siedziałem na podłodze, wpatrując się w okno przede mną. Byłem wściekły i przerażony w jednym. Jak mogłem dopuścić, aby coś jej się stało? Gdy tylko ujrzałem jak delikatne, szczupłe ciało mojej żony upada, poczułem coś, czego nie czułem nigdy wcześniej. Strach z początku sparaliżował mnie, jednak po chwili dziwne uczucie zniknęło, a na jego miejscu pojawiła się rozpacz. Podbiegłem do jej drobnej postaci, obawiając się ran, jakie ujrzę. Moje zdziwienie było ogromne, gdy dostrzegłem tylko i wyłącznie czarną, orczą krew. Nie zważałem jednak na zdziwienie, tylko czym prędzej podniosłem ukochaną i mijany przestraszonymi spojrzeniami innych elfów, pobiegłem do głównego budynku Lothlorien. Późniejsze wydarzenia pamiętam jak przez mgłę. Uzdrowiciele zabierający Alarien, lady Galadrielę mówiącą, że wszystko będzie dobrze. Celeborna próbującego mnie pocieszyć, ale przede wszystkim drzwi. Wielkie, drewniane drzwi, które oddzielały mnie od ukochanej. Nie wiedząc, co ze sobą począć oparłem się o nie i powoli zsunąłem na podłogę. Nie wiem, ile czasu minęło, ale wydawało mi się, jakby to były godziny, a nie zaledwie kilkanaście minut. Nagle pojawiło się drobne wejście, zza którego wyjrzała Pani Światła. W jednej chwili zerwałem się na nogi.

-Co z nią?- zawołałem, łapiąc ją za ręce.

-Spokojnie, przyjacielu- odparła z uśmiechem- wszystko jest w porządku.

-A więc czemu straciła przytomność? To nie jest normalne.

-Masz rację, nie jest. Choć w jej stanie, patrząc na to, co dokonała, jest.

-Co masz...- zacząłem, jednak przerwał mi słaby głos dochodzący ze środka komnaty.

-Thranduil- rzekła cicho moja ukochana. Czym prędzej wyminąłem lady Galadrielę, po czym dosłownie wbiegłem do środka. W oczy rzuciło mi się duże łóżko, którego zagłówek, wykonany był z jakby najprawdziwszych liści. Leżała na nim moja piękna elfka. Jej delikatne, ciemne włosy tworzyły istną kurtynę na poduszce. Była blada, lecz na jej twarzy gościł lekki uśmiech.

-Alarien- powiedziałam, klękając przy niej i łapiąc ją za rękę. Zgromadzeni w pokoju zostawili nas samych- nawet nie wiesz, jak się o ciebie bałem.

-Wiem- odparła łagodnie- czułam to samo, gdy postanowiłeś udawać rannego.

-Przepraszałem cię już za to.

-Wiem i dlatego się nie gniewam- szepnęła z uśmiechem.

-Ty wszystko wiesz- rzekłem z uśmiechem.

-To też wiem- zaśmiała się. Ja jednak z powrotem spoważniałem.

-A wiesz, co ci jest?- zapytałem.

-Przecież ja wiem wszystko- odrzekła z jeszcze większym uśmiechem. Powoli podniosła się lekko. Szybko poprawiłem jej poduszki, tak, że teraz siedziała.

-Więc mów!- pośpieszyłem ją.

-Przytul mnie najpierw- szepnęła. Uśmiechnąłem się i wdrapawszy na łóżko, owinąłem ramionami jej drobne ciało. Ona z kolej położyła mi głowę na piersi. Zacząłem gładzić jej aksamitne włosy.

-Powiesz mi wreszcie?- powiedziałem, nie mogąc już dłużej wytrzymać. Poczułem, że jej ciało drga w delikatnych spazmach śmiechu.

-Jesteś niecierpliwy- odparła, gdy się uspokoiła.

-Wiem.

-Przyszła twoja kolej na wiedzenie wszystkiego- rzekła dramatycznie, przez co roześmialiśmy się oboje.

-Zmieniasz temat, kochanie- szepnąłem, całując ją w czoło. Westchnęła, uśmiechając się szeroko.

-Nie dajesz mi szansy na wymyślenie czegoś oryginalnego- odparła.

Nad życie (1)Where stories live. Discover now