I

87 27 7
                                    

Alex biegał od drzewa do drzewa, okrążając każde z nich dookoła.

- Co robisz? - zawołała do niego siostra, siadając na krawędzi omszałego murku. Zerwała jeden z dmuchawców rosnących obok. Dmuchnęła w niego i tysiące białych pyłków wzbiło się w powietrze.

- Oglądam drzewa - odparł, biegnąc w głąb ogrodu. - Widziałaś kiedyś takie?

- Oczywiście, przecież to zwykłe klony.

- Ale są ogromne! Patrz, jedno, drugie, trzecie... pierwszy raz widzę coś takiego! W takich drzewach mieszkają duchy...

- Bro, masz prawie piętnaście lat - Ola wyrzuciła dmuchawca w wysoką trawę i wstała, żeby pójść za bratem, ale zahaczyła brzegiem kurtki o jakiś krzew. - Do licha... Alex, uważaj na ciernie! Mnóstwo ich tutaj.

- Jasne - usłyszała z daleka głos chłopaka, gdzieś zza krzaków.

- Zaraz wracam - oznajmiła i ruszyła więc w stronę domu, aby włożyć bluzę i czegoś napić.

Było po osiemnastej, ale nadal było jasno i wieczorne złote światło słońca dzielnie przenikało przez szare chmury, co dziewczyna uznała za jeden z niewielu objawów wiosny - cóż, przynajmniej astronomia trzymała się pór roku. Od początku roku chyba w całej Europie była beznadziejna pogoda - w styczniu nie było śniegu, w marcu było najlepiej, bo zaczęły kwitnąć rośliny, natomiast w kwietniu pogoda tak się popsuła, że wszystko, co zdążyło urosnąć, zwiędło.

A teraz się przeprowadzili. I to nie byle gdzie, tylko do Kanady. Polecieli samolotem, i była to chyba najbardziej niesamowita podróż, jaką dziewczyna kiedykolwiek przeżyła. Ola zawsze wyobrażała sobie Amerykę jak inny świat, o którym można jedynie marzyć, ale Kanada w gruncie rzeczy nie różniła się bardzo od Polski. Było tu jedynie trochę chłodniej, ale to akurat jej nie przeszkadzało.

Unikała gorąca.

Ola zatrzymała się na chwilę przed drzwiami i obróciła, patrząc na podwórko. Było skąpane w wieczornych promieniach słońca, którym udało się na chwilę przebić zza chmur, a na część podjazdu padał cień domu. Dziewczyna stała tak chwilę, zastanawiając się, ile czasu minie, zanim będzie się tutaj czuć tak, jak w swoim poprzednim domu.

Wciągnęła powoli pachnące wieczorem powietrze, po czym odwróciła się i weszła do środka.

Niemal opadła jej szczęka, gdy znalazła się w środku.

Za progiem znajdował się duży, prostokątny hol, z którego szły dwa przejścia zwieńczone łukami - w prawo do jasnego pokoju, i w lewo - do ciemnego korytarza, który oświetlony był jedynie dzięki kinkietom, które zdążyli już włączyć rodzice. Wyglądały na nowe i musiały być przymontowane niedawno, przez co trochę nie pasowały do stylu wnętrza.

Jej wzrok padł na schody - ciemne i stare, ze staroświeckimi gałkami rzeźbionymi w kwiaty, ciągnęły się wzdłuż ściany naprzeciwko i prowadziły do góry, na lewo. Ola skierowała wzrok jeszcze wyżej, gdzie wokół ścian biegł wąski balkon, niczym w operze. 

Ściany obłożone były bordową, lecz wyblakłą tapetą z delikatnym wzorem, która na pierwszym piętrze przechodziła w ciemne drewno. Podłoga pokryta była czarno-białymi rombami, a na rzeźbionych stoliczkach stały zielone liściaste rośliny. Nad schodami wisiał zakurzony obraz jakiegoś starszego pana w starodawnym ubraniu i kapeluszu z piórami, wielkości co najmniej lodówki. Albo po prostu z dołu wydawał się większy.

Nie licząc wąskiego korytarza po lewej stronie, było tu bardzo jasno. Sufit był przeszklony, jak w oranżerii, a na środku wisiał wielki żyrandol na długim łańcuchu. Szkło załamywało promienie słoneczne i rzucało tęczowe refleksy, starając się dosięgnąć podłogi. Ola bezwiednie wyciągnęła rękę, by spróbować chwycić światło jednego z odblasków, ale zaraz szybko ją opuściła. Ruszyła w prawo, za głosami rodziców, przypominając sobie, w jakim celu właściwie tu przyszła.

LightnessWhere stories live. Discover now