02━━I AM NOW BESTIES WITH DEATH...?

156 17 123
                                    

Hotel Celestial.

Nie stać mnie tutaj na słomkę. Do tego papierową. Dlatego kiedy wysiadamy z taksówki razem z Emery, zatrzymując się centralnie przed wejściem do budynku, potrzebuję kilku sekund, żeby emocjonalnie się pozbierać. To wszystko nadal wydaje mi się cholernie nierealne. Mam wrażenie, że tkwię w jakimś dziwnym śnie i lada chwila się obudzę, a cały czas pryśnie.

Cieszy mnie ta magia. Nawet, jeżeli nie należy do tego dobrego typu. Głównie dlatego, że od najmłodszych lat miałam szaloną wyobraźnię i wszędzie szukałam czegoś, co mogłoby być nie z tego świata. Jakiejś iskierki nadziei na to, że wszystkie fantastyczne rzeczy opisywane w książkach i pokazywane na filmach jednak gdzieś istnieją.

I proszę. Dostałam to, co chciałam, ale babcia Cathy miała rację: trzeba być niezwykle ostrożnym i konkretnym w kwestii życzeń, bo potem dostaje się takie zaskakujące kwiatki, jak Diabeł i Śmierć w salonie.

...nadal uważam, że to materiał na komedię.

― Pewna tego jesteś? ― pyta szeptem Emery. Łapie za rękaw mojej sportowej, czarnej marynarki i potrząsa nim kilkakrotnie, jakby doskonale wiedziała, że wbiło mnie w chodnik i nie wiem, czy dam radę się ruszyć. ― Bo wiesz, ja cię wspieram, ale nadal mi to jakoś dziwnie śmierdzi.

― Zgonem ― uznaję na wydechu, kiwając energicznie głową. Emery powtarza ten gest bez zawahania, gdy spoglądamy sobie nawzajem w oczy. ― ...ale wiesz, co? Ja i tak nie mam już praktycznie nic do stracenia.

― Zrozumiałe ― uznaje stanowczo Emery. Bierze mnie pod ramię; to lewe, bo w prawej ręce trzymam teczkę z cyrografem. Znalazłam jakąś starą, całkowicie czarną, przy czym moja najlepsza przyjaciółka uznała, że to najpewniej przeznaczenie. ― Popieram twoje decyzje, jestem z tobą, siostro.

W to nie wątpię. Mam nadzieję, że ― w pewnym sensie ― jej też coś z tego skapnie.

Portier otwiera nam drzwi z szerokim uśmiechem i bez żadnych pytań, zupełnie tak, jakby znał nas od lat, albo przynajmniej oczekiwał naszego przybycia. Z jakiegoś powodu stresuje mnie ten fakt, ale dzielnym krokiem przekraczam próg hotelu, i już na samym wstępie otwieram usta w niemym zachwycie.

― Ja pierdolę. ― Emery przechodzi jakieś załamanie nerwowe zaraz obok mnie. ― To ma fontannę w środku. W środku, Joy ― powtarza, gdy wreszcie odnajduję w sobie wystarczająco dużo siły, żeby postawić kolejny krok w stronę recepcji.

― Widzę, Jezu ― odpowiadam. Słabo mi chyba. Idę o zakład, że znowu pobladłam, bo... Chryste, to jest zbyt nieprawdopodobne. Jeszcze wczoraj nawet nie zerknęłabym w tym kierunku.

― Mam wrażenie, że zaraz nas stąd wywalą.

Ja też. Jak cholera. Nijak nie pasuję do takich miejsc. Nie czuję się w nich dobrze.

Nie odpowiadam na ostatni tekst Emery, bo nie chcę jej dobijać, że mnie również dręczy takie nieprzyjemne przeczucie. Okaże się, że to jedna wielka pomyłka, a ja po prostu sobie coś wymyśliłam. Jak to uznała wcześniej Em: może to jest zbiorowa halucynacja, nie wiem.

― Dzień dobry ― zaczynam nieśmiało, zatrzymując się przy ladzie. W gardle mi zaschło i brzmię tak, jakbym lada chwila miała zacząć ryczeć. Lepiej nie będzie, na nic więcej mnie nie stać.

Recepcjonistka podnosi na nas wzrok. Patrzy na mnie bystrymi oczami znad okrągłych, eleganckich okularów z cienkimi, metalowymi oprawkami. Noszę prawie identyczny model, kiedy pracuję długo na komputerze i nie muszę się martwić kontaktami; moje są jednak odrobinę mniej zaokrąglone u góry. Uśmiecham się do niej sympatycznie, już otwierając usta, żeby zacząć się tłumaczyć, ale ona mnie ubiega. Odrywa się od pracy na komputerze, posyłając mi grzeczny grymas, i mówi:

SYMPATHY FOR THE DEVIL ― ORIGINAL STORYDonde viven las historias. Descúbrelo ahora