05━━TOGETHER IN PARIS.

109 15 61
                                    

Wiem, że powinnam być zmęczona. Powieki powinny mi się kleić, ale nic takiego się nie dzieje, bo jadę na adrenalinie. Nie mogę przestać się uśmiechać nawet podczas nadawania bagażu. Bez problemu przechodzimy przez kontrolę bezpieczeństwa, a potem jedna z pracownic lotniska prosi, żebyśmy poszli za nią.

To jedno jest dla mnie nowe. Nie tego się spodziewałam, ale posłusznie drepczę u boku Lucyfera, który co chwilę zagaduje mnie jakimś niezobowiązującym tematem. Jest miło. Bałam się niezręczności, a dostałam coś absolutnie odwrotnego. W pewnym momencie nawet się zapominam i niemal odruchowo łapię Diabła pod ramię, żeby odrobinę zwolnił; prędko przepraszam i próbuję cofnąć rękę, ale Lucyfer uśmiecha się do mnie sympatycznie, zapewniając, że wcale mu to nie przeszkadza.

― ...mamy własną halę odlotów? ― pytam z niedowierzaniem, kiedy zostajemy z Lucyferem sami w eleganckiej sali zapełnionej jedzeniem i napojami. Mężczyzna opada na jeden z foteli. Ta jego nonszalancja skutecznie przypomina mi, że on do takiego życia przywykł.

To nie jest dla niego nic nowego.

― Śmieszne, zazwyczaj tu też są tłumy ― uznaje obojętnie Lucyfer. Wybiera sobie z barku jedno z opakowań cukierków. Też je lubię. To karmelki kawowe. ― Najwyraźniej nie leci z nami dużo ludzi.

Splatam ręce na piersi, przedtem odkładając torebkę z najważniejszymi rzeczami na fotel obok Diabła. I mrużę powieki w powątpiewaniu, zaraz potem zastanawiając się na głos:

― Masz z tym coś wspólnego?

― Ja? ― wydusza niewinnie Lucyfer. Kręcę głową z niedowierzaniem. Ten typ żyje w innym świecie i ciągle o tym zapominam; trochę minie, nim przyzwyczaję się do tej świadomości. ― Nigdy. Moje ręce są czyste. Szampana?

― Szampana? ― dukam. Wyrywa mi się ciche parsknięcie, gdy Lucyfer ― nie czekając na moją sensowną odpowiedź ― łapie za dwa kieliszki i częstuje mnie alkoholem.

Przysiadam na brzegu fotela, trzymając torebkę za plecami, i upijam łyk czegoś, na co w normalnej sytuacji nigdy nie byłoby mnie stać. To jest sen. To musi być sen. Za dużo się stało przez ostatnie dni, a teraz jeszcze to. Nie ma opcji, żeby ktoś taki, jak ja, naprawdę zaangażował się w coś tak szalonego.

― Wiesz, przez ostatnie kilka dni wypiłam więcej procentów, niż powinnam ― odzywam się po dłuższej chwili, bo ta dziwna cisza zaczyna mi ciążyć. Wydaje mi się, że powodem jest głównie miejsce, bo do obecności Lucyfera powoli się przyzwyczajam. Diabeł puszcza mi oczko, zadowolony z siebie, mamrocząc coś o tym, że "grunt to wiedzieć, kiedy przestać". Zgadzam się z nim skinieniem głowy. ― O, swoją drogą, muszę cię o coś spytać, bo mnie to strasznie nurtuje. Dlaczego garnitury? Nie męczy cię to?

Udaje niemal urażonego tym pytaniem, ale potrzeba mi ledwo kilku sekund, żeby zrozumieć, że sobie żartuje. Pochyla się w moją stronę, jakby zamierzał mi sprzedać jakąś soczystą plotkę, aż wreszcie odpowiada:

― Po prostu je lubię. Lubię... czuć się elegancko. I przyciągać spojrzenia.

Uśmiecham się słabo, wywracając przy tym oczami, żeby chociaż na chwilę uciec przed jego wzrokiem.

― Sama wpadłam na to ostatnie ― mruczę, upijając kolejnego łyka szampana. Może jak będę minimalnie wstawiona, interakcje z tym facetem nie będą mnie aż tak zawstydzać.

...tak się pocieszam, ale podświadomie wiem, że to mało prawdopodobne. Nic nie poradzę na to, jak on na mnie działa.

― Twoje spojrzenie też przyciągnąłem.

Prawie krztuszę się alkoholem. A ten kretyn po prostu się śmieje.

― Skończ ― proszę go, ale koniec końców mi też udziela się jego dobry nastrój.

✔ | SYMPATHY FOR THE DEVILWhere stories live. Discover now