Zapraszam Lucyfera do mieszkania w poniedziałek, zgodnie z umową. Proponuje wyjście na miasto, ale odmawiam, bo moje włosy nie są w najlepszym stanie. Siedziałam nad projektem i jakoś tak nie miałam czasu, żeby je umyć; ograniczyłam się do szybkiego prysznica i skromnych przekąsek, bo miałam za dużo myśli w głowie i nie chciałam stracić żadnej z nich.
...będę potrzebowała nowego zeszytu. Dobrze, że mam zapas.
Kiedy Diabeł wreszcie się zjawia ― z wielką, papierową torbą w prawej dłoni, swoją drogą, ale także w markowym, czarnym garniturze ― wpuszczam go do środka bez zawahania. Pani Quinn wyściubia nos ze swojego mieszkania, chyba zainteresowana tym, że ktoś nowy nas odwiedza, ale kiedy macham jej na powitanie w dość chaotyczny sposób, zatrzaskuje drzwi.
No i dobra, mało mnie interesuje jej opinia na wszelkie tematy. Zamykam się w mieszkaniu z Lucyferem, podekscytowana.
― Co tam u mojej...
Nie daję Lucyferowi powiedzieć nic więcej. Szczerzę się jak idiotka, gdy przerywam mu niegrzecznie, ściskając w dłoniach zeszyt z notatkami:
― Mam wstępny, bardzo ogólny szkic.
Przystaje przy stoliczku w salonie. Stawia na nim papierową torbę, powoli i ostrożnie, a kiedy na mnie spogląda, nie kryje zdziwienia.
― ...już? ― duka, marszcząc czoło. Kiwam głową energicznie. Z ust nadal nie schodzi mi zadowolony grymas.
― Nieźle, nie? Siedziałam nad tym całą noc. Nawet nie jestem zmęczona.
Przechodzę do salonu i siadam po turecku na kanapie, otwierając zeszyt na zaznaczonej wcześniej stronie. Ilość zakładek indeksujących i ich kolorów zdecydowanie przyprawiłaby Emery o oczopląs, jak to zawsze uznaje, kiedy widzi czytane przeze mnie książki.
― Ile kawy wypiłaś? ― interesuje się odrobinę niepewnie Lucyfer. Podnoszę na niego wzrok niemal natychmiast, nawet nie zastanawiając się nad tym, jak może odebrać moją odpowiedź.
― Za dużo.
Unosi wymownie jedną brew, jakby chciał mnie w ten sposób skarcić. Zabawne, znamy się ledwo trzy dni. Aż mnie zdziwko bierze, że decyduje się na taką reakcję. Co on może zrobić z moją miłością do kofeiny? Otóż nic, jego zdanie nie ma tutaj prawa bytu.
― Słuchaj, no więc laska jest piosenkarką ― kontynuuję, zerkając co chwilę do notatnika. ― Śpiewa w restauracji, do której przychodzi znudzony egzystencją władca piekieł. Czaruje go pięknym, akustycznym i spokojnym wykonem "Fortunate Son". Nie zwracaj uwagi na piosenkę, rzuciłam tym, bo akurat...
― Lubię ten kawałek.
Urywam na moment, bo wybił mnie z rytmu, ale nie mam mu tego za złe. Mój uśmiech znika na zaledwie kilka sekund, podczas których wyduszam głuche "oh, okej". Odchrząkuję, wracając do streszczania mu reszty moich notatek.
― Możemy to zostawić, w takim razie. Tak, czy inaczej, jest miła, uczynna i nie przeraża jej jego prawdziwa natura. On z początku jest trochę ostrożny, ale jednak, koniec końców, też zaczyna się w niej zakochiwać, i...
― Jednak romans?
Zaciskam usta w cienką linię, na moment zastygając w bezruchu. Nie powiedział tego w złośliwy sposób, ale w głowie mam tę pamiętną przejażdżkę z Emery i czuję, że się przez to rumienię. Głupota. Totalna głupota, do cholery.
― Ze śmiesznymi wstawkami, tak ― przyznaję wreszcie po krótkiej chwili milczenia, skubiąc palcami róg kartki. Waham się jeszcze przez moment, bo boję się, że nie spodoba mu się ta prośba, którą mam na czubku języka. W końcu uznaję, że raczej na tym nie stracę. Mogę tylko zyskać. ― Dlatego mam do ciebie prośbę. Chcę dalej spotykać się z twoim rodzeństwem. I Desmondem. I... może z wyłączeniem Michaela.
![](https://img.wattpad.com/cover/339504492-288-k84585.jpg)
BINABASA MO ANG
SYMPATHY FOR THE DEVIL ― ORIGINAL STORY
General Fiction𝐒𝐘𝐌𝐏𝐀𝐓𝐇𝐘 𝐅𝐎𝐑 𝐓𝐇𝐄 𝐃𝐄𝐕𝐈𝐋 ━━━━ ❛ WE'VE NEVER HEARD THE DEVIL'S SIDE OF THE STORY; GOD WROTE ALL THE BOOK. ❜ ミ☆ 𝐓𝐀𝐊𝐈𝐄𝐉 𝐏𝐑𝐎𝐏𝐎𝐙𝐘𝐂𝐉𝐈 się nie odrzuca, pomyślała sobie Joyce Stafford, gdy ściskała dłoń władcy piek...