Dwadzieścia cztery

55 13 33
                                    

Jan

Na akcję przyjechał chyba cały stan osobowy komisariatu z Marek, a mój partner z chłopakami dojechali niedługo później. Frekwencja „moich" trochę mnie rozczarowała, ale to nie miało w tej chwili znaczenia.

Jako, że działki znajdowały się na pograniczu Warszawy i Marek, nie chciałem za mocno wchodzić lokalnym w paradę. Najchętniej sam bym tam pojechał, ale nawet przy ogromie mojego chwilowego zaćmienia umysłowego wiedziałem, że to głupi pomysł.

Zrobiłem krótką odprawę. Przekazałem im wszystko, co wiedziałem na temat działek. Opisałem im, kogo szukamy i pokazałem w telefonie zdjęcie tego, kto ją przetrzymuje.

– To niebezpieczny człowiek – powiedziałem z powagą, przyglądając się twarzom tych, którzy będą szukać ze mną. – Podejrzewamy, że kieruje zorganizowaną grupą, więc raczej nie będzie sam.

– Może trzeba wezwać ateciaków? – Zastanowił się głośno jeden z policjantów.

– Nie ma na to czasu – rzuciłem krótko. – To nie jest porwanie dla okupu. To jest człowiek, który planował zemstę i chce jej dokonać. Nie będzie czekał ani bawił się w półśrodki.

Pokiwali głowami przyjmując za pewnik to, co mówiłem. Nie byłem stąd, a mimo to przejąłem w sposób naturalny rolę lidera. Oni mi ją wręcz chętnie oddali. Zapewne nieczęsto zdarzały im się takie akcje i pewnie długo później będą je wspominać.

Gdybyście wiedzieli, czego właśnie się dopuściłem, to byście mnie w radiowozie zostawili w drugiej klasie, a nie słuchali, jak prowadzę pseudo odprawę.

Przetarłem twarz. Nigdy nie dowodziłem tak dużą grupą. Ani taką akcją. Nie miałem doświadczenia, a sucha teoria, którą znałem po szkółce, nijak się miała do rzeczywistości. Zwłaszcza, kiedy sprawa robiła się osobista.

Wymieniliśmy się uwagami, kryptonimami, podzieliliśmy na grupy i ruszyliśmy przeszukać teren działek.

Marek szedł ze mną, dwóch jakichś młodziaków zostało nam przydzielonych, ale trzymali się raczej z tyłu. Wiedziałem, że być może to ich pierwsza poważna akcja, a w razie zadymy nie mogę na nich liczyć, bo będą głównie przeszkadzać i to o nich jeszcze trzeba będzie się martwić. Ale jeśli będę musiał wybierać między nimi, solidarnością policyjną i lojalnością, a Alex, to przykro mi chłopaki.

Działek było mnóstwo. Więcej niż się spodziewałem. Wpadaliśmy na nie po kolei i przeszukiwaliśmy ruiny. Szukaliśmy śladów ludzkiej bytności, kilka razy nawet znaleźliśmy koczowisko bezdomnych. Patrzyli na nas wystraszeni, ale tym razem nie zamierzaliśmy ich wyganiać.

Moje buty nadawały się do wywalenia. Wdepnąłem w błoto, w jakieś śmieci, resztki zgniłych roślin i pokruszone szkło. Nawet nie chciałem wiedzieć, w co jeszcze. Marek wyglądał nie lepiej, do tego krzywił się, kiedy podchodziliśmy do jakichś bardziej śmierdzących stosów. Zawsze był wrażliwy na zapachy, do większości bezdomnych to ja musiałem podchodzić, bo on ledwo powstrzymywał odruch wymiotny.

Ni z tego, ni z owego przypomniało mi się, jak mówił, że sprawa Alex to nie jest moja sprawa życia. Jak widać nic bardziej mylnego. Po tym moje życie już nigdy nie będzie takie samo, jak mnie prokurator weźmie w obroty i będę walczył o każdy dzień w pierdlu.

No dalej, Alex, gdzie jesteś?!

Wszędzie panował chaos. Stare, zdewastowane i splądrowane domiszcza, zaniedbane ogrody i pełno śmieci. Zmurszałe deski, sanitariaty, poniszczone meble. Zieleń zdziczała i teraz suche krzaki zasłaniały widok we wszystkich kierunkach, więc musieliśmy być bardzo, ale to bardzo ostrożni. Oni znali ten teren, my niezbyt.

Detektyw ds. duchów (18+) [Zakończone]Where stories live. Discover now