16. |Someone has to defend Carl|

185 19 5
                                    

- Jak się dzisiaj czujemy? - odezwał się Negan podchodząc do swojej córki, która aktualnie stała obok swojego konia przygotowując go na przejażdżkę. 

- A bardzo dobrze, prócz paru rozrywających się strupów przy gwałtownym ruchu jest dobrze - posłała promienny uśmiech w stronę rodziciela - Zostałam dobrze zszyta, więc będzie dobrze.

- Cieszę się - położył dłoń na jej głowie czochrając jej włosy - A gdzie się wybierasz?

- Na przejażdżkę, nie lubię siedzieć na dupie - westchnęła zarzucając, ciężkie, westernowe siodło na grzbiet Saluta. 

- Wiem że nieważne co bym powiedział i tak cię nie powstrzymam - westchnął głośno, głaszcząc jej głowę - Ale nie zapomnij o staruszku jeżeli znów znajdziesz kogoś z więzienia. 

- Tato! O tobie nie da się zapomnieć! - krzyknęła ze śmiechem, po czym mocno zapięła popręg patrząc na gotowego konia - Myślisz że ktoś z nich przeżył?

- Jeżeli są tak uparci jak opowiadałaś? Na stówę - stwierdził pewnie - Jeżeli coś, nie pogardziłbym nowymi podwładnymi. 

- Z ich przywódcą byście się pożarli, albo musiałbyś go zabić - uśmiechnęła się niewinnie, po czym wskoczyła na konia w akompaniamencie śmiechu Negana. 

- Szerokiej drogi Lucy - poklepał ją po udzie, po czym wsunął jej w buta, zabezpieczony, pistolet z tłumikiem - Mam nadzieję że się nie przyda, chociaż i tak wszyscy wiemy jak będzie.

- TE, ŁYSOL OTWÓRZ BRAMĘ! 

Mężczyzna spojrzał w stronę krzyczącej osoby, aby się odgryźć, jednak widząc pomiot Negana jak i samego Amerykanina od razu ugryzł się w język pośpiesznie otwierając bramę. Niebieskooka skinęła głową do łysego człowieka, po czym pogoniła konia do galopu, aby jak najszybciej odjechać. 

- WOLNOŚĆ! - krzyknęła szczęśliwa wyrzucając ręce w górę, dalej jadąc galopem przed siebie. - Też za tym tęskniłeś Salut? Za ciągłym ruchem? - koń zarżał popierając jej słowa, na co ta głośno się roześmiała. 

Nie interesowało jej to że prawdopodobnie zwabili wielu szwendaczy, koń biegł na tyle szybko że nie mieli szans aby dogonić nastolatkę, a jeżeli by to zrobili, nie zawahałaby się aby ich głowy szybko zostały odciętę od ciała.

----

Po paru godzinach jazdy dziewczyna jechała powolnie na koniu, rozglądając się wokół siebie. Drogę, po której się poruszali, otaczał gęsty las w którym zapewne było wielu sztywnych, którzy tylko czekali na dogodną okazję. 

- Tam coś jedzie, czy ja mam zwidy? - mruknęła cicho przymrużając oczy - Co to za biała strzała. 

Dziewczyna uważnie przyglądała się pojazdowi, który owinął grupkę szwendaczy, po czym zaczął dachować. 

- No i się wykopyrtnął - westchnęła, zsiadając z konia aby sprawdzić kto tam się znajduje - O, koledzy już przyszli! - uśmiechnęła się szeroko, ściągając kosę z pleców - Pasażerowie pewnie nie przytomni, albo nieżywi po takiej jeździe... - mruknęła, idąc do trupów. 

Czarnowłosa szła skocznym krokiem, podekscytowana tym że po takim czasie w końcu będzie mogła się pobawić. 

- HEJ! SEKSIAKI TUTAJ JESTEM! - krzyknęła gdy była już bliżej, zaczynając podskakiwać w miejscu - ŚWIEŻY OBIADEK DLA WAS! ZOSTAWCIE BUS KSIĘDZA I TAK WAS NIE ROZGRZESZY! - śmiała się krzycząc. 

Jej uśmiech powiększył się jeszcze bardziej widząc stwory podchodzące do niej. Pisnęła głośno podniecona, po czym złapała swoją kose w dwie dłonie ustawiając ją ostrzem delikatnie w bok. Podeptała chwilę w miejscu, po czym zaczęła się kręcić z bronią ustawioną tak że przecinała wszystkich przeciwników chcących do niej podejść. Nogi, ręce, przecięte w pół ciała, jak i głowy, latały w każdą stronę, a krew wraz z całymi wnętrznościami była wszędzie, na drodze, na białym, autobusie jak i na niej i jej ukochanej broni. Jedynym czystym w tym momencie, prócz ludzi w pojeździe, był salut podgryzając spokojnie trawę na uboczu. 

- Już koniec? - zapytała zawiedziona przecierając dłonią oczy - Mało was było, nie faj...

Lucy urwała wpół zdania słysząc głosy z wnętrza, już wiedziała że ludzie żyli, jak i mieli się dość dobrze. Okrążyła autobus, szukając miejsca z którego chcieli wyjść. Gdy już takowe znalazła, oparła kosę, ostrzem o asfalt, kładąc skrzyżowane dłonie na końcu rączki, a na nich swoją głowę wypinając się lekko i czekała cierpliwie. 

- Już czysto! - usłyszała damski głos, przez który na jej twarzy ukazał się szeroki uśmiech.

Stała i patrzyła na wychodzących z pojazdu ludzi, znała z nich jedynie Maggie i Glena. Czekała na to aż ją zauważą, co o dziwno dość długo im zajęło. 

- Ekhem... - odchrząknęła zwracając na siebie uwagę - A jakieś dziękuje za zamordowanie martwych? 

- Lucy? - usłyszała głos brązowowłosej, która od razu do niej podbiegła przytulając, nie zważała nawet na to że dziewczyna była cała w krwii i flakach. 

- Młoda to ty ich tak załatwiłaś? - usłyszała nieznany, dotychczas, męski głos. 

Odsunęła się od Pani Rhee i spojrzała na postawnego, rudego, mężczyznę z brodą. 

- A widzisz inną osobę z kosą? - uniosła jedną brew podchodząc do niego, wyciągając dłoń zaciśniętą w pięść w jego stronę - Lucilla Smith. 

- Abraham Ford - odpowiedział, przybijając jej żółwika.

- Ona jest jakaś psychiczna, prawda..? - zapytał się cicho, grubszy i niższy, facet.

- Masz fryzurę jak byś był niedojebany, jak można w czymś takim chodzić... - mruknęła cicho.

- Kręciłaś się jak fidget spinner, już cię lubię młoda - odezwała się ciemnooka kobieta.

- Ale jesteś ładna! - pisnęła Lucy, podskakując w miejscu - Lucilla - wykonała taki sam gest jak przy Abrahamie. 

- Rosita Espinosa - uniosła kąciki ust ku górze, również przybijając żółwika. 

- Myślałam że nie żyjecie! - powiedziała w stronę Glenna i Maggie - Ktoś jeszcze przeżył? 

- Tak, wiesz jakie twarde persony mieliśmy w więzieniu - zaśmiał się były dostawca pizzy.

- Żyje  Daryl, Carol...

- Oboże, tylko nie ona - westchnęła łapiąc się za skronie, na co małżeństwo się zaśmiało. 

- Michonne, Beth, Judith, Rick i parę innych - stwierdziła Maggie

- A..? - spojrzała na nich przerażonym wzrokiem.

Koreańczyk zaśmiał się w głos, domyślając się o co chodzi siedemnastolatce. 

- Carl? Carl żyje, było blisko gdyby Rickowi nie odwaliło i nie przegryzł tętnicy w szyi jakiegoś gościa, ale żyje - wszyscy zaśmiali się na głośny oddech ulgi ze strony dziewczyny.

- A gdzie teraz są? 

- Siedzą w kościele - na samo słowo "kościół" młoda Smith poczuła ukłucie w sercu. 

- Poproszę trasę i się tam chętnie wybiorę, ktoś musi bronić Carla

She Is Crazy | The Walking DeadWhere stories live. Discover now