15. |Tell me Dwight isn't included...|

194 17 2
                                    

Niezbyt zadowolona czarnowłosa snuła się po lesie. Jej ciało nie było w najlepszym stanie, z wielu miejscu na jej ciele sączyła się szkarłatna ciecz, brudząc jej ubrania jeszcze bardziej. Wiedziała że wielu czasu nie potrzeba, aby jakiś szwendacz ją znalazł, jej aktualnym celem było znaleźć Saluta, a później bezpieczne jakieś bezpieczne miejsce. Dziewczyna zaczęła gwizdać, mając nadzieję iż zwierzę ją usłyszy, nie gwizdała dość głośno przez opadanie z sił, z każdą chwilą, ulatującej z niej adrenaliny, czuła jak jej ciało słabnie a ból urazów przybiera na sile. Swoją kosę ciągnęła po ziemi, trzymając ją w jednej dłoni ostrzem w dół, każde jej spotkanie z jakimkolwiek twardym przedmiotem wydawało dźwięki chrupnięcia i przejeżdżania czymś twardym po stali. 

Udało jej się wysilić na delikatny, blady, uśmiech widząc swojego karego konia zmierzającego w jej stronę. Ospale założyła broń na plecy, co poskutkowało falą bólu, czekając na to aż zwierzę zatrzyma się przed nią. 

- Połóż się - powiedziała cicho, co koń natychmiastowo wykonał. 

Dzięki tej czynności łatwiej było jej wdrapać się na jego plecy. Usiadła przodem do jego szyi, zaciskając blade, w niektórych miejscach zakrwawione, dłonie na jego lśniącej grzywie trzymając się gdy wstawał. 

- Do bezpiecznego miejsca Salut... Ufam ci - mruknęła niemrawo, kładąc się na nim. Jej dłonie zwisały po obu stronach szyi zwierzęcia, równolegle z nogami wokół jego żeber, po czym zamknęła powieki które wydawały się tak okropnie ciężkie. 

Nie mogła być pewna tego gdzie się znajdzie, czy w ogóle dotrzeć bezpiecznie do schronienia, jeżeli koń ją do jakiegoś zaniesie. 

Nie wiedziała ile jechała, ani gdzie, czego mogła się spodziewać. Z wycieczenia organizmu sama już nie była pewna czy zasnęła, czy zemdlała. Nagle zrobiło się czarno i cicho.

Salut szedł długo, jednostajnym tempem tak aby nie zrzucić przez przypadek właścicielki znajdującej się na jego grzbiecie gdyby ruszał się zbyt chaotycznie. Koń doskonale wiedział gdzie zmierza, miejsce do którego drogę znał już na pamięć, gdzieś gdzie zajmą się Lucillą, a jeżeli by tego nie zrobili ich życie mogło by się marnie skończyć. 

Po długiej, nużącej, drodze stanął przed bramą do której byli przyczepieni, łańcuchami okalającymi ich nadgarstki jak i szyję, zimni którzy mają odstraszać potencjalnych przeciwników, takich jak sprzymierzeńcy Gubarnatora jak i on sam. 

- Koń! - na jednej z części muru stał mężczyzna, który zauważył ową dwójkę - Jeździec też!

- Jaki kurwa znowu koń - zza bramy odezwał się Dwight, który podszedł do bramy otwierając ją niepewnie, z obawą że ktoś się na niego niespodziewanie rzuci - O cholera - syknął dobrze znając rumaka, który swego czasu zafundował mu złamane żebra jak i parę siniaków. 

Oczy mężczyzny były wielkości spodków od filiżanki widząc, na grzbiecie wierzchowca, nieprzytomną Lucy. Od razu otworzył szerzej bramę wpuszczając Saluta. 

- Co to kurwa za zamieszanie? Umarł ktoś? - Z sanktuarium wyłonił się Negan, chcąc uciszyć swoich zbawców. 

Jednak to co zobaczył przerosło jego oczekiwania, jak i chciał od razu cofnąć swoje wcześniejsze słowa, modląc się aby nie okazały się prawdą.

- Lucilla! - podbiegł do niej, wręcz przerażony bojąc się że może stracić jedyną córkę jak i ostatnią osobę która mu została. Wziął czarnowłosą na ręce ściągając ją z konia. 

Od razu pokierował się z nią do środka sanktuarium, dając ją na jedno z łóżek. 

- Dwight, PO MEDYKA NA JEDNEJ NODZE - krzyknął na blondyna, samemu klękając przy łóżku córki i trzymając ją ciągle za zakrwawioną dłoń - Będzie dobrze myszko...

----

Lucy, już o własnych siła, przemierzała sanktuarium. Nadal chodzenie wymagało od niej wiele wysiłku, jak i powodowało wiele bólu jak i dyskomfortu, jednak nie zamierzała się zastać i dobrze wiedziała że ciągłym siedzeniem na dupie nic nie wskóra. Jednak dzięki lekom które otrzymała ból był mniejszy, lecz nadal się utrzymywał. 

Szła ona w stronę wyjścia, aby znaleźć swojego konia którego od przybycia, czyli dobrego tygodnia, nie widziała ani razu. 

Wychodząc na zewnątrz uderzyły w nią promienie słoneczne, tak mocne że musiała przymrużyć oczy, aby nie oślepnąć i nie doprowadzić do spotkania swojego tyłka z ziemią. Gdy udało się jej już przyzwyczaić do jasności, ruszyła w stronę boksu Saluta który został wybudowany specjalnie dla niego. Nie musiała długo czekać, aby usłyszeć szczęśliwe rżenie swojego wierzchowca gdy tylko ją zauważył. Uśmiechnęła się pod nosem, podchodząc do niego. 

- Cześć koń. Jak się masz? - zapytała otwierając boks, z lekkim oporem gdyż nadal nie miała pełnej siły, z którego wyszedł wierzchowiec stając obok niej - Widzę że jesteś cały.

Zaśmiała się głośniej, widząc jego wzrok mówiący " Chcę za to order najlepszego konia". Pogłaskała go delikatnie po chrapach po czym złożyła na nich delikatny pocałunek. 

- Widzę że już dajesz radę chodzić o własnych siłach - usłyszała głos Negana, po czym spojrzała w jego stronę z uśmiechem na ustach, tak dużym że było widać jej zęby, a szczególnie wyróżniające się kły których nie jedna osoba mogłaby pozazdrościć. 

- W końcu jestem Lucilla Eladiera Smith! - powiedziała dumnie wypinając pierś, po czym cicho syknęła z bólu żeber jednak nie spuściła gardy - Piętnaście lat chodzę po tym świecie i jeszcze nic mnie nie zmiotło z planszy! Jestem niezabijalna! 

- I to jest moje dziecko! - poczochrał ją po włosach, w jego oczach tańczyły ogniki szczęścia widząc swoją córkę cała i, poniekąd, zdrową - Mam dla ciebie prezent - uśmiechnął się odsuwając delikatnie. 

Za jego plecami ukazał się blondwłosy z nowym sprzętem dla Saluta trzymanym w dłoniach.

- Powiedz że Dwight nie jest w zestawie... - uniosła brwi patrząc na ojca błagalnie. 

- Nie, nie jest - znów się zaśmiał, odbierając sprzęt od mężczyzny i kładąc go na drzwiach od boksu. 

- Dziękuje - Przytuliła się do Negana z wielkim uśmiechem, takim samym jak spotkała go po raz pierwszy od wybuchnięcia epidemii w tym lesie koło drogi, gdzie Salut poturbował Dwighta. 

She Is Crazy | The Walking DeadWhere stories live. Discover now