☯️Rozdział 7

374 42 6
                                    

Pierwsze, co widzę tego ranka w szkole, to wesoły uśmiech Camili. Dziewczyna podbiega do mnie, a dwa warkoczyki, które sobie zrobiła, podskakują na jej ramionach. Z zaciśniętą szczęką obserwuję jej czarny top oraz spódniczkę tego samego koloru. Odsłonięte uda i brzuch same się proszą o pieszczoty. Ignoruję jednak ten głos w mojej głowie i uśmiecham się łobuzersko do dziewczyny.

- Hola, Camz, spokojnie. Staranujesz zaraz połowę korytarza – chichoczę, co tylko napędza radość brązowookiej.

- Hej, Lo – zatrzymuje się chwilę przed moim ciałem. Nasze spojrzenia się krzyżują, a jej policzki stają się z tego powodu różowe. – Chciałam dorwać cię, zanim zrobiłaby to Lucy – uśmiecha się niewinnie. – Kojarzysz Kylie Smith?

- Kapitankę szkolnej drużyny cheerleaderek? – marszczę brwi. – I co, do diabła, ma do tego Vives?

- Kylie organizuje w sobotę imprezę dla naszych szkolnych drużyn. Pomyślałam, że może jesteś wolna i chciałabyś tam ze mną pójść? – mruczy nieśmiało, chowając rumieniec za warkoczami. Nie mogłaby być bardziej urocza niż w tej chwili. – Oczywiście, jeśli Lucy nie zaprosiła cię wcześniej. W szatni mówiła, że idzie cię szukać.

- Nie, nie zaprosiła mnie jeszcze – pocieram skronie, czując ból głowy od nadmiaru informacji. – I tak, bardzo chętnie z tobą pójdę, Camz – unoszę kąciki ust, a dziewczyna piszczy cicho. Wygląda, jakby miała się do mnie przytulić, ale ostatecznie rezygnuje z tego pomysłu.

Po krótkiej rozmowie obie udajemy się na lekcję. Czas jak zwykle mija nam zbyt szybko. Jednak z dziką satysfakcją obserwuję, jak Vives biega po szkole, próbując mnie znaleźć. Staram się jej unikać jak ognia. Zresztą, bez przerwy jestem z Camilą lub Dinah. Obie dziewczyny nie odstępują mnie na krok, więc brunetka nie ma jak podejść. Jestem pewna, że gdyby jej się to udało, rozpowiedziałaby wszystkim, iż idziemy razem, pomimo mojej odmowy.

- Ciesz się, że nie mamy z nią ani jednej lekcji – śmieje się Hansen, uderzając mnie łokciem w bok. Krzywię się i posyłam jej markotne spojrzenie.

- Szkoda, że w końcu nie stanie prawdzie w oczy i nie powie, jakich metod używa, by zwrócić na siebie uwagę – pocieram skronie.

- O czym mówicie? – pyta zaskoczona Cabello. Wymieniamy z Dinah znaczący wzrok.

- Kiedyś była taka akcja na imprezie z nią. Dopiero, co założyła ten swój wielki blog. Zagroziła jednej dziewczynie, że jeśli nie skomentuje wpisu, to rzuci się z okna. Już stała na parapecie, kilka osób to nagrywało, ale większość nie chciała mieć jej na sumieniu, więc zrobili, czego chciała. Właśnie tak nabija sobie wyświetleń i zyskuje „popularność" – tłumaczę. Brunetka otwiera szeroko oczy, a jej usta układają się w żartujesz. Wzruszam jedynie ramionami i kręcę głową na nie.

- W takim razie dlaczego jeszcze nie wyskoczyła z okna za każde niepowodzenie z tobą? – marszczy brwi.

- Bo kiedy mi tym zagroziła, powiedziałam, żeby nie zapomniała zrobić salta spadając – uśmiecham się niewinnie. Camila przez chwilę patrzy się na mnie jak na debilkę, ale chwilę potem wybucha gromkim śmiechem. Sama do niej dołączam, aż muszę się chwycić za brzuch, bowiem czuję ten napad w każdym kawałku swojego ciała. Kilka osób się na nas ogląda, w tym Lucy, która niemal natychmiast odwraca się na pięcie i ucieka w stronę toalet.

- Naprawdę nie zrobiło to na tobie takiego wrażenia? – zerka na mnie, opanowując rozbawienie.

- Nie. Szczerze nienawidzę czegoś takiego. Zawsze robi z siebie ofiarę, a przecież niczym tym w życiu nie dojdzie. Irytują mnie ludzie, którzy nie potrafią zapracować ciężko na swój sukces – wyrzucam na jednym wydechu, a brązowooka uśmiecha się, jednoznacznie wskazując, że podziela moje zdanie na ten temat.

- Masz zupełną rację – potakuje. – Również uważam, że samemu powinno się coś osiągnąć, a nie wciągać w to jeszcze osoby trzecie. Nie ma się z tego aż takiej satysfakcji.

Już mam jej coś odpowiedzieć, ale nagle przede mną wyrasta Shawn. Jego spojrzenie ciska pioruny w moim kierunku, natomiast pięści ma tak zaciśnięte, że bieleją mu knykcie. Odwdzięczam się równie morderczym wzrokiem i uśmiecham się słodko. Doskonale wiem, że nie może mi nic zrobić, odkąd został wywalony z drużyny. Na tym szczeblu to ja mam przewagę. Szkoda. Tegoroczna impreza odbędzie się bez wielkiego artysty.

- Co ty tu robisz, Camila? – warczy, a dziewczyna kuli się pod jego osobą. Niezbyt mi się to podoba, więc próbuję stanąć między nimi, lecz duża dłoń chłopaka porywa brunetkę za łokieć. – Musimy porozmawiać.

Nie udaję mi się wejść między nich, więc uważnie obserwuję z Dinah rozwój wydarzeń, gotowa wkroczyć, gdy zajdzie taka potrzeba. Przez dłuższą chwilę odciąga ją po prostu na bok. Wyraźnie widać, jak zaciska szczęki, kiedy cały czas ktoś przechodzi przy nich. Później jej coś mówi, ostro gestykulując, a dziewczyna stoi jak kołek, nie odzywając się ani słowem. Marszczę brwi, zastanawiając się, o co tak naprawdę mu chodzi.

Nagle całe życie przebiega mi przed oczami, gdy chłopak unosi rękę z zamiarem uderzenia Cabello, ale ta w ostatnim momencie uchyla się od ciosu i biegnie.

Biegnie.

Czas się zatrzymuje.

A potem czuję ją w swoich ramionach.

Bezpieczną.

Zaciska mocno dłonie na moim karku, a ja wtulam ją bardziej w swoje ciało. Obie oddychamy szybko. Ona ze strachu, ja dlatego, że po raz pierwszy od bardzo dawna pozwoliłam się w ogóle komuś dotknąć, a co dopiero przytulić. Jestem pewna, że wszystko nabiera teraz innego znaczenia. Nasze serca wybijają równy rytm. Harmonijny. Czuję się... pełna. Kompletna. Zrównoważona. Choć moja równowaga została zburzona, to Camila nadała jej właśnie nowy porządek.

- Obroń mnie przed nim, błagam – szepcze w moją koszulkę. Te słowa wydają się tak nierealne, że nie jestem pewna, czy docierają mi do mózgu. Jednak bez względu na wszystko przekonuję się o tym, że wygrałam życie. Po raz kolejny.

- Zawsze cię obronię, maleńka. Zawsze – obiecuję cichym kojącym głosem.

Jest moim sercem. A serca broni się zawsze i mimo wszystko.

Labirynt miłości Where stories live. Discover now