☯️Rozdział 5

397 40 4
                                    

Kiedy kilka dni później przebieram się w szatni, słyszę za sobą różne szepty. Zerkam na Dinah, która wzrusza ramionami i na migi pokazuje mi, żeby się nie przejmowała. Wzdycham ciężko, czując się dziwnie skrępowana. Przyjaciółka poklepuje mnie po plecach i ciągnie za ramię na boisko.

Na treningu jest bardziej sztywno niż zawsze. Pomimo, że zawsze gram na ataku, dzisiaj zostaje ominięta po całości. Dziewczyny podają piłkę między sobą, nie zwracając na mnie uwagi. Czuję wściekłość. Do ważnego meczu zostały niecałe trzy miesiące. Jeżeli nie będziemy współpracować, niczego nie osiągniemy.

Mój stan zauważa nawet Camila, która posyła mi kciuk w górę z trybun. Przecieram twarz dłonią, starając się do niej uśmiechnąć, ale jestem pewna, że wychodzi z tego jedynie grymas. Dlatego też jej spojrzenie mówi, że ten występ jest tylko dla mnie, gdy cheerleaderki wchodzą na boisko. Jak zwykle patrzę na ten taniec z uwagą, czekając, aż skończą, by razem udać się do szatni.

Nie mniej jednak los nie jest tak łaskawy, jak mogłoby mi się wydawać. W drzwiach zatrzymuje mnie trenerka, kładąc dłoń na moim ramieniu. Szybko się wyplątuję z tego kontaktu, stając przed nią. Wszystkie dziewczyny zlatują się jak stado gapiów. Zaciskam szczękę, posyłając kobiecie najbardziej sztuczny uśmiech, na jaki mnie stać.

- Lauren, obawiam się, że będę musiała wydalić cię z drużyny – mówi, a każde słowo wwierca się w moje serce jak nóż. – Dziś rano otrzymaliśmy anonimowy donos, że bierzesz sterydy.

Przez tłum przelewa się fala zaskoczenia. Sama unoszę brwi, bowiem nigdy nawet nie próbowałam tego gówna. Sport zawsze był priorytetem, a zdrową sylwetkę utrzymywałam z pomocą Bena na siłowni. Mężczyzna jest przeciwnikiem jakiejkolwiek formy dopingu i to on wpoił mi te wartości.

Nagle wylewa się na mnie lawina pomyj od dziewczyn z drużyny. Wściekłość rozsadza mi klatkę piersiową. Przeciskam się przez trenerkę i wchodzę do jej kantorka, gdzie stoi pojemnik z wodą, a obok niego papierowe kubeczki.

- Lauren – głos brunetki echem odbija się w mojej głowie. Kiedy odwracam się do niej, nasze spojrzenia się krzyżują. Na jej twarzy maluje się wiele emocji na raz i nie jestem w stanie odczytać, co w tej chwili przeważa.

- Też przyszłaś rzucać wyzwiskami? – podnoszę brew, zsuwając spodnie. Dziewczyna jest tak zaskoczona, że jedynie rozszerzają się jej źrenice, gdy wyciągam penisa z bokserek, a następnie wypełniam kubeczek moczem. Zaciskam szczękę, czekając, aż coś powie, ale tylko przełyka raz za razem ślinę. Zniecierpliwiona stawiam kubek na szafce obok niej. – Możesz oddać to pani Diaz. Niech sprawdzi, że jestem czysta.

Bez słowa pożegnania opuszczam pomieszczenie, kierując się prosto do szatni. Tam nie czekam na nikogo. Przebieram się szybko w zwykłe ubrania i jadę do domu. Dinah próbuje się do mnie dobić dzwoniąc, lecz ignoruję każde połączenie. W pewnym momencie wyłączam nawet telefon, chcąc mieć chwilę spokoju.

W mieszkaniu przebieram się i pakuję torbę na siłownię. Mam nadzieję, że zastanę tam Bena, bo chciałabym opowiedzieć mu całą sytuację. Na dodatek nic nie pozwala mi się skupić. Drogę staram się przebyć pieszo, by nie spowodować samochodem żadnego wypadku.

Pół godziny później docieram do miejsca, gdzie pracuje Still. Jak zwykle wchodzę wejściem dla pracowników. Na całe szczęście mężczyzna jest już w swoim biurze, wypełniając jakieś papierki. Jednak gdy tylko mnie zauważa, od razu wstaje i zamyka mnie w niedźwiedzim uścisku.

- Co cię do mnie sprowadza, kochana? – pyta, mierzwiąc moje włosy. Unoszę lekko kąciki ust i zajmuję miejsce naprzeciwko niego.

Po krótce zaczynam opowiadać Benowi, co się dzisiaj wydarzyło. Słucha mnie z uwagą, od czasu do czasu zadając jakieś pytania. Tłumaczę mu, że oddałam swój mocz do analizy, by mieli pewność, że to tylko głupi donos, a tak naprawdę jestem czysta.

Jak zawsze mogę liczyć na jego pełne wsparcie. Dodaje mi otuchy i sprowadza myśli na zupełnie inny grunt. Ćwiczymy razem przez kolejną godzinę, bym na nowo zmotywowana mogła iść do baru Marka. Na szczęście, nie ma zbyt dużego tłumu, więc w międzyczasie siadam sobie na zapleczu, żeby odpocząć.

Niedługo przed zamknięciem widzę burzę brązowych włosów tuż przy kasie. Przełykam ślinę, zastanawiając się, co Camila robi w miejscu takim jak to. Przez chwilę czuję ukłucie zazdrości na myśl, że mogła przyjść tu na randkę z Shawnem. Szybko jednak to wykluczam, bo jej uśmiech się rozjaśnia, kiedy tylko mnie zauważa.

- Co tu robisz, Cabello? To nie miejsce dla kujonów – wzdycham, a brązowooka wzrusza tylko ramionami.

- Nie wiedziałam, że jesteś interseksualna – szepcze, rozglądając się. Chichoczę, bo to urocze, że tak się martwi, by nikt nie usłyszał, o czym rozmawiamy.

- Masz farta, że jako jedyna z całej szkoły widziałaś mojego fiuta – przygryzam wargę, a źrenice dziewczyny ponownie rozszerzają się w zdziwieniu. – Nie patrz tak na mnie. Nikt nie wiedział. Nie prowadzam się z ludźmi ze szkoły, oprócz Dinah, by uniknąć niepotrzebnych plotek.

- Ja... oh... nie spodziewałam się tego – pociera skronie w zadumie. – Ale... em... poczytałam sobie trochę o twojej przypadłości.

Wybucham śmiechem, patrząc, jak jej policzki zachodzą głęboką czerwienią. Rozbawia mnie fakt, jak właśnie nazwała mój interseksualizm. Kręcę jedynie głową i zakładam ręce na piersi.

- I co wyczytałaś? – uspokajam się, spoglądając brunetce w oczy. Ta rumieni się bardziej i próbuje ukryć twarz za kurtyną włosów.

- Jestem zielona w tych sprawach, więc... em... zielona jak twoje oczy – dopowiada ciszej, ogromnie zawstydzona. Uśmiecham się, zagryzając wnętrze policzka. – Więc niewiele z tego zrozumiałam.

- Po co przyszłaś, Camila? Bo chyba nie po to, żeby rozmawiać o moim kutasie – przechylam głowę. Dziewczyna ponownie rumieni się na dobór mojego słownictwa. Sięga do torebki, a następnie podaje mi jakąś kartkę.

- Pani Diaz poprosiła o szybsze badania. W twoich wynikach nie znaleziono ani śladu dopingu. Nawiasem mówiąc, jesteś czysta i zdrowa. Z racji tego nikt też nie chciał wyrzucać cię z drużyny, bo przecież jesteś najlepszym zawodnikiem w tym stuleciu i żaden uczeń nie osiągnął tyle, co ty – uśmiecha się, a ja z niedowierzeniem czytam podarowany mi dokument, który w tej chwili napełnia mnie szczęściem. Nie sądziłam, że coś dzisiaj zdoła naprawić mój humor. – Pomyślałam, że chciałabyś wiedzieć...

- Hm? Co takiego? – kieruję na nią swoje spojrzenie. Jest zawstydzona i skrępowana. Marszczę brwi, a Cabello przystaje z nogi na nogę.

- To Mendes złożył ten anonimowy donos. Dyrekcja już się za to wzięła. Został zawieszony i dożywotnio zdyskwalifikowany z rozgrywek – szepcze cicho. Serce mi się ściska, lecz czuję też dziką satysfakcję.

- Więc za tą kolejną dobrą wiadomość odprowadzę cię do domu. Nie powinnaś wracać sama o tej porze – każę dziewczynie chwilę zaczekać, bym mogła przebrać się na zapleczu. Robię to w miarę szybko, a następnie zbieram swoje rzeczy i wychodzę.

Dziewczyna od razu dołącza do mnie przy drzwiach. Droga do jej domu nie jest zbyt długa. W jej trakcie wymieniamy się spostrzeżeniami na temat szkoły i nauczycieli. Brunetka stara się w ogóle nie poruszać tematu jej brutalnej napaści, więc nie naciska na nią.

- Dziękuję za towarzystwo – mówi cicho, że ledwo ją słyszę. Wzruszam ramionami i uśmiecham się lekko.

- Cała przyjemność po mojej stronie – stwierdzam, kłaniając się nisko. Cabello chichocze, przygryzając wargę.

- W takim razie do zobaczenia jutro w szkole, Lauren. Pamiętaj, że siedzimy razem w ławce – unosi kąciki ust, a następnie staje na palcach, by złożyć delikatny jak piórko pocałunek na moim policzku. Zastygam w miejscu, kompletnie się tego nie spodziewając.

Przez kolejne minuty stoję jak posąg przed jej bramą. Dziewczyna zdążyła zniknąć już za drzwiami, podczas gdy ja szczerzę się jak debil i dotykam palcami miejsca, gdzie chwilę temu spoczęły jej różowe wargi.

Ten dzień jest jednak bardziej owocny niż się spodziewałam.

Labirynt miłości Donde viven las historias. Descúbrelo ahora