Rozdział dwudziesty piąty

65 5 4
                                    

~ William Murphy ~

Ostatni tydzień minął mi niesamowicie szybko. Każdą moją czynność robiłem mechanicznie, jak robot. Nie zastanawiałem się nad sensem tego, co robię, tylko to robiłem. Z Adaline widywałem się sporadycznie na korytarzu. Mówiła, że ma dużo pracy i nie ma za dużo czasu. Bałem się, że się ode mnie odsuwa, ale jednego dnia wyjaśniła mi to tak dosadnie, że ucięła moje wątpliwości. Gdyby słuchała rozumu, pewnie już zablokowałaby mój numer.

Był piątek po południu, a ja już wróciłem do domu. Chciałem, żeby ten tydzień się już skończył, bo moja psychika wysiada. Na rozluźnienie, pograłem sobie na gitarze. Moje place same grały nieznaną mi melodię. Miałem przymknięte powieki, wyobrażając sobie coś przyjemnego. Tak bardzo starałem się zapomnieć o tym, co stało się tydzień temu, ale prawie za każdym razem, gdy zamykałem swoje oczy, widziałem wściekłą twarz Holdena. Adaline powinna myśleć racjonalnie...

Spojrzałem na zegarek, kiedy usłyszałem dzwonek do drzwi. Było kilka minut po czternastej. Nikogo się nie spodziewałem. Delly była pewnie jeszcze o tej porze w pracy, a Jake albo ma dyżur, albo odsypia nockę. Nic nie zamawiałem, więc to też nie powinien być kurier. A jak to Holden? Chyba wolę udać, że mnie nie ma. Zignorowałem, więc dzwonek i wróciłem do grania na instrumencie.

Dźwięk znowu się powtórzył. Odłożyłem gitarę i wstałem z kanapy. Starając się nie wydawać żadnego dźwięku, podszedłem do drzwi i spojrzałem w wizjer. Na szczęście nie zobaczyłem tam znajomej twarzy brata Adaline. Po drugiej stronie stała kobieta. Nie kojarzyłem jej. Odetchnąłem i po głębokim wdechu i wydechu, otworzyłem drzwi.

Ujrzałem niższą ode mnie kobietę. Miała brązowe włosy, odcień podobny do mojego, które miała zaplecione w warkocz sięgający jej za łopatki. Jej oczy były niebieskie. Kolor był bardzo znajomy. Powiem inaczej. Był taki sam jak mój. Kształt nosa też był bardzo podobny do mojego, tylko brunetka miała go bardziej zadartego. Jej cera była ciut ciemniejsza od mojej, a na policzkach piegi, których u mnie brak.

– W czym mogę pomóc? – zapytałem po chwili ciszy. Kobieta wydawała się ode mnie o kilka lat młodsza. Jej ręce kurczowo trzymały torebkę na jej ramieniu, co oznaczało, że jest zestresowana.

– Jesteś William Murphy? – Jej głos brzmiał pewnie, ale mowa ciała mówiła co innego.

– Tak, to ja. A ty to...

– Grace Murphy. – Co? Czy to jest zbieżność nazwisk? Mam, kurwa, nadzieję. – Jestem twoją siostrą. – Wytrzeszczyłem oczy, nie wierząc w to, co właśnie usłyszałem. Ja mam, kurna, siostrę? Od kiedy? I dlaczego nic o tym nie wiem?

– Przepraszam, ale... Co? – Byłem zdezorientowany. Myślałem, że śnię. Niebieskooka zaśmiała się nerwowo i poprawiła czarną torbę na ramieniu.

– Wiem, że jesteś w szoku. Ja też byłam, jak się dowiedziałam. Ale potrzebuję twojej pomocy. W zasadzie nie ja, tylko nasza mama... – Brunetce zebrało się na słowotok, a ja stałem jak wryty i starałem się poskładać wszystko w całość.

– Co? Nasza mama? – Co tu się odpierdziela? Za dużo informacji jak na dwie minuty.

– Mogę... Wejść do środka? Wszystko ci wyjaśnię – odparła, zerkając za mnie. Niepewnie wpuściłem ją do środka i zamknąłem za nami drzwi.

– No więc...

– Poczekaj. Wiesz, dwie minuty temu dowiedziałem się, że mam siostrę, o której istnieniu nie miałem pojęcia przez...

– Dwadzieścia lat?

– Masz dwadzieścia lat? – Pokiwała głową. – To... Dość długo...

– Ja dowiedziałam się o tobie dwa dni temu, więc nie kryję urazy...

Fake DestinyWhere stories live. Discover now