XXXV

470 32 51
                                    


    –  Znam cię? – pyta, ocierając łzy. Widzę w jej oczach niezrozumienie i napominam siebie, żeby tak się na nią nie gapić. Na pytanie dziewczyny, parskam cichym śmiechem, bo takie samo zadałam Thomasowi, który kilka tygodni temu napisał do mnie wiadomość. Zerkam na telefon, ale nie ma wieści od nikogo. Strażacy wciąż walczą z płomieniami. Nie chcę wyobrażać sobie, jakie warunki teraz panują w kopalni, dlatego skupiam się na Hannah.

    – Wysłałaś Thomasowi mój numer. Trzy dni po porwaniu – odpowiadam w końcu i patrzę jak oczy dziewczyny zasnuwa mgła dezorientacji. Patrzy na mnie pytającym wzrokiem, a moje największe obawy właśnie się potwierdzają. Hannah kręci przecząco głową i spuszcza wzrok.

    – Nie, to nie był numer telefonu – mówi cicho.  – To miał być numer paragonu.

     Przymykam powieki i przykładam palce do nasady nosa. Biorę głęboki wdech i wypuszczam cicho powietrze, aby się uspokoić.

    – Nie zdążyłam napisać całego numeru, bo słyszałam jak nadchodzi... Widział jak wysyłam wiadomość... Zabrał mi telefon, ale nic nie powiedział. W ogóle nigdy się nie odezwał... Byłam pewna, że jeśli wyślę ten numer, to Thomas pójdzie na policję i Alan będzie wiedział, o co chodzi... Kim jesteś?

    Otwieram oczy i znowu nasze spojrzenia się spotykają. Dziewczyna wygląda na przestraszoną, a ja... Sama nie wiem. Chyba już nie czuję nic. Nagle jej oczy nieruchomieją, patrząc gdzieś w bok. Na jej twarzy pojawia się najpierw zaskoczenie, a po chwili radość.

    – Richy! –  woła i zrzuca z siebie koc, zrywając się na równe nogi. Podążam za jej spojrzeniem i tylko przez chwilę, dosłownie przez ułamek sekundy, widzę nie jedną osobę, a dwie. Jedna ciągnię drugą, po czym oboje padają na ziemię. Hannah przystaje, nie rozumiejąc, co się dzieje, kiedy FBI otacza ich, przepychając się z sanitariuszami, którzy chcą udzielić im pomocy.

    – Jake – szeptam, obserwując całą bieganine. – Coś ty zrobił? – jęczę zrozpaczona, nie wierząc w to, co widzę.

    Czuję na sobie palące spojrzenie Hannah.  Podchodzi, łapiąc mnie za ramiona, i próbuję zajrzeć w oczy, ale patrzę poza nią jak sanitariusze odpędzają natrętnych mundurowych. Hannah potrząsa mną mocno, zmuszając do spojrzenia na nią. Zagląda w moje przestraszone oczy.

    – Powiedziałaś Jake? – pyta, ale nie otrzymuję mojej odpowiedzi. Wymijam ją i idę w tamtą stronę. Z początku wolno, żeby zorientować się w sytuacji. Wstań Jake, ponaglam go w myślach, ale gdy widzę, że sanitariusz zabierają obydwu na nosze, zaczynam znowu biec.

    – Jake! – wołam, widząc zamazany przez łzy obraz. –  Jake! – krzyczę jeszcze głośniej, a ból w sercu paraliżuje moje ruchy, ale mimo wszystko brnę dalej. Przepycham się przez funkcjonariuszy, nie zważając na oburzone głosy. Dopadam do noszy w chwili, gdy jest już na podnośniku. Ma zamknięte oczy, a na twarzy pokrytej sadzą, maskę tlenową. Przez spaloną bluzę na lewej ręce widzę paskudną żywoczerwoną ranę, pokrywająca praktycznie całą powierzchnie.

    – Proszę odejść! – Jakiś starszy sanitariusz próbuje mnie odepchnąć, ale nie pozwalam na to, ignorując jego oburzenie. Strach łapie mnie za gardło, dusząc, a dławiące, gorące łzy spływają po policzkach.

    –  Cassie, wracaj! – Słyszę rozkazujący głos Alana. Korzystając z tego, że zamarłam w szoku, łapie mnie za rękę i odciąga jak najdalej od karetki.

    – Nie pomożesz mu, a tylko narobisz problemów jemu i sobie – mówi ostro.

    –  Ale...

Tajemnica DuskwoodWhere stories live. Discover now