00

432 28 7
                                    


Rok 1534

Rozstawione świece, których wcale nie było tak mało, miękko oświetlały długie, szczupłe ciało i burze ciemnych loków. Cienie pochodzące z wesoło tańczących płomieni rozgrywały właśnie bitwę na młodej, delikatnej twarzy, szczególnie gdy mięśnie poruszały się co jakiś czas lub gdy usta wykrzywiały się w małym grymasie. Osoba leżąca na całkiem sporym łożu z widocznym znużeniem czytała księgę, marszcząc brew, kiedy nie była pewna któregoś ze słów. Lecz nie można było się aż tak dziwić, wszak łacina nie była dla niego ojczystym językiem, ale poświęcił wiele czasu, aby jak najlepiej się jej nauczyć. Nauczyciele, na których jego rodzice łożyli tak wiele złota przez długi czas, kiedy był młody, naprawdę mu pomogli, ale bez nadzoru wcale nie szło mu tak dobrze, jak podczas takich zajęć.

Ale był już dorosłym mężczyzną, więc musiał radzić sobie samemu z wszelakimi problemami. Nawet takimi prostymi.

Westchnął, mając ochotę odrzucić księgę na bok. Nie zrobił tego jednak, ale pozwolił sobie na coś innego, opadając na miękkie poduszki, żeby zaraz usłyszeć cmokanie.

— Harry, nie ruszaj się, proszę — odezwał się głos dochodzący z innej części pomieszczenia. Tę postać również oświetlały świece, choć nieco słabiej niż osobę, która znajdowała się na łożu. — Chciałbym to skończyć jeszcze w tym stuleciu.

Czytający uniósł się ponownie, wzdychając jeszcze raz, tym razem nieco głośniej, ale wrócił do swojej poprzedniej pozycji.

— Znów mnie malujesz? — zapytał brunet, próbując wrócić swoją uwagą do księgi, choć to wydawało się być niemożliwe, gdy jego wszystkie zmysły momentalnie były gotowe na to, aby skupić się na swoim towarzyszu. — Zająłbyś się w końcu czymś innym, Louis. Nie jestem aż tak ciekawy.

— Dzisiaj rysuję, nie udawaj, że mnie nie widzisz i że nie widzisz różnicy między tymi dwoma technikami — odezwał się tamten, jednak w jego głosie nie wybrzmiewał nawet gram zirytowania. Było to raczej podobne znużenie, jakby odbywali podobną rozmowę już któryś raz i ta nadal toczyła się dokładnie tak samo. Artysta powrócił spojrzeniem na papier, na którym od dłuższego czasu rysował. — Ale będzie szybciej, żebyś nie musiał tak bardzo lamentować.

Ciemne loki prawie podskoczyły z oburzenia, gdy uniósł głowę jeszcze wyżej.

— Lamentuję, bowiem cały czas każesz mi pozować jakbym był rzeźbą, Louis, ale nigdy nie chcesz mi ich pokazać! Chowasz je przede mną, choć zawsze chcę je zobaczyć — odpowiedział ten, brzmiąc na nieco zirytowanego. Ale miał przecież do tego pełne prawo. Tak często był przecież modelem dla artysty, z którym spędzał tak wiele czasu, a nie mógł podziwiać wszystkiego, co ten tworzył.

— Bo żaden nie oddaje w pełni twojego piękna. Gdy stworzę odpowiednie dzieło, wtedy zobaczysz je jako pierwszy, a wiesz, że ja dotrzymuję swojego słowa — odparł Louis, unosząc ponownie wzrok znad swojej pracy. — I naprawdę jesteś zdziwiony, że zajmuje mi to tak wiele czasu, moja miłości? Każdego dnia stajesz się coraz wspanialszy, muszę uwiecznić każdą, nawet najdrobniejszą zmianę.

— Za to nie kupisz choćby bochenka chleba. Sam mówiłeś, że tych obrazów, rysunków, czy cokolwiek danego dnia robisz, nigdy, przenigdy nie sprzedasz. Myślisz, że będę wiecznie łożył na twoje utrzymanie?

Mężczyzna o nieco jaśniejszych włosach uśmiechnął się, odkładając na moment papier na bok.

— Król i inny możni płacą mi wystarczająco, abym nie musiał przejmować takimi drobiazgami, najdroższy, dlatego nie musisz silić się na złośliwości. Zresztą, nie udawaj, wiem, że sam specjalnie kupujesz moje obraz.

✓ | Reminiscence of EternityWhere stories live. Discover now