13

687 25 2
                                    


- Gdy jesteście w szkole, a ja nie mam do kogo gęby otworzyć, nie narzekam. - Julie ustawiła przed mężczyzną talerz z tostami, słuchając tego co mówi, w przeciwieństwie do Gilberta. - Wasze dziwne potrawy połykam w ciszy, cierpiąc wytrwale do zimnej wiosny. Wiecie, że nie lubicie marudzić. Gdy twierdzę, że inni by już dawno wymiękli - czarnoskóry zawiązał w buzi sznurek, który sekundę później przywiązał do drzwi, ignorując śniadanie zaserwowane przez blondynkę. - Jestem gotowy. Zamknij drzwi, Gilbert.

Brunet zdezorientowany spojrzał na przyjaciela z nad książki, a widząc co ten wyprawia natychmiast zaprzeczył.

- To bardzo kiepski pomysł. Idź do lekarza.
- Z powodu bólu zęba? Bądź kumplem, Blythe i zrób to o co proszę.

Brunet przewrócił oczami, ale wstał i trzasnął z całej siły drzwiami, omijając swoją żonę szerokim łukiem. Julie na to bez słowa poklepała cierpiącego mężczyznę po plecach, i wyszła za mężem zabierając książki do szkoły.

I myślała, że ten dzień minie jej tak jak reszta, dopóki Bash nie wbiegł do szkoły w środku lekcji. Gilbert jak i Julie od razu się zerwali z ławek, widząc stan przyjaciela.

- Nie wspomniałeś o bagnie, Gilbert. Czy tam jest lekarz? - Zapytał, kiedy jego przyjaciele weszli za nim do szatni. Julie uniosła brwi, słysząc pytanie czarnoskórego. Blythe przez trzy sekundy nie wiedział co odpowiedzieć, dopóki blondynka nie dotknęła czoła Basha i tym uratowała męża przed odpowiedzią.

- Bash, ty płoniesz! Usiądź, nim zemdlejesz!

Mężczyzna bez dyskusji wykonał jej polecenie, a mąż blondynki usiadł obok niego.
- Nie sądziłem, że będziesz chciał tam iść.
- Podobno żaden wasz lekarz mi nie pomoże.

Przez chwilę zapadła niekomfortowa cisza. I Julie i Gilbert wiedzieli, że to prawda, i chociaż niezwykle ich to bolało nie mogli okłamywać przyjaciela i zaprzeczać.

- Znam lekarza - przypomniał sobie Gilbert. - W Charlottetown.
- Chcę jechać na bagna.
- Bash, to nie miejsce dla ciebie. Tam panuje bezprawie i bieda, i...

Chłopak nie zdążył dokończyć ,kiedy przerwała mu twardo jego żona.
- Jeśli chcę jechać, nie możemy mu zabronić.
- Masz chwilowe zakłócenia łączności między mózgiem i ustami, czy po prostu jesteś głupia?
- Nie możesz powiedzieć, że jestem głupia - oburzyła się dziewczyna, prychając pogardliwie. - Możesz powiedzieć "Moim zdaniem jesteś głupia". To duża różnica.
- Dobra, moim zdaniem jesteś głupia.
- W nosie mam twoje zdanie.

Blythe warknął, wkurzony. Miał dosyć dyskusji z dziewczyną, tym bardziej, że wiedział, że nie wygra.

- Niech będzie. Zawiozę cię Bash, ale najpierw odwiedzimy mojego lekarza. Zbierajmy się - pogonił blondynkę, która uśmiechnęła się zwycięsko.

Siedząc w pociągu cicho rozmawiali. Gilbert wspominał swojego ojca, z którym ostatni raz odbywał podróż pociągiem. Julie siedziała podczas tego cicho, oglądając widoki przez okno. Tak samo milczała, kiedy weszli do gabinetu lekarza, który od razu rozpoznał Gilberta.

- Kupę czasu! A któż to? - Zapytał, patrząc na Basha. Julie zdążył poznać wcześniej, kiedy przychodził do domu Blyth'ów.
- Mój przyjaciel, Sebastian. To nagła sprawa.
- Widzę. - Odpowiedział, prowadząc czarnoskórego na fotel. Ten przez gorączkę jednak nie myślał trzeźwo.

- To oni potrzebują pomocy, doktorze. Raz chcą się zabić, a chwilę później rozmawiają normalnie. Proszę sobie wyobrazić, co czuje żyjąc z tą dwójką na codzień. Jazda jak starą koleją.

Blondynka spojrzała na mężczyznę z podniesionymi brwiami, postanawiając, że później go za to zamorduje. Ale później to później, a jak narazie czekała na diagnozę, kiedy lekarz zaczął go badać.
- Wdała się infekcja. Trzeba założyć szwy.
- Nie chcę być niegrzeczny, ale pójdę do lekarza na bagnach - odezwał się Sebastian, podnosząc się z fotela. Lekarz powstrzymał go jednak jedynym zdaniem.
- Tam golibroda wyrywa zęby zardzewiałymi obcęgami...
- Zmiana planu. Pojedziemy, gdy pan doktor mnie podleczy.

Gilbert skinął głową, zgadzając się. Następnie spojrzał na lekarza, a widząc w jego ręce strzykawkę w sekundzie pobladł i upadł jak długi na ziemię. Julie najpierw spojrzała na chłopaka jak na idiotę, myśląc, że ten udaje. Kiedy jednak zdała sobie sprawę, że jest inaczej, jej śmiech usłyszała chyba cała galaktyka.

- Mówiłem, że ich związek jest powalony? - Zapytał retorycznie Bash zaskoczonego lekarza. - To tyle w tym temacie. Przez ostatnie miesiące nauczyłem się, że Lepiej nie zadawać pytań, bo możemy nie przeżyć odpowiedzi.
- Rozumiem - wydukał mężczyzna, nim zabrał się do pracy, ignorując chłopaka. - Obudzimy go jak już będzie po robocie - wyjaśnił. I faktycznie tak zrobił.

Kiedy tylko doktor przyłożył Blyth'owi solę trzeźwiące do nosa, ten natychmiast się obudził, podrywając do góry.

- Medycyna chyba nie jest dla ciebie. - Stwierdził prześmiewczo, kiedy zauważył, że Gilbert jest już wśród żywych.
- Co się stało?
- Zemdlałeś. Jesteś pewny, że chcesz zostać lekarzem?
- Chłopak ma dryg - wtrącił się Bash, wstając z fotela. - Zazwyczaj. Siedzi z nosem w książkach.

Lekarz uniósł brwi w geście niedowierzania. To co zdziwiło go jeszcze bardziej, to pytanie które chłopak zadał minutę później.

- Doktorze, szuka pan ucznia? Mógłbym panu pomagać w zamian za cenne rady. Obiecuję, że nie będę mdlał.
- Z przyjemnością - zgodził się po dłuższej chwili zastanowienia, wywołując tym zdziwienie z kolei u Julie.
- Jedziemy na bagna! - Pośpieszył ich nagle Bash, niecierpliwąc się.
- Śpieszno ci do tych slamsów...
- Wierzę, że tam czarni tańczą na śniegu - odpowiedział lekarzowi, śmiejąc się sam z siebie. I Julie również nie mogła powstrzymać uśmiechu, który cisnął jej się na usta, kiedy widziała pijanego Basha.
- Nalewka z opium działa...
- Ile jestem winnien?
- Nic, jeśli Gilbert posprząta. Mam czas przed kolejnym pacjentem.

Blondynka wręcz zauważyła, jak nad głową jej męża pojawia się świecąca żaróweczka.
- Przyjdziecie za godzinę? - Zapytał.
- Odbierz mnie. Jeśli mnie znajdziesz... wtopie się w tłum.
- A ja pójdę do sklepu. Chcesz coś?
- Żebyś nie wracała - poprosił Blythe, a dziewczyna posłała mu wyzywające spojrzenie, nim wyszła razem z Bashem.

Czterdzieści minut później wróciła do męża, który już prawie skończył. Następnie z kolei ruszyli na bagna, przekomarzając się. Trwało do do momentu, kiedy znaleźli się na miejscu i zaczęli szukać Basha. Dopiero pół godziny później znaleźli go, w pralni, na wpół rozebranego.

- Wszędzie cię szukamy! - Oznajmił mu Gilbert, ale kiedy zobaczył jego stan, zmarszczył brwi zaskoczony. - Czemu stoisz bez spodni wśród pań?
- Uśmiechnęło się do mnie szczęście! To moi przyjaciele i wspólnicy. Gilbert i Julie Blythe.
- Rodzeństwo?
- Małżeństwo. Z przypadku - dodała blondynka, uśmiechając się do młodej, ładnej, czarnoskórej kobiety. Ta skinęła głową, chociaż nie do końca zrozumiała.
- A pan?
- Sebastian, ale może być Bash.
- Pociąg odjeżdża dopiero jutro. Polecą nam panie hotel? - Poprosił Gilbert, zerkając na zegarek.
- Dla czarnoskórych? Powodzenia.
- Znam kobietę, która wynajmuje pokój ludziom w opałach. - Powiedziała czarnoskóra, która jak się później okazało nazywa się Mary.

To ona przyjęła ich pod dach. Co prawda musieli się zmieścić w trójkę w jednym pokoju, ale starali się nie narzekać. Julie załapała więź z Mary, kiedy pomagała przygotować jej kolację. Czarnoskóra już zrozumiała dlaczego "małżeństwo z przypadku" tak się nazywało. Po ich dwóch kłótniach które mieli tego wieczoru, nie miała już żadnych pytań.

Teraz właśnie zapukała do drzwi ich pokoju, wchodząc do środka.
- Wszystko w porządku? Nie zgłodnieliście?
- Dziękujemy za kąpiel - powiedział Gilbert, wskazując głową na Basha. Ten nie mógł się powstrzymać, i dodał coś od siebie.
- Jesteś aniołem...
- Przyniosłam rachunek.

Bash wstał, i wyciągnął z portfela sporą sumę podając ją kobiecie.
- To za dużo...
- Liczę na śniadanie.
- A gotuję nieźle. - Zauważyła, zabierając pieniądze. - Dobrej nocy - dodała, wychodząc. Przez parę sekund panowała cisza, dopóki Blythe nie postanowił pośmiać się z przyjaciela.

- Dzięki Ci, aniele - przedrzeźnił go, na co Julie walnęła go łokciem w brzuch.
- Kiedyś cię zamorduje, Gilbert.
- To mój mąż, mam pierwszeństwo. - Wtrąciła, zirytowana zachowaniem chłopaka.
- Nie pytałem.
- Jasne, że nie. Nikt nie podejrzewa cię o nadmiar uprzejmości.
- No nie, znowu? - Westchnął Bash, mając już dość. Trzeciej kłótni tego wieczoru nie zniesie.

I hate you, loveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz