6

851 28 0
                                    

- Wyglądasz cudownie! - Ekscytowała się Gabrielle, zakładając siostrze welon. Dziewczyna była już gotowa na ceremonię, która miała zacząć się za zaledwie pół godziny. Mówiąc "gotowa" miała na myśli, fizycznie. Bo psychicznie nadal nie mogła przetworzyć tego, że za głupie trzydzieści minut jej nazwisko zmieni się na Blythe.

- Boję się - wyznała, przygryzając wargę.
- Ja też. Zastanawiam się, czy dożyjecie z Gilbertem jutra.
- Nie żartuj.
- Och, Julie, nie będzie tak źle. W końcu przeciwieństwa się przyciągają, no nie?
- Tak, ale miłość to chemia, a nie fizyka.
- Miłość, jest tym, czym chcesz żeby była. Po za tym, od kiedy zależy ci na uczuciu od Blythe'a?
- Nie wiem. Chyba jestem chora. Nie możemy przełożyć tego ślubu? Na, no nie wiem, czterdziestego grudnia?

Gabrielle jedynie przewróciła oczami, mając już po dziurki w nosie dramatyzowanie swojej siostry. Rozumiała ją, naturalnie, ale to wcale nie pomagało jej lepiej znosić. Na szczęście nie musiała już długo jej słuchać, bo do pomieszczenia wszedł ich ojciec, wyjątkowo zadowolony.

- Chodźmy, Julie. Powóz już czeka.

Blondynka posłała nienawiste spojrzenie swojemu ojcu, a mimo to zanim poszła. Gabrielle dziękowała w myślach Bogu, że jedzie osobnym powozem, bo najprawdopodobniej w tym z Julie będzie trzecia wojna światowa.

A przynajmniej tak zakładała, ale Julie miała inne plany. Przez całą drogę milczała, wpatrując się w okno. Chciała dać ojcu do zrozumienia, jak bardzo ją zawiódł, ale ten cicho nucił pod nosem, kompletnie nie przejmując się ponurą atmosferą. I najprawdopodobniej tylko dzięki swojej umiejętności ignorowania wszystkiego dookoła przetrwał do ceremonii.

Blondynka stanęła przed kościołem, trzymając pod rękę mężczyznę, który zgotował jej ten los. Patrzyła w zamknięte drzwi kościoła, zastanawiając się, czy są jeszcze jakiekolwiek szansę na ucieczkę. Nie było.

Wynajęty chór zaczął grać i śpiewać, a dwóch wujków dziewczyny otworzyło drzwi. Blondynka ruszyła w tempie żółwia do ołtarza, patrząc tylko i wyłącznie na Gilberta Blythe'a.

Chłopak nawet nie drgnął. Był zbyt zapatrzony na dziewczynę, która za parę sekund miała stać się jego żoną. Była piękna, bardzo. Ale co z tego, skoro charakterem przypominała aktywny wulkan? Wiedział, że nie uda im się unikać. Będą się codziennie widywać. Spać w tym samym łóżku, i rano budzić się obok siebie. Jeść przy tym samym stole, i kupować jedzenie na ten sam rachunek. Chodzić razem do szkoły, i uczyć się po lekcjach we dwójkę. I nie chciałby, żeby przy tym się ciągle kłócili. Właściwie, odkąd to małżeństwo zostało podpisane, między nimi już nie było tej samej nienawiści i rywalizacji co wcześniej. Oboje zrozumieli, że muszą współpracować. Ale jak będzie wyglądać to teraz, po ślubie? Pozabijają się, czy będą perfekcyjną parą? A może nadal będą odgrywać ten teatrzyk, i będą dla siebie mili przy innych? Od ich pocałunku na zaręczynach patrzyli na siebie inaczej, ale czy to coś zmieniało? Nie wiedział.

Julie za to wiedziała, że chce żeby już było po wszystkim. Kiedy stanęła obok narzeczonego, ksiądz zaczął prowadzić ceremonię, mówiąc te wszystkie formułki, które dla tej dwójki nie miały żadnego znaczenia. W końcu to wszystko jedynie przedstawienie. A przynajmniej to sobie uparcie wmawiali.

- Czy ty, Gilbercie Blycie, bierzesz sobie tą kobietę na żonę?

Chłopak spojrzał na swojego ojca, który siedział w pierwszej ławce. Patrzył on na syna z nadzieją, przez którą ten już dłużej się nie wahał.

- Biorę.
- A ty, Julie Bennet, bierzesz sobie tego mężczyznę na męża?

Dziewczyna nie patrzyła na rodzinę. Wiedziała, że nie ma to sensu, bo jedyne co zobaczy to nakaz w ich oczach. Zamiast tego spojrzała w oczy Gilbertowi, licząc, że ujrzy w nich coś więcej oprócz nienawiści. I zobaczyła. Emocje, której nie potrafiła zidentyfikować. A to dało jej nadzieję, że może jednak chłopak nie myśli jedynie o sposobie w jaki ją otruć.

I hate you, loveWhere stories live. Discover now