2

867 33 10
                                    

- Naprawdę muszę? Jest sobota mamo! Chciałam spędzić czas z Anią i Ruby.
- John jest chory, skarbie. Musimy korzystać z jego obecności, póki jeszcze możemy.

Julie westchnęła ciężko. Było jej przykro z powodu pana Blythe'a, ale to nie był dla niej wystarczający powód, żeby musieć się męczyć przez dwie godziny z Gilbertem. A tak niestety to wyglądało. Jej mama i tata zawsze posyłali ją i bruneta na górę, do pokoju chłopaka. I wcale nie zrażało ich to, że najczęściej kończyło się to ogromną kłótnią.

- Witaj, John - przywitała się Emily, a zaraz po niej zrobił to Filip. Julie uśmiechnęła się delikatnie, co zazwyczaj wystarczało. Tym razem jednak John mocno ją przytulił, powodując tym szok u Gilberta. Dziewczyna cicho zaśmiała się z miny chłopaka, bo była ona bezcenna. Ten natychmiast się zreflektował, i odchrząknął głośno, zwracając na siebie uwagę.

- Dobra dzieciaki, idźcie do siebie. Dorośli muszą porozmawiać.

"Dzieciaki" uśmiechnęły się sztucznie, i patrząc na siebie z mordem w oczach weszły po schodach na górę, kierując się do pokoju Gilberta.

Julie jak to miała w zwyczaju usiadła na fotelu w kącie, a Gilbert położył się na łóżku, łapiąc w dłoń książkę. I blondynka również mogłaby go zignorować tak dobrze, jak on ją, ale dzisiaj wyjątkowo miała ochotę się wyżyć. I pewnie dlatego zaczęła bezsensowną, niezbyt uprzejmą rozmowę, która jeszcze bardziej popsuła im humory.

- Dzisiaj jest cudownie zły dzień, nieprawdaż?
Musimy się widzieć, jakby nie wystarczały te godziny w szkole, w których muszę dzielić powietrze akurat z tobą...

Blythe przewrócił oczami, ale odpowiedział.

- Tak, a w dodatku mi się śniłaś.
- Naprawdę?
- Resztę nocy spałem z zapaloną lampą. Nie pamiętam kiedy ostatni raz się tak bałem.

Blondynka prychnęła zdenerwowana, podczas kiedy Gilbert uśmiechnął się w myślach, na swoje małe kłamstwo. Owszem, dziewczyna mu się śniła, ale nie był to koszmar - wręcz przeciwnie. W tym śnie wyglądała jak anioł. Uśmiechała się w jego stronę miło, z tymi swoimi psotnymi iskierkami w oczach. Miała na sobie białą sukienkę, a na jej głowie był wianek ze świeżych kwiatów. I Blythe nigdy by się do tego nie przyznał, ale tego ranka obudził się w wyśmienitym humorze.

W przeciwieństwie do swojego ojca, który właśnie rozmawiał z Bennetami.

- Myśleliśmy nad twoim życzeniem. - Wyznał Filip, zerkając na żonę, aby kontynuowała temat.
- Chcesz dla swojego syna kogoś, kto będzie z nim już związany na zawsze. Jak wszyscy wiemy, przyjaciele nie zawsze spełniają tą rolę. Małżonek natomiast już tak.
- Chcę dla Gilberta żony - podsumował John, zastanawiając się, co jego przyjaciele wymyślili.
- Nie możemy zmusić losowej dziewczyny żeby nawiązała jakąś bliższą relację z Gilbertem, oraz nie możemy do tego zmuszać też i jego. Mamy jednak kontrolę nad własnymi dziećmi, i ty masz nad swoim synem, a więc sprawa jest w naszych rękach, John.
- Proponujesz, żeby Gilbert wziął za żonę którąś z twoich córek?

Blythe był zdziwiony. Ten pomysł nawet nie przeszedł mu przez myśl. Tym bardziej, że Gabrielle była starsza od Gilberta, a Julie nie mogła się z nim pogodzić. Zamiast odpowiedzi, Filip wyciągnął z marynarki kartkę, oddając ją przyjacielowi.

- Zaaranżowane małżeństwo...- westchnął chory, coraz bardziej zaskoczony. - A jakie korzyści mielibyście wy?
- Cóż, mielibyśmy pewność, że Julie będzie miała pod dostatkiem pieniędzy i niczego jej nie zabraknie. To by nam wystarczyło, już nie mówiąc o tym, że przecież nam też będzie się należało wiano.

Z jednej strony, po chwilowym przemyśleniu, pomysł wydał się Johnowi być genialny, a zresztą, był jedyną opcją. Z drugiej jednak nie chciał tego robić. To by go uspokoiło, ale jego syn na pewno by tego nie poparł. Tym bardziej, że na umowie widniało imię Julie. Ma więc do wyboru dwie opcje - albo się zgodzić, i spać spokojnie ale zmierzyć się z gniewem Gilberta, albo odrzucić propozycję i zostawić go samego jak palec.

John złapał się za głowę, kiedy nagle poczuł w niej ogromny, promieniujący ból. Wzrok mu się zamazał, a nogi natychmiastowo ugięły. Filip w ostatniej sekundzie go złapał i przytrzymał, przerażony sadzając przyjaciela na kanapie.

- Podaj mi pióro - wyszeptał chory, a zmartwiona Emily natychmiast wykonała jego prośbę. John jednym ruchem dłoni podpisał się pod umową, która za niedługo obróci życie dwóch nastolatków o sto osiemdziesiąt stopni.

++++++++++++++++++++++++++++++++++
A ten rozdział zawdzięczacie mojej pani od biologii, która zachorowała godzinę przed lekcją i nam ją odwołali. Piszcie w komentarzach jak go oceniacie :)

I hate you, loveWhere stories live. Discover now