ROZDZIAŁ XXVII - VINCENT

1.8K 52 2
                                    

Opuszczając posiadłość Marcosa, coraz trudniej było mi utrzymać neutralny wyraz twarzy. Kiedy znalazłem się na podjeździe splunąłem nagromadzoną śliną z ustach prosto na ziemię. Jak na zawołanie, obok mojego ramienia pojawił się Antonio, który zapytał szeptem o kobietę, która tkwiła w domu Marcosa.

— Co z Grace? — Nie spoglądając na niego nawet przelotnie, uniosłem dłoń i ucieszając go tym gestem. To nie było miejsce na tego typu rozmowy. Tym bardziej, że na terenie posiadłości roiło się od uzbrojonych mężczyzn, którzy zapewne nie zawahaliby się, by powystrzelać cały magazynek w nasze ciała.

— Wracamy do domu. Teraz. — Wysyczałem przez zęby. Byłem cholernie zły, ale nie chciałem by ktokolwiek to zauważył. Wystarczyło mi, że moją złość i frustrację widział Antonio.

Bez słowa wsiadłem do samochodu, opierając dłonie o skórzaną kierownicę. Spojrzałem w lusterko wsteczne, obserwując wyjeżdżające z posesji samochody swoich ludzi. Ciężko było mi opuścić to miejsce, bo wiedziałem, że zostawiam w nim Grace. Wierzyłem jednak w jej siłę i miałem nadzieję, że wyjdzie z tej patowej sytuacji bez większego szwanku.
Zastanawiałem się jedynie co takiego wymyśliła. Wiedziałem, że ma przy sobie broń, którą zabrała z mojego domu. Nie sądziłem jednak, że będzie w stanie wymierzyć nią w Marcosa i pozbawić go życia. Była zbyt słaba, abstrachując od tego, że istniało małe prawdopodobieństwo, że wniesie ją na posiadłość jego domu. Marcos nie był idiotą. Przez chwilę pomyślałem nawet o tym, że znalazł broń i skrzywdzi nią Grace. Ale zaatakowanie go na jego własnym terytorium, bez odpowiedniego przygotowania i bez wystarczającej ilości ludzi, było czystym samobójstwem. Miałem niecałe dwa kwadranse, by wymyślić skuteczny plan, nim dotrę do domu. Musiałem uspokoić rozszalałe myśli i pozbierać je w jedność. Trzeźwość umysłu była mi teraz cholernie potrzebna. Kiedy siedziałem w gabinecie Marcosa, wydawał on mi się spokojny i rozluźniony. Nie wyglądał na człowieka, który parę godzin wcześniej przyłapał Grace na intrydze. Pozostawała mi, więc jedynie nadzieja, która umiera ostatnia.
Grace musiała przeżyć, a ja wierzyłem w to tak mocno, że nie dopuszczałem do siebie innego scenariusza.
Zaczynałem lubić tą wredną, małą istotę. I nie wybiegałem za bardzo w przyszłość, ale chciałam, by jeszcze przez następne dni, a może lata truła mi życie swoją obecnością.

〰️

Ładowałem magazynek pistoletu, nie jednego lecz dwóch. Czułem w kościach, że dzisiejsza noc może skończyć się dla mnie tragicznie. Życie bliskich mi osób może zostać nadszarpnięte. Liczyłem się z tym, że niektórzy mogą zostać ranni, cierpiąc z mojego powodu i poświęcając się dla mnie.
Nikogo jednak do niczego nie zmuszałem. Byliśmy jak rodzina, która wskoczyłaby za sobą w ogień.

— Panowie, nadszedł czas, w którym możecie wybrać. — Zacząłem przemowę, siadając na skraju biurka. Przyglądałem się bratu, kuzynowi, Enrico i całej reszcie, którzy stali naprzeciwko mnie, zapinając i poprawiając kamizelki kuloodporne. — Za godzinę nie będzie odwrotu.

Nie byłem w stanie nawet zliczyć ilu mężczyzn stało w tym pomieszczeniu. Jednak byłem im niesamowicie wdzięczny. Pomimo ryzyka żaden nie zdecydował się odejść. Niektórzy byli młodzi, nie mieli rodzin albo najzwyczajniej w świecie popadli w złe towarzystwo, a ja wyciągnąłem w ich stronę pomocną dłoń. W takim dniu, stawałem się dla nich jedynym oparciem. Spojrzałem na Enrico, który miał narzeczoną, ale nawet on nie zawahał się przede mną. Wielu z moich żołnierzy miało kilkoro dzieci, żony a i tak stali tu, przede mną, dumnie prostując swe piersi.

— Szefie, do śmierci. — Enrico podszedł do mnie, by po przyjacielsku poklepać mnie w ramię. Spod lekko zmrużonych powiek spojrzałem na towarzystwo. Byłem dumny, że przy moim boku było tylu walecznych ludzi.
Marcos zapewne również posiadał liczne oddziały, jednak pozostawała mi nadzieja, że wykorzystamy moment jego dezorientacji. 

You'll be mine [18+]Where stories live. Discover now