ROZDZIAŁ VI - VINCENT

2.8K 82 4
                                    

„Niektóre kobiety są po to, by je wielbić, inne - żeby je bzykać. Problem mężczyzn polega na tym, że ciągle mylą pierwsze z drugimi.”

Jonathan Carroll

— Vincent, poznamy Twoje zdanie? — Niewzruszony, spojrzałem na swojego kuzyna, który wyczekująco spoglądał na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Odchrząknąłem, poprawiając kołnierzyk przy czarnej koszuli, która przylegała do mojego ciała. Parę chwil zajęło mi zorientowanie się o czym rozmawialiśmy przed kiloma minutami, nim pogrążyłem się, myśląc o Grace. Ta kobieta, irytowała mnie jak nikt inny. Z jednej strony jej niewinności i głupota, powodowała u mnie złość, natomiast odważna postawa, wzbudzała lekki podziw. Do tej pory na swej drodze spotykałem tylko dwa rodzaje niewiast.

Były to kobiety, niewinne i beznadziejnie uległe, które każde moje słowo brały na poważnie, a sprzeciwienie się mnie traktowały jako najgorsze zło. Druga grupa kobiet, to z reguły kobiety, które były żonami, bądź córkami innych mężczyzn powiązanych z mafią. One urodzone, wychowane i znające świat, który je otaczał, były znacznie poważniejsze i nie bały się podniesionych głosów, bądź niebezpiecznych zachowań.

Grace była ich mieszanką. Byłem jej ciekawy, bo z jednej strony świat, do którego pchnął ją jej własny brat, był dla niej zupełnie obcy. Daleki od sielanki, w której żyła do tej pory. Podejrzewałem, że sceny z którymi mierzyłem się na codzień, czytała jedynie w tanich romansach. Jednak życie pisze dla nas różne scenariusze, a kobieta o brązowych włosach, miała przekonać się na własnej skórze, jak to jest znaleźć się w epicentrium samego piekła.

— Vincent, klient oczekuję od nas dziesięciu ton kokainy. Na za tydzień. Płaci podwójnie.

Kokaina.

Tydzień.

Podwójna stawka.

— Więc, w czym problem? — Zapytałem, rzucając okiem na leżące przede mną papiery.

— Rodriguez śmierdzi mi na kilometr, obawiam się, że idiota próbuję Cię wykiwać. Poczuł się zbyt pewnie. — Franco chwycił w dłoń szklankę, wypełnioną na dnie bursztynowym płynem. Spojrzałem po kolei na każdego z siedzących mężczyzn, w pomieszczeniu głównego magazynu.

Franco, wzruszył ramionami, popijając whisky. Enrico, jeden z moich najlepszych ludzi, specjalizujący się w eliminowaniu nieprzyjaciół, przemierzał szerokość pomieszczenia. I po jego wyrazie twarzy, byłem przekonany, że myśli nad czymś poważnym. Chciałem poznać jego myśli, dlatego zapytałem o to co siedziało w mojej głowie.

— Enrico, co o tym myślisz?

— Przyjacielu. — Zaczął, a ja kiwnąłem głową. Znaliśmy się od kilkunastu lat, dlatego nie bez powodu nazwał mnie swoim przyjacielem. Chociaż nie należałem do ludzi, którzy zbytnio spoufalali się z innymi, nieśmiało mógłbym stwierdzić, że traktowałem go jako bardzo dobrego znajomego. — Myślę, że warto złożyć wizytę Rodriguezowi.

— Też tak sądzę. — Zgodziłem się z nim. — W takim razie, jutro wieczorem lecimy na wakacje do Meksyku.

Uśmiechnąłem się pod nosem, obracając w palcach nóż kastetowy, który oprocz pistoletu zawsze trzymałem w kieszeni swoich spodni. Czekały mnie wakacje, ale jeśli przypuszczenia Franco i Enrico się sprawdzą, będę musiał wykonać egzekucję na głównym dostawcy kokainy z Meksyku. Poczułem w kościach nutkę adrenaliny, która przyjemnie rozpłynęła się układem krwionośnym po moim całym ciele. Upiłem łyk gorzkiej, lekko ciepłej whisky, krzywiąc się przy tym nieznacznie.

You'll be mine [18+]Where stories live. Discover now