ROZDZIAŁ IV - VINCENT

2.9K 83 2
                                    

Można uciekać i uciekać w nieskończoność, ale prawda jest taka, że wszędzie tam, gdzie się zatrzymasz, dopadnie Cię Twoje życie.”

Cecelia Ahern – Na końcu tęczy

Strach wymalowany w oczach Grace, w momencie w którym uderzyła mnie otwartą dłonią, na długo pozostanie w mojej pamięci. Była kobietą niezwykle odważną. Na palcach jednej ręki mógłbym policzyć ile kobiet podniosło na mnie głos, ale jeszcze żadna nigdy, nie licząc mojej matki, nie obdarzyła mnie uderzeniem.
I umówmy się, wiele razy odczuwałem ból, który powodował, że prawie mdlałem. Dotyk Grace, wydawał się nad wyraz przyjemny,  a sam atak bardzo delikatny.
I choć w pierwszej chwili, chciałem surową ją ukarać, tak jak powinienem był to zrobić. By pokazać jej, że popełniła błąd, by zaznaczyć swoje i równocześnie jej miejsce, a przede wszystkim by ostrzec ją... w porę się opamiętałem. Kiedy byłem jeszcze dzieckiem, Ojciec wpajał mi jedną strategiczną zasadę półświatku, w którym się obracałem, do głowy.

Zemsta, choć nie wiadomo jak surowa, zawsze najlepiej smakuje na chłodno, w momencie w którym wróg, nie spodziewa się naszego ataku, zaskoczysz go i zadasz mu najwięcej bólu.

Tej zasady trzymałem się w swoim życiu, w większości przypadkach i szczerze musiałem przyznać, że działała wyśmienicie. Grace była całkiem inna niż kobiety, z którymi obcowałem do tej pory. Miała delikatne rysy, duże brązowe oczy i mały zadarty nosek. Przygryzłem wargę, uświadamiając sobie jej duże i pełne usta, oplatające główkę mojego penisa. Te myśli, niebezpiecznie często pojawiały się w mojej głowie. I obawiałem się, że któregoś dnia, puszczą mi hamulce, a Grace wyląduje w mojej sypialni, pozbawiona jakichkolwiek ubrań. Musiałem przestać myśleć o niej jak o potencjalnej partnerce seksualnej. Kto wie, być może spełniłaby moje oczekiwania seksualne, a wtedy trudniej byłoby mi się jej pozbyć.

— Vincent, zejdź na ziemię.

Uniosłem głowę, słysząc dobrze znany mi głos. W swoim gabinecie ujrzałem jednego z najbliższych mi ludzi. Francesco LeGatto, był moim najbliższym kuzynem. Synem, brata mojego ojca. Inteligentny i niezwykle niebezpieczny. Ufałem mu w stu procentach, jeśli chodziło o dopilnowanie interesów. Miał jednak lekką rękę do kobiet, szybkich samochodów i pieniędzy. Pławił się w luksusie i w najgorszych snach, nie dopuszczał do siebie, że kiedyś może je stracić. Tak naprawdę, nawet ja w to nie wierzyłem.

— Witaj, bracie. — Uśmiechnąłem się, podchodząc do Franco, witając się z nim w braterskim uścisku. Pomimo tego, że nie był moim rodzonym bratem, traktowałem go na równi z Antoniem.
Bez względu na sytuację, zawsze potrafił ją trzeźwo ocenić i doradzić.

Ludzie tacy jak on, w moim świecie byli na wagę złota. Zaufani ludzie w tak niebezpiecznym towarzystwie, cenniejsi byli niż cokolwiek innego. Gestem dłoni wskazałem stojący nieopodal fotel, zapraszając tym samym Franco do tego, by usiadł na miejscu. Lekkim kiwnięciem głowy, podziękował za zaproszenie i wygodnie rozsiadł się w fotelu.

— Wchodząc do Twojego domu, natknąłem się na pewną uroczą kobietę. Kto to, Vincent? — Dostrzegalny błysk w oku, mojego towarzysza utwierdził mnie w przekonaniu, że mówił o Grace. Mogłem zarzucić jej wiele. Niewyparzony język i hardą postawę, która nie raz i nie dwa sprowadzi na nią kłopoty. Jednak braku urody zarzucić jej nie mogłem.

— Grace. — Odpowiedziałem, wzruszając ramionami. Franco uśmiechnął się do mnie szerzej, poprawiając swoją pozycję na fotelu.

— Gości w Twojej sypialni? — Zapytał, choć nie zaczekał aż odpowiem. — Żałuję, że wcześniej jej nie spotkałem. — Dodał cichym szeptem.

You'll be mine [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz