17🍩

1.8K 289 28
                                    

Usta Remusa otworzyły się bezwiednie, gdy zobaczył swoją żonę w umówionym miejscu. Wyglądała obłędnie. Miała na sobie długi, jasnobrązowy płaszcz, a pod nim czarną sukienkę z golfem. Jej włosy, rozpuszczone i pofalowane, zdawały się lśnić, choć niebo było szarobure, a przez chmury nie przebijały się żadne promienie słońca. Gdy do niego podchodzila, czuł się co najmniej, jakby spotkał wilę.

- Jak pięknie wyglądasz - powiedział, kiedy przyciągała go do siebie, by przywitać go pocałunkiem.

- Randka w końcu, nie? - Zaśmiała się. - Tyle mi dałeś tych upiększaczy na urodziny, że teraz korzystanie z nich wszystkich to taki mój codzienny rytuał.

To, że Remus był przeszczęśliwy na te słowa, stanowiło niedopowiedzenie.

- Tak się cieszę, że ci służą.

Ruszyli razem do Trzech Mioteł, bo choć Ether marzyła się randka w plenerze, zgodnie stwierdzili, że pogoda nie była najlepsza.

- Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byliśmy na takiej randce - powiedziała podekscytowana tuż po tym, jak złożyli swoje zamówienie. Remus posłał jej szeroki uśmiech, na tamtą chwilę zapominając o wszelkich zmartwieniach, nawet o bólu wciąż męczącym go po przemianie.

Ether tryskała radością, taką, jakiej jej mąż dawno u niej nie widział. Pożałował wtedy, że nie zasugerował tego spotkania znacznie wcześniej.

- Przypomnij mi, że tak przed piątą będę musiał wrócić do zamku... Obiecałem jednej uczennicy, że jeszcze jej coś wyjaśnię.

- No oczywiście, panie profesorze - powiedziała od razu Ether, po czym wyciągnęła rękę, by dotknąć jego policzka, jak zwykle chropowatego pod jej opuszkami. - Jestem z ciebie taka dumna.

- To już chyba nic więcej mi nie trzeba.

- Trzeba, trzeba. - Ether wskazała na swoją torbę, którą położyła na siedzeniu obok siebie. - Mam kolejną paczkę bułek i innych słodkości dla ciebie.

- No dobrze. Tego mi rzeczywiście potrzeba - przyznał. - To opowiadaj... Co mnie ominęło z domu?

Randka z Ether przypomniała Remusowi dawne lata i wprawiła go w szczególnie dobry nastrój, który był mu potrzebny, bo jeszcze tego samego dnia miał otrzymać niemiłe wieści.

Wracał do zamku z całą dostawą smakołyków, prosto do swojego gabinetu, gdzie naprawdę czekało go wcześniej umówione spotkanie z szóstoklasistką z Ravenclaw. Nie miał nic przeciwko temu, by pomóc jej po godzinach - starał się być takim nauczycielem, jakiego sam chciałby kiedyś mieć, a jakim zazwyczaj była McGonagall.

- Jeszcze raz panu dziękuję za to tłumaczenie, profesorze - mówiła podekscytowana dziewczyna po długiej rozmowie z Lupinem o śmierciotulach i kilku innych, niebezpiecznych stworzeniach, które czasem wykorzystywano w czarnej magii. - Przez pana zaczynam się zastanawiać, czy jednak nie wolałabym pójść bardziej w obronę niż w alchemię.

Lupin spojrzał na czarnowłosą dziewczynę znad swojego biurka i nie potrafił powstrzymać uśmiechu. Wiedzieć, że ktoś doceniał twoją pracę, chciał czerpać wiedzę, naprawdę cię słuchał... Przynosiło mu to nieopisywalnie dużo radości. Zaczął się zastanawiać, czy zostanie nauczycielem nie było mu jednak pisane.

- Nie ma za co, Beo - powiedział wreszcie, różdżką zbierając rzeczy ze swojego biurka. - Choć tak jak ci mówiłem, nie jestem ekspertem od magicznych stworzeń, więc powinnaś jeszcze sięgnąć jeszcze po książkę Newta albo Jenny Scamanderów.

- Że ja w ogóle o tym nie pomyślałam... - Dziewczyna złapała się za głowę. - A to takie oczywiste.

Lupin zaśmiał się pod nosem.

- Moja żona często powtarza, że najtrudniej zauważyć nam to, co jest najbardziej oczywiste.

- Pana żona...? - wypaliła Krukonka, po czym zbladła wyraźnie. - Znaczy...

- Wiem, nie wyglądam na męża - przyznał Remus bez zawahania, nieświadomie unosząc rękę, na której miał obrączkę. Nie nosił jej codziennie ze względu na strach przed zgubieniem jej gdzieś w szkole, lecz tamtego dnia włożył ją specjalnie na tę małą randkę z żoną.

- Znaczy, nie miałam na myśli niczego takiego!

- Spokojnie, Beo, nic się nie stało - przekonywał Remus, po czym wyjrzał nieznacznie wyjrzał przez okno, chcąc zmienić temat. - Straszna ulewa znowu dzisiaj... Robi się niebezpiecznie, nawet nie widać dementorów przy takiej pogodzie.

- Jak to... To pan nic nie wie? - zapytała zaskoczona dziewczyna, poprawiając swój niebieski sweter.

Na te słowa Remus gwałtownie odwrócił głowę w stronę uczennicy, unosząc brew.

- O czym?

- Profesor Dumbledore wyrzucił dementorów ze szkoły. W czasie meczu wtargnęli na boisko. Harry Potter spadł z miotły i stracił przytomność.

Remusa ścisnęło w sercu. Na Merlina, gdyby Ether o tym usłyszała, chyba by oszalała ze zmartwienia.

Nie... Tylko nie Harry...

- Och, nie miałem pojęcia, w czasie meczu... Nie czułem się najlepiej. Czy z Harrym wszystko w porządku?

- Nie jestem pewna, chyba wciąż jest w skrzydle szpitalnym - wyjaśniła Bea. - Ale jego miotłę roztrzaskała Bijąca Wierzba.

To ostatnie zdanie dobiło Remusa jeszcze bardziej. W tamtej chwili poczuł się wręcz współodpowiedzialny za zniszczenie miotły Harry'ego, bo przecież gdyby nie on, ta wierzba nigdy nie zostałaby posadzona...

- Cóż... - Wziął głęboki wdech, starając się zachowywać spokojnie przed uczennicą. - Dziękuję za informację, Beo. Nie będę cię dłużej zatrzymywał, zaraz kolacja.

To była wersja dyplomatyczna. Prawdziwa wersja myśli Lupina była taka, że dam chciał jak najszybciej dostać się do Wielkiej Sali i wypytać McGonagall o to, co się stało. Ona potwierdziła słowa uczennicy, co niemalże złamało mu serce.

Lupin wiedział, że teraz musiał mu jakoś pomóc, czuł wręcz, jak Lily i James go o to prosili. Postanowił to zrobić od razu po jego najbliższej lekcji z Harrym i na razie nie wspominać o niczym swojej żonie, by jej nie martwić, zwłaszcza po tym, jak opowiadała mu, że momentami czuje się w domu strasznie samotna.

Tak jak się spodziewał, Snape dał jego uczniom popalić. Gdy tylko Remus wrócił do pracy, wciąż wyglądając na nieco chorego, ale czując się już znacznie lepiej, uczniowie natychmiast zaczęli skarżyć mu się na jego zastępcę. Wcale go nie zdziwiło, że Snape zadał im wypracowanie o wilkołakach - to była kolejna szpila z jego strony, ale Lupin postanowił tylko nadstawić drugi policzek i nie myśleć o tym, co w tej sytuacji zrobiliby Ether lub Syriusz, który też ostatnio ciągle siedział mu w głowie. Najważniejsze było jednak dobro uczniów, więc obiecał im, że porozmawia ze swoim zastępcą, choć dobrze wiedział, jak ta rozmowa będzie wyglądać.

Jeszcze ważniejszy dla Remusa był jednak Harry. Choć na szczęście Madame Pomfrey z łatwością pomogła mu wydobrzeć, nie sprawiło to, że Lupin martwił się o niego jakkolwiek niej. Kolejne spotkanie z dementorami już i tak wymęczonego chłopaka nie mogło stanowić niczego dobrego. Remus przrd snem układał sobie to, co mu powie, zastanawiał się, co będzie najlepszym słowem na pocieszenie...

I jak choć na chwilę zastąpi mu Jamesa.

Czekolada Upolowana • Remus LupinWhere stories live. Discover now