ROZDZIAŁ 14.

89 21 21
                                    

Kiedy stanął przed domem, dochodziła jedenasta.

To było ich drugie nocne wyjście. Rozstali się kilka minut temu, a on już za nią tęsknił. Rozmawiali o wszystkim, Antek odkrył, że noc sprzyja jego otwartości, mówił o każdej rzeczy, która przyszła mu do głowy, a Tosia słuchała go z uśmiechem. A później zamieniali się rolą i ona mówiła, a on wpatrywał się w nią jak w obrazek i spijał z niej słowa. Znów spotkali się na plaży, spacerowali wzdłuż Wisły, minęli Hocki, aż dotarli do Mostu Świętokrzyskiego.

Tosia droczyła się z Antkiem, zbliżając się do barierek i sunąc po nich dłonią. Podobało jej się, jak troskliwie odciąga ją od ulicy i prowadzi obok siebie, cicho się śmiejąc. Przystanęli w połowie długości mostu, oparli się łokciami o poręcz i patrzyli na horyzont. Wciąż było ciemno, obiecali sobie, że wrócą tu kiedyś, żeby obejrzeć wschód słońca, aż w końcu odwrócili się, zostawiając Wisłę samotną.

Odwiedzili Pałac Nauki i Kultury i właściwie pod nim spędzili resztę czasu, siedząc na ławce. Najpierw przyglądali się, jak niebo z czerni zmienia kolor na granat, na mieszankę różu i czerwieni, a na sam koniec staje się jasne, przejrzyste, bez chmur. Antek był gotowy spędzić z Tosią cały nadchodzący dzień, gdyby nie to, że musiała wracać do domu. Miał jeszcze dużo pytań, które chciał jej zadać, ale wiedział, że mogą poczekać. Rozstali się na plaży przy Saskiej Kępie, czyli tam, gdzie się spotkali. Na ulicy robiło się już tłoczno. Przytulili się na pożegnanie, a Antoni nie mógł otrząsnąć się z uczucia ciepła, jakie go wtedy ogarnęło. (Nie chciał się otrząsnąć).

Całą drogę powrotną poświęcił na zastanawianie się, w jaki sposób mógłby usprawiedliwić swoją nieobecność. Kiedy już znalazł się przy furtce, uznał, że wcale nie musi się tłumaczyć - nie miał na to sił, pragnął jedynie położyć się w łóżku i marzyć. Z tą myślą nacisnął na klamkę i wszedł do środka. Zdjął buty i ułożył je w równym rządku pod szafką, odwiesił płaszcz, w którego wewnętrznej kieszeni wciąż tkwiła paczka papierosów. Antek pomyślał tylko, że zabierze ją do siebie później. Już miał nadzieję na to, że uda mu się niepostrzeżenie przemknąć do schodów, ale gdy znalazł się tuż obok „Panien z Awinionu", usłyszał głos mamy. Bez słów spojrzał na replikę obrazu, w milczeniu błagając wygięte w swych pozach kobiety, by zabrały go do siebie, dały mu chwilowe schronienie.

- Coś się stało, że wyszedłeś z domu tak wcześnie? - Mama Antka wydawała się szczerze zmartwiona, choć jednocześnie była pełna spokoju i opanowania. Antoni powoli odwrócił się w jej kierunku. Opierała się o blat, pochylona nad książką.

- Mamo. Czy to moja „Zbrodnia i kara"? - zapytał całkiem poważnie.

- Może. - Uśmiechnęła się tajemniczo.

- Prosiłem, żebyś nie brała moich książek bez pozwolenia.

- Jak widać oboje robimy rzeczy bez pozwolenia - powiedziała głosem z pogranicza śmiechu.

- Chyba mogę oddychać w innym miejscu, niż mój dom, i nie pytać cię o zgodę. Mam osiemnaście lat.

- A ja mam czterdzieści lat, Antek. Mogę pożyczać książki bez pytania.

Zazwyczaj w takich sytuacjach czuł tylko głęboką irytację, która wsiąkała w jego płuca i wydobywała z nich ciężkie krzyki, ale tym razem Antek poczuł przebłysk innej, nowej emocji - wydawało mu się, że ta rozmowa była zabawna. Antek wciąż był zbyt podekscytowany spotkaniem z Tosią, żeby się złościć. Roześmiał się cicho, dając upust ogarniającej go radości, a jego mama uniosła brwi w wyrazie zdziwienia. Nic jednak nie dodała. Jej uśmiech jedynie się poszerzył, jak gdyby widok śmiejącego się Antka był dla niej szczególnie miły.

100 DNI DO MATURYWhere stories live. Discover now