ROZDZIAŁ 12.

107 20 45
                                    

Ferie zaraz miały dobiec końca, a Antek był świadomy, że nie zrobił nic, nic, co sprawiłoby, że mama byłaby z niego dumna. Stał pod drzwiami Tymka. Wiedział, że nie będzie go w domu, był na to przygotowany. Wszyscy żartowali z tego, że Tymek częściej bywał w pokoju przyjaciela, niż w swoim własnym. I chociaż śmiali się z tego głośno, ich radość urywała się w chwili, gdy nachodziła ich myśl, że to prawda. On faktycznie więcej czasu spędzał u Antka, niż u siebie. Kiedyś nawet zakradł się oknem, gdy Antka nie było w domu, zrobił mu porządek na biurku i wyszedł frontowymi drzwiami, witając się z rodzicami, którzy siedzieli w salonie. (Mama złościła się wtedy na Antka bardzo długo, mówiąc, że Tymon równie dobrze mógł być złodziejem. A on tylko wzruszał ramionami na jej wywód o tym, że powinien zamykać okna).

Przycisnął dzwonek. Usłyszał trzy głuche brzdęknięcia. Po chwili skrzypnęła kanapa, ktoś ospałymi krokami szedł w kierunku korytarza. Antek starał się uspokoić oddech. Czuł się tak, jakby próbował coś odpokutować. Jakby ciążył na nim grzech, z którego więzów chciał się uwolnić. Ostatnio rozmawiał z Tymkiem trzy dni temu, to naprawdę długo jak na nich; coś musiało się stać i Antek bał się, że tak bardzo skupił się na nie-niszczeniu relacji z Tosią, że może odrobinę za mało czasu poświęcił swoim przyjaciołom.

- Och, to ty. - Ojciec Tymona wyjrzał zza wąskiej szpary między drzwiami a framugą. - Cześć, Antek.

- Dzień dobry.

- Zakładam, że szukasz Tymka - powiedział, drapiąc się po głowie.

- Zgadza się.

- Nie wiem, czy go znajdziesz - odparł, po czym ziewnął przeciągle, przykładając grubą, spracowaną dłoń do ust. Otworzył drzwi nieco szerzej, aby Antek mógł wejść do środka. - Ale spróbuj.

- Spróbuję. - Wskrzesił w sobie wszelkie pokłady nadziei i przełożył je na uśmiech. Ojciec Tymka odwzajemnił ten gest i przepuścił chłopaka. Antek poczuł stęchłą woń alkoholu, powietrze w tym mieszkaniu było gęste i ciężkie. Rozumiał, dlaczego jego przyjaciel nie chciał tu przebywać - nie miał czym oddychać, dusił się. Zostawiał w domu ojca, skazując go na wdychanie tego trującego powietrza w samotności dzień za dniem. - Dzięki - dodał na szybko, podchodząc do drzwi do pokoju Tymka.

Zacisnął palce na chłodnej klamce. Zanim wszedł do środka, minęło kilka sekund.

W pokoju było ciemno. Z głośników leciała muzyka - cicha, bez słów. Antek nie był w stanie jej rozpoznać, nie potrafił nawet stwierdzić, czy ją zna. Stał oparty o drzwi w bezruchu, czekając, aż stanie się cokolwiek - ale nie działo się nic. Westchnął cicho, podchodząc do łóżka i siadając na jego rogu. Mimo że był wciąż w płaszczu, czuł ogromny chłód, jaki panował w pomieszczeniu. Okno było otwarte, wiatr wpadał do środka, poruszając niedbale zasłoniętą firaną.

Zapalił lampkę na szafce i od razu poczuł się lepiej. Jesteś w znanym miejscu, mówił sam do siebie. Nie masz się czym martwić. Sięgnął po książkę, która leżała na poduszce. Miała podartą okładkę, z plamą niewiadomego pochodzenia. „Moby Dick". Tymon i „Moby Dick". Nic tu do siebie nie pasowało. Antek ściągnął buty, wyłożył się na łóżku, opierając się plecami o ścianę, i otworzył książkę na pierwszej stronie.

- „Imię moje: Izmael" - przeczytał na głos, żując te słowa dłuższą chwilę. Jego głos brzmiał obco. - „Przed kilku laty - mniejsza o ścisłość jak dawno temu - mając niewiele czy też nie mając wcale pieniędzy w sakiewce..." - urwał. Zaczął zastanawiać się, jakim cudem jego przyjaciel sięgnął po jakąkolwiek lekturę. I jakim cudem czytał „Moby'ego Dicka", zanim zrobił to sam Antek. Nie wpasowywało się to do porządku świata. W końcu Tymek fascynował się filmami, niczym więcej.

100 DNI DO MATURYWhere stories live. Discover now