Czytał dalej, już w ciszy, pogrążając się w słowach i starając się odnaleźć w nich coś, co mógł widzieć Tymon. Próbował podjąć jego punkt widzenia, na moment znaleźć się w skórze przyjaciela, tyle że to było nad wyraz trudne. Mimo to nie był zdziwiony. Spodziewał się, że nie będzie to łatwe zadanie. W ciągu dwudziestu minut przeczytał ledwie osiem stron, analizując dokładnie każde zdanie, mimo że normalnie przez ten czas znalazłby się kilkanaście stron dalej w głąb książki.

Nie usłyszał cichego stuknięcia w parapet, świstu powietrza, nie zauważył Tymka, który wskoczył zwinnie do pokoju, w dłoni trzymając butelkę soku. A gdyby jednak zwrócił na to uwagę, to również wydałoby się Antkowi nieadekwatne, niepasujące do jego przyjaciela, jeżeli tylko podniósłby wzrok znad książki. Jednak tkwił przy słowach Melville'a, śledził je i przyglądał się uważnie każdej literce ze strony czternastej. Tymon stanął jak wryty, gdy dostrzegł Antka. Oparł się o parapet, zaciskając dłoń na jego krawędzi.

- Świetnie. Odkryłeś mój sekret.

Antek wzdrygnął się na dźwięk jego głosu.

- Kurwa, wystraszyłeś mnie.

- Jasne, przepraszam. Przecież właśnie włamałem się do swojego pokoju. - Tymek podszedł do przyjaciela i wyciągnął książkę z jego dłoni, wrzucając ją do szafy. Jego ruchy nie były nerwowe ani gwałtowne, wręcz przeciwnie - wydawały się nadzwyczaj spokojne i opanowane, jak gdyby Tymon całą tę chwilę miał dokładnie zaplanowaną w głowie. Jak gdyby teraz tylko przejeżdżał palcem po schemacie.

- Czytasz? - zapytał Antek.

- Nie. I nie pytaj mnie o to więcej.

- Dlaczego?

- Już mówiłem: książki są dla takich ludzi, jak ty, stary. Ja nie czytam.

Nie miał czasu zastanawiać się nad tym stwierdzeniem. Wciąż nie wiedział, kim byli tacy ludzie, jak on. Może nawet nie chciał wiedzieć.

- To skąd ta książka się u ciebie wzięła?

- Jaka książka? - spytał Tymon ze zdezorientowaniem.

- „Moby Dick".

- Nie wiem, o czym mówisz. - Uśmiechnął się, siadając obok przyjaciela na łóżku.

- Przed chwilą wziąłeś ją do ręki i... - Antek poczuł się bezradny. - Zresztą, nieważne. Dobrze cię widzieć.

Tymon odgarnął kilka blond loków za ucho, jednocześnie wyciągając zza niego jointa. Nie odpalił go, kręcił nim tylko między palcami, nie poświęcając mu większej uwagi. Nie podniósł go, kiedy spadł na jego uda. Wpatrywał się uciążliwie w Antka, a jego oczy z szerokimi źrenicami iskrzyły się niebezpiecznie. Antek skupiał się na przyjacielu, postanowił, że nie będzie więcej ślepy ani głuchy. Chciał dostrzec jak najwięcej, chciał zburzyć ścianę wznoszącą się między nimi, przedrzeć się do Tymona i znaleźć się tak blisko niego, jak nigdy. Chciał porozmawiać z nim tak, jak kiedyś, kiedy mieli prawie dziesięć lat i dalej żyli marzeniami. Chciał znów stać się mały, by złapać Tymka za rękę i pomóc mu podnieść się po upadku. (Ale Antoni nie był świadomy, że kiedy on usilnie starał się zniszczyć mur między nimi, równie usilnie Tymon starał się utrzymać podobną budowlę przy życiu, dokładając kolejne cegły do muru, który wytworzył się wokół jego duszy).

- Więc? Czemu się do mnie włamałeś? - zapytał Tymek.

- Mógłbym zadawać ci to samo pytanie za każdym razem, gdy ty włamujesz się do mnie.

- Wszedłeś chociaż przez okno?

- Niestety użyłem drzwi wejściowych.

- Och - odparł ze zdziwieniem. - I co? Czy mój cudowny ojciec ci otworzył?

100 DNI DO MATURYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz