Rozdział 48

643 20 0
                                    

Ben

Okazało się, że można żyć bez serca. Przez miesiąc który spędziłem u ciotki funkcjonowałem całkiem normalnie. Organizm sam potrafi się o siebie zatroszczyć nawet kiedy zupełnie wyłączy się myślenie. Ciotka miała ranczo więc roboty było sporo, zapracowywanie się do granic wyczerpania miało swoje dobre strony, wieczorami padałem na łóżko i zasypiałem w przeciągu trzydziestu sekund. Nic mi się nie śniło.

Odepchnąłem od siebie wszystko co związane było z porzuceniem miłości mojego życia. Dlatego o jej wyjeździe z rodzicami dowiedziałem się dopiero kiedy sam wróciłem do Tennessee, wtedy też po raz pierwszy porozmawiałem z Jasonem o tym co się stało. Mówił, że nie rozmawiał z Abi, podobno była u nas kiedy on odwoził mnie na lotnisko, dowiedziała się, że wyjechałem i zrozumiała co to oznacza. Po raz pierwszy nie przyszedłem na umówione spotkanie, zostawiłem ją. Wiedziałem że jej wyjazd jest czymś dobrym, potrzebowała tego, musiała ruszyć z miejsca, zapomnieć o mnie. Ja też powinienem to zrobić, ale kiedy tylko o tym myślałem miałem ochotę strzelić sobie w łeb.

Nikt nie wiedział dlaczego wyjechali z dnia na dzień, nikt nie wiedział gdzie teraz są. Martwiłem się. Tęskniłem za nią. A to, że prawie zupełnie straciłem wzrok wcale nie pomagało. Brałem tabletki uspokajające które przepisał mi lekarz, ale one też nie pomagały, nic już nie pomagało. Spadałem i nic nie mogło mnie przed tym powstrzymać.

Uderzyłem w ziemię w zwykły wtorek kiedy większość mojego rodzeństwa była już w szkolę, a ja marnowałem kolejny dzień na próbę organizacji mojego nowego życia. Usłyszałem na dole głosy i postanowiłem zejść, sprawdzić kto zaszczycił nas swoją obecnością. W pierwszej chwili pomyślałem, że znowu mam jakieś cholerne zwidy i rodzice Abi siedzący na naszej kanapie są jedynie wytworem mojej wyobraźni. Dopóki się nie odezwali. Chociaż to co mówili też nie miało sensu. Słyszałem każde słowo, ale nie mogłem ich zrozumieć. Ostatnie miesiące spędzili w Londynie, ale Abi nie zaczęła studiów, nie była ich córką, nie biologiczną. Nigdy nie zastanawiałem się nad tym czy jest do nich podobna, nie miałem w naturze kwestionowania wszystkiego co słyszę. Ale wcale nie po to do mnie przyszli. Abi przez cały czas myślała, że jej mama jest hipochondryczką i przez to robi jej badania, też tak myślałem. Ona nie mogła być chora. Abi nie mogła być chora. Nie mogła mieć jakiegoś cholernego guza. Jakiegoś glejaka wielopostaciowego. Co to w ogóle znaczyło? Jakieś cholerstwo miało ją zabić, właśnie teraz ją zabijało. A ona nie chciała dać sobie pomóc.

Tylko i wyłącznie dlatego do mnie przyszli. Miałem być jedynym który może do niej dotrzeć, który może cokolwiek zrobić. Jej rodzice zwrócili się do mnie jako do ostatniej nadziei, uważali, że jestem jedynym który może jakoś na nią wpłynąć. Wątpiłem w to. Tak mocno w to wątpiłem, ale musiałem spróbować. Jeśli to była jedyna, ostatnia nadzieja musiałem spróbować.

Moja mama płakała kiedy wychodziłem z domu, żeby pojechać z nimi, jakby wiedziała, że moja misja jest skazana na niepowodzenie, jakby już stało się najgorsze, jakbym wcale nie jechał z nią porozmawiać. Jakby ona też nie widziała tej nadziei którą właśnie kierowali się rodzice Abi.

Zapukałem do drzwi jej pokoju. Nie sądziłem, że kiedykolwiek jeszcze będę je przekraczał, w najgorszych koszmarach nie sądziłem, że będę to robił w takich okolicznościach. Bałem się tego jak ona na mnie zareaguje. Zostawiłem ją. Złamałem jej serce i wcale nie chciałem się z tym mierzyć.

- Proszę - krzyknęła. Na dźwięk głosu za którym tak tęskniłem zamarło mi serce.

Wziąłem jeszcze jeden oddech przed wejściem do pokoju. Nie mogłem jej zobaczyć, widziałem tylko światło dochodzące z okna. Poczułem jednak, że na mnie spojrzała.

She'll be the one (zakończone)Where stories live. Discover now