Rozdział 19

735 19 0
                                    

Abi

- Abi skarbie rusz ten chudy tyłek bo zaraz się spóźnimy - krzyknęła mama z dołu schodów. Poprawiałam makijaż chyba po raz piąty, dopasowywałam go do każdej zmiany ubrania, pilnując jednocześnie, żeby dokładnie zakrywał sińce które wciąż znaczyły moją twarz po tym jak Tommy wybił mi dwa zęby, na szczęście dentysta szybko zrobił mi implanty. Święto dziękczynienia u państwa Wells było naszą tradycją jeszcze przed ich wyjazdem, więc kiedy tylko znowu zamieszkaliśmy wystarczająco blisko rodzice postanowili ją reanimować. Kolacje nigdy nie były wyjątkowo wystawne, ale bardziej uroczyste niż typowe comiesięczne spotkania. Postawiłam więc na białą satynową bluzkę zapinaną na złote guziczki, którą sparowałam z jeansami. Klasycznie, wystarczająco elegancko i wygodnie.

Zbiegłam po schodach prawie zabijając się na ostatnim stopniu. Architekt który projektował tą klatkę schodową zdecydowanie nie patrzył na praktyczność. Stopnie były o jakieś dwa centymetry za wysokie za to na tyle wąskie że nie mieściła się na nich cała stopa. W dodatku pomiędzy ścianą a barierką był niecały metr, szczęście że nikt w naszym domu nie był otyły, bo miałby niezły problem z wejściem na górę.

- Cholera - zaklęłam. Robiąc kostką kilka obrotów w jedną i druga stronę.

- Abi język - powiedziała mama starając się brzmieć groźnie. Nie wyszło, była ostatnią osobą której bym się bała, chociaż nie, ostatnią był tata. Teraz jej słuchałam ale w czasie buntu, kiedy miałam jakieś piętnaście lat i wracałam do domu kilka minut po wyznaczonej godzinie tylko i wyłącznie po to, żeby pokazać że mogę to zrobić, dawała mi reprymendy, ale nigdy tak naprawdę nie postawiła na swoim. Może dlatego byłam trochę rozpieszczona.

- Nie moja wina, że te schody chcą mnie zamordować?

- Schody nie chciałyby cię zamordować gdybyś patrzyła pod nogi i trochę zwolniła. - powiedziała mama pojawiając się w przedpokoju z parą butów w ręce. Te bardziej eleganckie trzymała w garderobie przylegającej do sypialni. W szafce w przedpokoju trzymaliśmy jedynie te buty których używaliśmy na co dzień i kapcie dla gości. Nasz dom był wystarczający dla naszej trójki, ale było z nim zdecydowanie za mało miejsca na magazynowanie wszystkiego czego potrzebowaliśmy. Moja szafa była tak mała, że połowę ciuchów trzymałam w magazynku na dole w którym mama upychała wszelakie różności, od przetworów przez ozdoby świąteczne aż po moje zabawki z dzieciństwa.

 -Nie śpieszyłabym się tak gdybyś mnie ciągle nie poganiała -zauważyłem.

Usiadła na szafce i ubrała buty. Nie widziałam jej w szpilkach od dobrych kilku miesięcy.

- Gdybym cię nie poganiała nie zebrałabyś się nawet do Gwiazdki.

- To nie prawda, prawie nigdy się nie spóźniam - powiedziałam. Spojrzała na mnie spod wysoko uniesionych brwi. - Dobra zdarza mi się -przyznałam.

- Ubieraj buty - rzuciła wychodząc. - Tata czeka już w samochodzie.

Zrobiłam co powiedziała, ubrałam białe adidasy i narzuciłam na siebie wiatrówkę. Spojrzałam na siebie w lustrze jeszcze raz, upewniając się, że wszystko jest w porządku. Przetarłam policzki tuż pod oczami upewniając się, że nie osypał się na nie złoty cień którym pociągnęłam powieki. Miałam wyglądać zniewalająco i tak właśnie było. Kiedy tata zatrąbił wyszłam zamykając za sobą drzwi na klucz.

Kiedy tylko przekroczyłam próg domu państwa Wells wiedziałam, że coś jest nie tak. Takie uczucie w samej głębi brzucha, takie przeczucie, że zaraz stanie się coś złego. Stałam jak wryta, analizując sytuację. Drzwi otworzyła nam Barbara, mama Danny'ego a z głębi domu dobiegał kobiecy głos, inny niż Daisy, ona wciąż brzmiała jak nastolatka, dziecko podszywające się pod dorosłego. Głos który słyszałam wydawał mi się być podejrzanie znajomy. Z każdym kolejnym krokiem czułam jak szpony strachu zaciskają się na moim gardle, chyba właśnie domyślałam się co się działo. Modliłam się żeby to nie była prawda, żeby moje najgorsze przeczucia się nie sprawdziły.

She'll be the one (zakończone)Where stories live. Discover now