Rozdział 34

78 11 18
                                    

Lan Xichan i Jiang Cheng nawet nie zauważyli kiedy zombiaki zapędziły ich do małego lasku brzozowego na poboczu.

-Cholera odciągnęły nas od tej jaskini.

Lan Huan chyba też dopiero teraz to zauważył.

-To znaczy, że czegoś strzegą. Może nasi bracia tam są?

-Raczej ich dom lub jakiś ich skarb. Wątpię by chciało by im się narażać tyłki by strzec tamtej dwójki. Poza tym Wei Wuxian raczej taktownie nie pozwoliłby im odwodzić ekipy ratunkowej od miejsca gdzie jest. Choć z tąd i tak nic nie znajdziemy. Niechce mi się narażać mojej i twojej dupy żeby walczyć z tymi zdechlakami.

-A jeśli tam są?

-To muszą sobie poradzić. Zombiaków jest coraz więcej, i tak się tam nie dostaniemy, a tylko stracimy cenny czas. Czas to pieniądz Lan Xichanie, a biednych nie brakuje.- To mówiąc Lider sekty Yunming wskoczył na miecz i wzbił się w powietrze.

Lan Huan westchnął cicho i poleciał za nim. Wiedział, że Jiang Cheng ma rację, zombiaki nie przestawały pojawiać się zpod ziemi i we dwójkę nie pokonali by wszystkich, bo zdawały się niekończyć. Nie mógł się jednak rozstać z szansą sprawdzenia czy w jaskini są ich bracia. Jeszcze tu wrócą jeśli ich nie znajdą. Puki co nie byli nawet pewni, czego strzegą te zombiaki.

Szybko dogonił Lidera sekty Yunming i zrównał z nim lot.

-Martwię się. Mam nadzieję, że nic im nie jest.

-Nie przesadzaj Xichan. Pewnie sobie teraz słodko śpią kiedy my jak debile latamy po nocy i ich szukamy.

-Może...I nazywaj mnie po imieniu osobistym, albo zacznę Cię nazywać Wanyin.

-Jak przestaniesz A-Cheng nie przeszkadza mi to.

No tak. Czego on się spodziewał.

-Hm... nie. Nie przestanę. A-Cheng brzmi uroczo.

Jiang Cheng zaklął cicho pod nosem co spowodowało mimowolny (ale oczewiście niepowstrzymywany) uśmiech rozbawienia u Lan Xichana.

-I co się szczerzysz?- odburknął tylko tamten drugi i obaj przyjaciele polecieli w mrok.

-------
(kusiło aby zamiast przyjaciół napisać coś innego)

°°°

Przed chwilą Wei Wuxian stwierdził, że przed śmiercią chciałby wziąść ślub z Wangjim. Oświadczył to w kogo obecności? Wangjiego! Narastało w nim uczucie zażenowania więc postanowił to narazie przemilczeć.

Zza ściany dało się słyszeć rozmowę Lan Xichana z Jiang Chengiem, a następnie świst odlatujących mieczy.

-Brawo Jiang Cheng. Właśnie zniweczyłeś naszą ostatnią szansę na przeżycie- powiedział to dość głośno, bo potwór i tak już ich zauważył, a dzięki podniesionemu głosowi udało mu się wyrwać Wangjego ze stanu chwilowego odrętwienia, w który chyba zapadł.

W tym samym momencie mityczny stwór chwycił go za nogę i próbował pociągnąć w dół, ale Patriacha chwycił się krawędzi pułki skalnej.

-Lan Zhan pomocyyyy! Ta bestia chce mnie porwać!

Lan Wangji momentalnie chwycił go za ręce i próbował wciągnąć z powrotem.

-Hej! Rozerwiecie mnie!

Nagle Bichen wyrwał się ze ściany i zaczął lecieć prosto na nich.

Przerażony potwór puścił Wei Wuxiana bojąc się ataku ze strony miecza i pozostawiając na jego nodze głęboką szramę.

(Nie) Zwykła historiaWhere stories live. Discover now