Rozdział 14

123 13 4
                                    

Lan XiChen trochę się martwił. Nie o Shizui'ego. Dzieciak wmówił sobie, że rodzice żyją, bo inaczej zapytanie by się z nim skontaktowało. Zewu-Jun nie wiedział o czym A- Yuan gada, ale to utrzymywało młodego Lan przy stabilności nerwowej, więc nie wybijał mu z głowy jego teorii.
Martwił się o Jiang Chenga. W oczach Lidera sekty Yumming było widać obawę i Lan XiChen wiedział, że bardzo nie chce znów stracić brata. W dodatku miał stan podgorączkowy, był cały blady i nie miał apetytu. Jadł (niechętnie) tylko wtedy kiedy Pierwszy Jadeit zarzucał mu chorobę.

Lider Gusu był przekonany, że Jiang Cheng złapał jakiegoś wirusa na statku, kiedy jego organizm był osłabiony wymiotami. Jednak lider Jiang upierał się, że będzie z nimi szukać zaginionych. Wyruszyli o świcie wzdłuż lądu. Było tam widać jakieś podejrzane wybuchy i szare łuny. Shizui utwierdził się w przekonaniu, że to właśnie tam są jego rodzice.

Byli już dość blisko tego miejsca kiedy z lasu przy plaży wybiegł jakiś człowiek. Miał zielone szaty I śmiał się śmiechem szaleńca.

-Przepraszam, kim Pan jest?

-Hę?- mężczyzna dopiero teraz ich zauważył. Byli już prawie przy łunie, która okazała się kamiennym potworem i widzieli postacie stojące z przerażeniem gdzieś w oddali.

-Qi-Rong znany też jako Zielone światło przemieżające noc. A wy to kto?

-My to... Wsparcie.

-Oh? Dla kogo?

-Szukamy naszych przyjaciół. Wei WuXiana, Lan WangJi'ego...

-W takim razie nie mogę was przepuścić. Kurwa jak mi przykro.

-......

-Albo się z tąd zmywacie albo was pozabijam.

Lan XiChen wyjął już miecz. Jiang Cheng rozwinął Zidan. Shizui wyjmował swoją broń.

-Atak na nas nic Ci nie da, i tak przegrasz.

To jaki słaby był głos Jiang Chenga zaskoczyło Zewu-Juna. On już nawet nie krzyczał. Musiał naprawdę opaść z sił.

-Mhm. Z Tobą na pewno, o ile wcześniej nie zginesz przygnieciony przez ciężar własnej broni.

-Stul pysk.

Walka rozgorzała na dobre. Mimo tego, że było trzech na jednego Qi-Rong wygrywał. W zasadzie walczył tylko z XiChenem. Jiang Cheng był za słaby by utrzymać miecz, więc miał do dyspozycji tylko Zidan, którym walczył z widocznym wysiłkiem, natomiast Shizui był jeszcze dzieckiem i władał mieczem dość nieumiejętnie.

Wtedy ktoś z przodu ich zauważył. Z takiej odległości XiChen nie rozpoznał głosu, ale brzmiał on znajomo.

-Zewu-Jun? Jiang Cheng? To wy?

-Tak!

Wtedy kamienny potwór zaatakował. Postacie odskoczyły na różne strony. Lan XiChen na chwilę się rozproszył, a Qi-Rong już mierzył w niego mieczem. Zewu-Jun nie miał szans tego uniknąć. Zaczął już się zastanawiać nad swoim życiem pośmiertnym, kiedy zobaczył mieszankę szarego i fioletu. Ktoś odepchnął go do tyłu. Potem widział krew. Krew i miecz przeszywający brzucha Jiang Chenga.

-NIE! JIANG CHENG!

-Zamknij się XiChen...- I ciało Jiang Chenga upadło na ziemię. Pierwszy Jadeit rzucił mieczem w Qi-Ronga, a mężczyzna nie spodziewając się ataku został przybity do drzewa i unieruchomiony na jakiś czas.

***** ***

Las rozdarł krzyk. Wei WuXian ze zgrozą stwierdził, że wie kto krzyczy i z jeszcze większym przestrachem, że zrozumiał co krzyczy. A mianowicie imię jego brata.

-Hej! CO TAM SIĘ STAŁO...

Zobaczył tylko jak demon gór bierze w łapę Lan Zhan'a i podnosi do góry. WangJi miał minę jakby mu właśnie gniotli wszystkie narządy, co było normalne biorąc pod uwagę fakt, że same palce potwora były zrobione z kamieni większych od Hanguang-Jun'a.

-Lan Zhan!

-Shizun!

-Gege!

Te głosy padły niemal jednocześnie. Wei rozejrzał się po polu bitwy. Sytuacja była istną katastrofą. Lan Zhana porwał ten demon. Xie Lian stał przed jakimś człowiekiem... nie, demonem, który przykładał mu miecz do gardła, Shen Qingqiu walczył z potworem, ale za jednym machnięciem ręki olbrzyma spadł uderzając głową w ziemię i otoczyli go jacyś ludzie, jak Wei wnioskował, nieprzyjaciele.

W dodatku trochę dalej Shizui walczył z jakimś młodym mężczyzną na miecze, a Zewu-Jun klęczał przy jego bracie, który..... który chyba miał przebity brzuch.

Cudownie. Wtedy gigant ścisnął Lan Zhana tak, że trysnęła krew. Demon zaatakował Xie Liana. Obcy ludzie rzucili się na Shen Yuana. Z ust Wei'a wydobył się wbrew jego woli jakieś słowo. Jego bracia także je wypowiedzieli. Współpraca.  Wei nie wiedział o co chodzi, ale poczuł w sobie potęgę. Emanował masą urażonej energii, która skupiła się wokół jego postaci. Po całym polu bitwy zaczęły latać białe motyle. Hua Cheng pewnie przybrał formę ducha. Wei stwierdził, że lepiej na niego nie patrzeć, bo jeszcze oślepnie. Od samego patrzenia na biel tych motyli Weia bolały oczy.

Było też coś na wzór jego energi urazy, jednak miało postać czarnego dymu. Luo Binghe. Zaatakowali wszyscy naraz. Razem. Połączyli siły. Nagle okolicę rozświetlił wielki wybuch. Światło, biel, czerń, energia, dym, motyle. I wtedy wszystko zniknęło. Nie.... nie wszystko.

Las znów wyłonił się z wybuchu. Był spokojny. Wydawało się jakby nic się nie stało. Powstała tam nowa Góra złożona ze sterty kamieni. Zielone światło przemieżające noc i jego ludzie zniknęli. Zostali tylko Wei WuXian, Xie Lian, Hua Cheng, Lan Zhan, Shen Qingqiu, Luo Binghe, Lan XiChen, Shizui i Jiang Cheng. A raczej jego ciało. Wszystkich ogarnął jakby dziwny spokój. A potem.... życie wróciło do gry.

Wszystkie wydarzenia przebiegły im przed oczami. A więc to oto chodziło... więc to tak.... . Słowo, które kończyło przepowiednie brzmiało współpraca. Kapłanka chciała, żeby połączył siłę ze swoimi braćmi. Lan XiChen płakał. Dlaczego? Jiang Cheng oddał za niego życie, ale dlaczego? Ze względu na Lan Zhana, Wei WuXiana czy że względu na niego? A potem...

-Lan Zhan?

-Lan Zhan!

-Shizun! OBUDŹ SIĘ!

-Gege? GEGE?!

(Nie) Zwykła historiaWhere stories live. Discover now