12. Piękni i przeklęci

1.1K 67 4
                                    

twitter: #dylogiaeden

      Emmanuel był prawdziwy i naprawdę tam stał, a w dodatku wyglądał o wiele zdrowiej niż ostatnio. Jego przystojna twarz miała w sobie więcej życia, cera kolorytu, a postawa stanowczości. Spod wachlarza długich rzęs błyszczały te same, choć mające więcej głębi, brązowe oczy, a brunatne włosy na głowie pozostawały ułożone starannie, jak zazwyczaj. Przełknęłam ślinę. Jak to możliwe, że wyglądał niczym syn samego Apolla?

      — Bonsoir, mademoiselle Valentina* — Jego zadziwiająco miękki głos sprowadził mnie na ziemię. — Mogę prosić cię o rozmowę?

Potarłam oczy, ale wysoka sylwetka mężczyzny nie zniknęła niczym złudna fantasmagoria. Ba, zrobiła nawet śmiały krok w moją stronę, a ja zastygle obserwowałam te poczynania. Emmanuel sprawiał wrażenie spokojnego, a jego łagodne spojrzenie miało w sobie jakoś więcej ciepła. Nawet trochę się uśmiechał, choć w geście tym przejawiała się charakterystyczna dla niego powściągliwość.

Mama patrzyła kątem oka na sylwetkę Emmanuela z dozą ostrożności, a także pewną podejrzliwością. Nie wyglądała na zadowoloną, ale wówczas byłam zbyt zestresowana, żeby się tym przejmować.

— Tak — mruknęłam po chwili, szarpiąc się z opornym zamkiem kurtki. — Daj mi sekundę.

      — Potrzebujesz pomocy? — zapytał i zrobił krok wprzód. Troska w tonie jego głosu zbiła mnie z tropu.

      — Nie, dziękuję — wymamrotałam.

Skinął głową i bacznie obserwował moje ruchy. Kiedy zrzuciłam ze stóp zaśnieżone buty, a kurtkę odwiesiłam na wieszak, poprosiłam mamę, aby zrobiła Sebastiénowi herbaty. Uśmiechnęła się blado, a ja udałam się z Emmanuelem prosto do mojego pokoju.

      — Coś się stało? — zaczęłam z niepokojem, zanim przekroczyliśmy próg pomieszczenia.

      Westchnienie, które opuściło jego usta, wówczas trochę mnie zaniepokoiło.

      — I tak i nie.

      Usiedliśmy na łóżku, a gdy tylko skrzyżowaliśmy spojrzenia, zaczęłam zadawać pytania:

      — To znaczy? Co robisz w Rockville? Skąd wiedziałeś, że tu jestem?

      — Okej, po kolei — uśmiechnął się litościwie. — Próbowałem znaleźć cię w Nowym Jorku, ale moje kontakty zawiodły i kiedy już jakimś cudem miałem właściwy adres, dowiedziałem się, że wyleciałaś do Maryland.

      Kiwnęłam głową, choć w dalszym ciągu nie wiedziałam, jakim cudem posiadał takie informacje. Zbagatelizowałam to jednak. Kiedy upewnił się, że uważnie go słuchałam, kontynuował.

— Jest przełom w sprawie śmierci Giselle — oznajmił, a jego głos nieco się załamał. Po pogodności spojrzenia nie było już ani śladu. Wspominanie o zmarłej kuzynce sprawiało mu niesamowity ból. — Nasz zaufany detektyw odnalazł kluczowego świadka, który widział kierowcę i... przekonał go do złożenia zeznań — chrząknął nieznacznie, odzyskawszy rezon.

Słuchałam z ciekawością i przejęciem. Widziałam, że w oczach Emmanuela stanęły łzy, z którymi usilnie walczył. Złapałam zatem za jego dłoń, która pozostawała zimna i trochę szorstka.

— Mamy portret pamięciowy, więc rozwikłanie tej zagadki to kwestia czasu — mówił dalej, uciekając od mojego wzroku. — Przynajmniej tak twierdzi detektyw Lyon i komisarz Castillon.

Na mojej twarzy momentalnie wykwitł szczery uśmiech.

— Przecież to świetna wiadomość! — odparłam szczerze i niewiele myśląc, rzuciłam się w euforii na szyję Emmanuela.

Dalmore nights (wolno pisane)Where stories live. Discover now