05. Teraz i w godzinie śmierci naszej

1.3K 100 87
                                    

Emmanuel's POV:

Zawsze wydawało mi się, że byłem rozsądny. Podejmowałem decyzje zgodnie z samym sobą, zawierzając się rozumowi i niekiedy intuicji. Dzięki temu w wieku dwudziestu lat na swoim koncie miałem sporo sukcesów i wiodłem całkiem porządne życie. Moja wrodzona umiejętność analizowania wszystkiego dookoła bardziej, niż to potrzebne, pozwoliła mi także na pewną stabilizację. Wszystko jednak runęło w momencie, w którym moim sercem zawładnęła pewna niewysoka blondynka imieniem Valentina.

Dużo myślałem o tym, co kiedyś nas łączyło. Co wtedy czułem. Bo w końcu jedynie potrafiąc nazwać swoje emocje, możemy je należycie przeżywać. Choć minęły dwa, długie i ciężkie lata, wciąż nie potrafiłem jasno odpowiedzieć sobie na pytanie: Co czułem do Valentiny Griffiths? Wiedziałem tylko, że uczucie to było niewłaściwe pod każdym względem.

Od tego czasu wiele razy próbowałem zapomnieć. Ale jak wymazać z pamięci osobę, dla której było się gotowym oddać serce?

Po części dlatego tak kurczowo trzymałem się ręki Valerié. Karmiłem się nadzieją, że w końcu zdoła wyprzeć sobą zagnieżdżoną w moim umyśle Valentinę. Byłem skurwysynem, ale wciąż widziałem w Valerié tylko . Za każdym razem. To bolało. Bardzo. Wewnętrzna blokada nie pozwoliła mi spojrzeć na żadną inną kobietę w ten sam sposób. Zachowywałem się jak głupiec, ale mimo usilnych starań ostatecznie i tak szukałem w każdej innej, choć cząstki Valentiny. Niesamowite. Nie byłem przecież nawet zakochany – tak naprawdę wciąż nie do końca wiedziałem, co między nami było. Nazwanie czy określenie moich uczuć względem niej także nie należało do najłatwiejszych zadań: „miłość" była hiperbolą, a „przyjaźń" niebagatelnym niedopowiedzeniem. Dlaczego więc wciąż jej modre oczy i promienna twarz tkwiły wbite głęboko w moim umyśle?

Dobre pytanie.

Z biegiem czasu też zdałem sobie sprawę z tego, że nieco zachłysnąłem się tym fascynującym uniesieniem i zauroczeniem. Tworząca się między mną a panną Griffiths dziwna i niezrozumiała chemia wydawała się czymś świeżym, ekscytującym. Będąc jeszcze osiemnastolatkiem, myślałem, że to ona była tą jedyną. Okres rozłąki i poszukiwania wewnętrznego ja sprawił, że wizja ta w mojej głowie nieco straciła na wartości. Oczywiście coś do niej czułem – nie potrafiłem jedynie określić, co dokładnie to było. Pod tym kątem wciąż pozostawałem dla siebie zagadką. Zdystansowanie się do tego pozwoliło mi zrozumieć, że dałem się porwać tej pierwszej fazie emanacji i głupiego zauroczenia, które przysłaniały mi zdrowy rozsądek.

To, co zbudowaliśmy z Valerié, nie było już tak skomplikowane. Rzekłbym nawet, że nasza relacja mogłaby służyć za książkowy przykład dobrego, rokującego związku. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Dziewczyna z dobrego domu z ogromnymi planami na przyszłość, stawiająca poprzeczkę niezwykle wysoko. Nieco wycofana, ale uczciwie oddana rodzinie i jednocześnie wierna swoim ideałom. Szczerze mówiąc, zdawało mi się, jak gdyby stworzona została bez żadnych wad. Dobra, troskliwa, choć czasami faktycznie zbyt naiwna i ślepo wierząca w ludzi. Wprawdzie miałem świadomość, że ideałów stąpających po tym chorym świecie zwyczajnie nie było, ale w taki właśnie sposób widziałem pannę Toussaint.

Problem jednak zaczynał się w momencie, gdy spoglądało się w głąb mnie. To ja stałem na przeszkodzie w zbudowaniu zdrowej i porządnej więzi. Moja głowa była bowiem wypełniona po brzegi wszelkimi obawami, a liczne blokady uniemożliwiały mi spojrzeć na moją dziewczynę w taki sposób, w jaki na to zasługiwała. Jednocześnie nie chciałem z niej rezygnować – była dla mnie bardzo ważna i wiele jej zawdzięczałem. Nie zasługiwałem na dobro i miłość, którymi obdarzała mnie Valerié. Zachowywałem się podle, ale naprawdę chciałem nauczyć się ją kochać. Potrzebowałem po prostu... więcej czasu. Tak myślę.

Dalmore nights (wolno pisane)Nơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ