08. Powrót do piekieł

1.2K 99 37
                                    

      Emmanuel's POV:

      Znikająca z mojego pola widzenia sylwetka Valentiny Griffiths wydawała mi się w tamtym momencie czymś dalece nierealnym. Bardziej niewiarygodne jednak było to, co stało się chwilę wcześniej. Z otwartymi ustami, na których wciąż czułem jej smak, wpatrywałem się w odjeżdżający powoli pociąg. Nie wiedziałem, ile czasu minęło. Godzina, dwie, a może ledwie kilka minut? Zastygły niczym posągowa figura przetwarzałem ostatnie chwile. Wciąż nie potrafiłem uwierzyć w to, co zrobiłem. Bardziej szokujący wydawał mi się jednak wtedy fakt, że ten niekontrolowany pocałunek był impulsem. Nie planowałem tego, a także nie powinienem w taki sposób postępować. Wtedy odnosiłem wrażenie, jakbym stracił kontrolę nad ciałem. Jakby jakaś odgórna siła popchnęła mnie do tego.

      Gdy pojedyncze krople deszczu zaczęły moczyć moje rozgrzane ciało, powróciłem na ziemię. Potarłem twarz i rozejrzałem się dookoła. Wrażenie, że spoczywała na mnie setka par oczu, szybko wyparowało. Ludzie wpatrywali się znudzeni w telefony, czytali książki albo beztrosko przysypiali na ławkach. Musiałem wyglądać jak szaleniec, stojąc tak w bezruchu pośrodku peronu z nieodgadnioną miną.

      Deszcz przybrał w siłę. Skrzywiłem się nieco, kiedy ubrania zaczęły nieprzyjemnie kleić się do ciała. Z opóźnionym refleksem rzuciłem się biegiem w stronę auta, w międzyczasie przeszukując nerwowo kieszenie bluzy. Gdy wygrzebałem kluczyki, sprawnie wślizgnąłem się do środka. Nie odjechałem od razu: przymknąłem powieki, a to sprawiło, że obrazy w mojej głowie wyostrzyły się jeszcze bardziej. Westchnąłem głęboko i przeniosłem dłonie na kierownicę. Miałem ochotę spoliczkować się za to, co zrobiłem. Głośny dźwięk dzwonka niemalże przyprawił mnie o atak serca. Podskoczyłem na siedzeniu, łapiąc się za klatkę piersiową. Zapomniałem o całym bożym świecie, co dopiero o telefonie pozostawionym na przednim siedzeniu. Złapałem za urządzenie. Roześmiana twarz Valerié na wyświetlaczu nie wywołała już uśmiechu na mojej twarzy. Zagryzłem zęby i odebrałem połączenie.

      — Emmanuel, wydzwaniam do ciebie całą noc. — Głos dziewczyny wyrażał ogromne zmartwienie. — Możemy porozmawiać jeszcze raz?

      Przełknąłem ślinę, szukając w głowie odpowiednich słów.

      — W ten sposób niczego nie ułatwiasz — pomyślałem.

      Westchnąłem głęboko, a potem zagryzłem wargę. Co miałem jej powiedzieć? Chyba wystarczająco dobitnie wyjaśniłem sprawę.

      — Powiedziałem ci już wszystko, co chciałem — oznajmiłem miękkim głosem. — Wiem, że przeprosiny niczego nie zmienią, ale nie potrafię dłużej tak żyć. Nie mogę zmusić się do uczuć, nawet gdybym chciał.

      — Chodzi o nią, prawda? O Valentinę — Jej pytanie zbiło mnie z tropu. — Zawsze chodziło o nią.

      Szloch, który chwilę później usłyszałem po drugiej stronie słuchawki, był jak kolejny nóż wbity w serce. Gorsza jednak wydawała mi się świadomość ciążącej nade mną hamartii, od której nie sposób się uwolnić. Znajdowałem się w potrzasku własnego umysłu, który bez współpracy z sercem sprowadzał mnie na manowce.

      Odkąd wróciłem do Francji, postanowiłem sobie, że nie pozwolę zagłuszyć zdrowego rozsądku emocjami. Działałem w pewien ustalony sposób i przykładałem ogromną wagę do samokontroli. Kurczowo trzymałem się ramienia Valerié i jak mantrę powtarzałem, że muszę ją pokochać. Rozum doskonale wiedział dlaczego: była odpowiednia. Dobra, troskliwa i niezwykle wyrozumiała. Z czasem jednak utwierdzałem się w przekonaniu, że sam wyrządzałem sobie tym krzywdę. Najważniejszy był balans.

      Każda decyzja niosła za sobą konsekwencje, ale żadna nie była dobra. Nie chciałem więcej karmić się złudnymi nadziejami, w które po czasie sam przestałem wierzyć. Valerié nie zasługiwała na taki los, a ja nie mogłem już dłużej dusić się w żadnej romantycznej relacji.

Dalmore nights (wolno pisane)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz