Rozdział 5

559 54 47
                                    

Od razu, kiedy udało nam się dostać do Wieży, wróciłem do pokoju i trzasnąłem drzwiami. Ona nie żyła. Na prawdę nie żyła. Po moich policzkach spłynęły łzy, które chciały się wydostać już podczas pogrzebu. Skuliłem się w kącie, a w moich rękach znalazło się narzędzie, które pomagało mi zapomnieć o wszystkim w minimalnym stopniu.

Nie miałem ochoty iść na stypę. W zasadzie to nic mi się nie chciało. Dlatego zdjąłem marynarkę i podwinąłem koszulę do góry. Wykonałem kilka pociągnięć i od razu mi ulżyło.

Siedziałem tak, płacząc i rozcinając swoją skórę, kiedy do pokoju ktoś zapukał.

- Nie teraz Nat. - powiedziałem i wróciłem do wcześniej wykonywanego zajęcia.

Wtedy do głowy uderzyła mi pewna myśl. Przecież nie zamknąłem drzwi.
Do pokoju wszedł mój ojciec i zauważył moje zakrwawione już przedramiona.

- Pe-Peter? - zapytał.

Natychmiast rzuciłem żyletką do kąta i poderwałem się do góry.

- CZY TY SIĘ TNIESZ?! - wrzasnął i podszedł do mnie.

- Przepraszam. - wyjąkałem i skuliłem się, słysząc jego ton głosu.

- Jesteś Starkiem. Nie możesz się ciąć. - powiedział już bardziej spokojnie - Jeśli przez twoje głupkowate pomysły stracimy na reputacji, to będzie to wyłącznie twoja wina. - podsumował i wszedł z pokoju.

Gdy tylko zostałem sam, zacząłem płakać jeszcze głośniej. Mój własny ojciec zamiast się przejąć, że jego syn się wykrwawia, na wrzeszczał na mnie, że jestem do niczego. Teraz to już straciłem nadzieję, że ktokolwiek mnie kocha. Miałem już dość. Chciałem zakończyć to niekończące się cierpienie.

Wróciłem z powrotem do kąta i włączyłem telefon. Wszedłem w sekcję SMS-ową i zacząłem przeglądać wszystkie wiadomości moje i mamy. Potem otworzyłem galerię. Tyle zdjęć i wspomnień związanych było właśnie z moją rodzicielką. Tak mocno ją kochałem.

Nie wiedziałem, ile czasu dokładnie spędziłem na przeglądaniu fotografii mamy. Na pewno sporo, bo za oknem zdążyło się zrobić ciemno.

Krew zaschła już na moich przedramionach, tak jak łzy na policzkach. Postanowiłem się jeszcze bardziej skatować.

Wyciągnąłem rękę po żyletkę i znów zrobiłem kilka nacięć. Jednak nie przyniosło mi to ulgi, tylko poczucie jeszcze większej pustki. Nikt się mną nie interesował, więc po co miałem w ogóle żyć?

Kiedy ta myśl przyszła mi do głowy, wstałem z ziemi i ruszyłem do łazienki. Przecież to stanowiło rozwiązanie wszystkich problemów. Usunę się z idealnego życia ojca i nie będę mu już przeszkadzać. Zapłacę za swoje winy i może nawet dołączę do mamy?

Stanąłem przy umywalce i odkręciłem zimną wodę, z zamiarem polania nią sobie zakrwawionych rąk. To wszystko sprawiało mi ból, na który zasłużyłem. Jednak nie umyłem ich. Zostawiłem je w takim stanie, w jakim się znajdowały. Chciałem cierpieć i opuścić ten świat.

Dlatego wróciłem do swojego pokoju. Przebrałem się w spodenki i czarną bluzę. Nie zauważalnie wyszedłem z mojej sypialni, ubierając przy tym na głowę kaptur. Nie chciałem, aby ktoś mnie zobaczył. Wszyscy byli teraz w salonie i opłakiwali moją mamę, dlatego miałem nadzieję, że nikt nie dostrzeże mojej nieobecności. Cichym krokiem udałem się do windy. Miałem w głowie świetny plan, który chciałem zrealizować. W tym celu zjechałem na piętro szpitalne, na którym na szczęście nikogo nie było. Żadnych lekarzy, ani pielęgniarek. Skierowałem się do małego magazynu, w którym byłem ostatnio po bandaże. Na miejscu zabrałem pierwsze lepsze opakowania tabletek. Były to chyba mocne leki przeciwbólowe. Zamierzałem jak najszybciej zniknąć z idealnego życia mojego ojca.

Wychodząc z Wieży, przez chwilę zastanawiałem się, gdzie mógłbym się udać. Najlepszym rozwiązaniem byłoby wybranie się na cmentarz do mojej mamy.

Pośpiesznym krokiem skierowałem się do wyznaczonego przeze mnie celu. Szybko dotarłem do tego mrocznego miejsca i z tą samą prędkością odnalazłem ten jeden nagrobek, który mnie interesował. Ten jeden szczególny dla mnie grób, w którym spoczywała najważniejsza dla mnie osoba - moja mama. Tak bardzo teraz chciałem do niej dołączyć. Spotkać się z nią, przytulić się do jej ciepłej piersi. Teraz tylko tego potrzebowałem. Bez zastanowienia wyjąłem z kieszeni bluzy mocne tabletki przeciwbólowe, które zabrałem ze skrzydła szpitalnego.

Było już ciemno, więc wydawało mi się, że nikt mnie nie zauważy. Siadłem na przeciwko nagrobka z tabletkami w dłoni. Tak bardzo chciałem je połknąć, żeby móc zniknąć z tego świata, abym już nikomu nie przeszkadzał. Tylko miałem małą obawę z tym związaną. Nawet nie rozumiałem, skąd się ona wzięła.

- Dlaczego to musi być takie trudne? - spytałem sam siebie - Dlaczego muszę być taki słaby?

Wiedziałem, że jeśli będę tak długo się na tym zastanawiać, to nigdy tego nie zrobię. Z małym zawahaniem połknąłem całą garść tabletek, a następnie położyłem się na trawie, aby móc obserwować gwiazdy. Była to piękna, bezchmurna noc, w którą miałem umrzeć. Chciałem odejść i nie czuć już bólu. Ani fizycznego, ani psychicznego. Odejść i nie przejmować się już głupimi kaprysami ojca.

Zacząłem rozpoznawać konstelacje, których obserwację nauczyłem się od mamy. Ona mówiła mi o większości rzeczy, których nie rozumiałem. Wszyscy inni mieli gdzieś, jak radzę sobie z edukacją i czy coś potem będę umiał. Tylko moja rodzicielka się mną interesowała, a ja miałem do niej za chwilę dołączyć, by w końcu być z nią szczęśliwy.

Zastanawiałem się, kto by w ogóle zauważył, że mnie nie ma. Ojciec na pewno udawałby, że wszystko jest po staremu, tak jak po śmierci mamy. Nie przejął się tym, jakby jej nie kochał. Ale on mało kogo darzy sympatią. Jedynie siebie samego i swoje uwielbione wynalazki.

Westchnąłem i przymknąłem powieki. Czekałem na ten moment, w którym zasnę i już się nie obudzę.

- Już niedługo do ciebie dołączę mamo. - powiedziałem, a po policzku spłynęła mi łza - Będziemy razem szczęśliwi, tak jak wcześniej.

Zacząłem tracić czucie w kończynach. Powoli traciłem też świadomość. Cały czas nie odrywałem się od myśli o śmierci. Byłem na nią gotowy.

Nagle usłyszałem czyjś głos. To chyba moja mama, jednak byłem zbyt nieświadomy, żeby zobaczyć albo tym bardziej rozpoznać jego nadawcę. Zauważyłem nad sobą jej sylwetkę, kiedy przed oczami pojawiły mi się czarne mroczki. To koniec. Odpłynąłem. 



Siemaneczko
Jako, iż jestem bardzo dobrotliwa, macie drugi rozdział w tym tygodniu. Cieszcie się.

In the world of liesWhere stories live. Discover now