Rozdział 11

92 9 7
                                    

Podniosła głowę słysząc nawoływanie Marcina już od drzwi. Zamknęła książkę i podniosła się niechętnie. Dziwnie dzisiaj bolały ją kolana. Mężczyzna na jej widok zatrzymał się. Uśmiech lekko zgasł widząc grymas na jej twarzy.
- Co?
- Kolana - mruknęła. Usłyszała cmoknięcie z dezaprobatą. Uśmiechnęła się pod nosem czując jak odrywa się od ziemii
- Mieliśmy umowę, że jak źle się będziesz czuć to masz dzwonić - rzucił tonem pełnym lekkiego strachu. Oczywiście, że się bał o nią. Nie chciał widzieć jej bólu. Bo nie po to z uporem maniaka woził ją po najlepszych specjalistach na całym świecie. Ktoś taki jak Marysia, nie zasługiwał żeby cierpieć. To dzięki niej przecież miał nadal siłę żeby działać. To ona motywowała go do większości biznesów jakie prowadził. To ona zawsze mu powtarzała, że bez względu na wszystko we dwójkę dadzą sobie radę. I gdyby tylko mógł - zdjął by z niej cały ból. Ale niestety nie mógł. Mógł ją za to wspierać w walce z chorobą. Wszedł do salonu i usadził ją na kanapie.
- Tabletki brałaś?
- Tak - mruknęła patrząc na niego
- Kompres rozgrzewający?
- Tak
- Plastry?
- Marcin... - rzuciła zniecierpliwiona widząc jak mężczyzna biega po całym pomieszczeniu szukając kilku rzeczy
- No co? - zatrzymał się i obrócił w jej kierunku. Spojrzała na niego i roześmiała się cicho.
- Tak, mam tę samą minę która masz ty kiedy zaczynasz mi matkować - dodał. Ściągnęła brwi i skrzyżowała ręce na piersiach. Mężczyzna usiadł obok niej i położył jej nogi na swoich udach. Bez słowa podwinął nogawki dresów do kolan i zabrał się za naklejanie plastrów rozgrzewających. Patrzyła na niego w skupieniu.
- Jak minął dzień?
- Dobrze. Kontrakt z szejkami dojdzie do skutku. Ale dowiedziałem się czegoś ciekawego - rzucił. Uniosła brew. Czuła jego palce delikatnie masujące jej kolana.
- No to dawaj - rzuciła
- Podobno organizujesz wraz z ratuszem bal strażaka - oznajmił patrząc na nią. Coś w jej wnętrzu naprężyło się. Musiała panować nad mimiką. Marcin wpatrywał się w jej twarz w skupieniu. Nie widziała jak to rozwiązać. Zakręciło się jej w głowie. Patrzyła na swojego narzeczonego. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Patrzył na nią tylko czekając na jej odpowiedź. W pamięci szybko robiła research kto mógł cokolwiek powiedzieć Marcinowi.
- No... Kilka tygodni temu rozmawiałam z Claire - zaczęła
- Wiem - rzucił - Cieszę się, że się w to wkręciłaś, na prawdę. W końcu masz jakieś zajęcie - wyjaśnił szeroko się uśmiechając. Marysia poczuła jak coś spada z jej żołądka.
- Świetnie, że zaczęłaś angażować się nie tylko w sprawy Polonii ale również i rdzennych mieszkańców - mówił dalej
- Jutro mam luźniejszy dzień to może spotykamy się wszyscy na kolacji? Organizatorzy? Dogadacie ostatnie szlify? Przecież to już niedługo - oznajmił. Uniosła brew.
- Ale gdzie? U nas?
- Jasne - skinął głową. Spojrzała na niego zaskoczona. Czuła jak dalej drżą jej dłonie.
                  Spojrzał na budynek który wyłonił się zza zakrętu. Dzielnica willowa w Chicago była jeszcze bardziej okazała niż myślał z początku. Każdy budynek był bardziej okazały niż poprzedni. Miejsce jego podróży znajdowało się niemalże na końcu ulicy. Ogromny budynek jakby schowany w ścianie lasu. Obserwował z zaskoczeniem to miejsce. Telefon od Marie bardzo go ucieszył. Jednak informacja z zaproszeniem na kolację bardzo go zaskoczyła. Dopiero później zrozumiał, że ona z tą organizacją nie kłamała. Benny załatwił mi dostęp do nazwisk, które zaangażowane są w Bal Strażaka. Chciał ją zobaczyć. Jak najszybciej. Każda jej wiadomość potrafiła zburzyć jego spokojny dzień. Jedno jej słowo sprawiało, że wszystko co sobie postanowił szło w cholerę. Gdyby kazała mu skoczyć z mostu - zrobiłby to bez zastanowienia. Była jak najlepszy narkotyk. Odurzała go samym swoim wyglądem. Wjechał przez bramę i zatrzymał się przy innych autach. Patrzył na marmurową elewację i czuł jak coś zaciska się na jego wnętrzu. Oddychał głęboko bębniąc palcami o kierownicę. Czuł jak rośnie w nim strach. Nie widział jak się zachowa na jej widok. W końcu wysiadł. Poprawił koszulę i skierował się w kierunku drzwi. Nacisnął dzwonek czując jak serce ma zamiar przebić się przez żebra. Usłyszał kroki a po chwili drzwi się otworzyły. Miał wrażenie, że umrze na schodach. Najgorszy pożar nie przyniósł mu takiego stresu jak stanięcie oko w oko z jej narzeczonym. Bo to właśnie on otworzył mu drzwi.
- Porucznik Severide - oznajmił mężczyzna z szerokim uśmiechem.
-Ekhm... - mruknął strażak próbując odzyskać władzę w nogach, rękach i innych swoich częściach ciała.
- Zapraszam - mężczyzna odsunął się na bok. Kelly wszedł do ogromnego holu.
            Był idiotą. Okropnym idiotą. Cały wieczór uzmysławiał to sobie. Przez te godziny widział jak Marcin jest zapatrzony w Marie niczym w ósmy cud świata. Widział jak mężczyzna stara się zapewnić jej wszystko co najlepsze. A najgorsze, że był przy tym niesamowicie kontaktowym i miłym człowiekiem. Schodzili teraz do garażu. A raczej podziemnego parkingu gdzie mieściły się wszystkie zabawki milionera. Bo jakże by inaczej że rozmowa zeszła na motoryzację. Nawet Marysia była w tym niesamowicie rozeznana. Kelly zaskoczony zatrzymał się. Porsche, Bugatti, najnowsze modele Mercedesa czy BMW stały grzecznie w wyznaczonych dla nich miejscach.
- Łoooo - rzucił zaskoczony
- Dzięki - Marcin odszedł od ściany włączając oświetlenie na całym pomieszczeniu.
- Na prawdę jestem pod wrażeniem - Severide ostrożnie podchodził do każdego auta.
- To pomysł Marie - rzucił - Lubię inwestować. Zegarki, akcje, obligacje a ta oznajmiła, że można inwestować też w auta - wyjaśnił. Strażak obserwował go w skupieniu
- Długo jesteście parą?
- Dziesięć lat. Niesamowite jak ten czas leci. Jeszcze pamietam dzień w którym odebrałem ją z lotniska i zawiozłem na pierwszą rozmowę kwalifikacyjną - zaśmiał się cicho - Narobiła mi trochę zamieszania w życiu. Miałem styczność z wieloma kobietami ale ona, ona była dość specyficzna. Kiedyś jej powiedziałem, że mam ogromne łóżko, wielki dom i jeżdżę najnowszym Ferrari to mnie wyśmiała - rzucił. Kelly zaśmiał się pod nosem. Wyobraźił sobie jej minę w tej sytuacji. Rozumiał doskonale dlaczego Polak był tak zakochany w swojej narzeczonej. Bo on czuł dokładnie to samo
- Może któregoś dnia wybierzesz się ze mną na tor? Dawno nie ścigałem się z kimś nowym - rzucił
- Z przyjemnością - Kelly uśmiechnął się. On pewnie zginie za to w piekle. Ale Marcin jest na prawdę miłym gościem. Więc Severide musi się poważnie zastanowić co z tym wszystkim zrobić.

------------------------------------
Dzień dobry
Przepraszam
Nie wiem jak długo

choice [Chicago Fire]Where stories live. Discover now